Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Tyler Bates, Joel J. Richard

John Wick: Chapter 3 – Parabellum

(2019)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 25-05-2019 r.

Legenda wśród płatnych zabójców powraca. Targany rządzą zemsty, John Wick, dokonuje zbrodni na swoich mocodawcach, za którą zostaje „ekskomunikowany”. Uciekając przed śmiercią, szuka pomocy u dawnych przyjaciół po fachu, którzy winni mu są przysługę. Niebezpieczna podróż, jaką rozpoczyna w egzotycznej scenerii Casablanki doprowadza go do trudnego wyboru. Szukać przebaczenia? A może przeciwstawić się wszechpotężnej Radzie kontrolującej wszystko i wszystkich? Tak w skrócie można przedstawić fabułę trzeciej odsłony kultowego thrillera neo-noir pod tytułem John Wick. Film Chada Stahelskiego był niejako skazany na sukces. Tytaniczna praca wykonana podczas realizacji dwóch poprzednich części zaowocowała całkiem pokaźną grupą entuzjastów serii, ceniącą sobie w głównej mierze pedantyczne podejście do choreografii scen walk. Wirtuozeria w zabijaniu przeciwników stała się znakiem firmowym tytułowego bohatera, w którego świetnie wciela się Keanu Reeves. I głównie na spektakularnych pojedynkach opiera się magia tego typu kina. Kiedy bowiem oglądamy trzecią część Wicka, nie można oprzeć się wrażeniu, że jakkolwiek pojmowana fabuła jest tylko pretekstem do wyprowadzania coraz bardziej śmiałych scen akcji. Trup ściele się gęsto, a krew płynie strumieniami. Ot cała magia franczyzy spod znaku John Wick. Filmów, które już podczas pierwszych trzech dni wyświetlania zaczynają generować niemałe zyski producentom. Nie dziwne więc, że mimo licznych zapewnień o finałowym rozdziale przygód ekskomunikowanego „Baby Jagi”, chwilę po premierze „trójki” wystosowano informację o planach realizacji czwartej części. Jeżeli dojdzie do realizacji, jednego możemy być pewni. Grzecznie nie będzie.



Idąc tym tokiem rozumowania można również wziąć za pewnik, że do tworzenia ścieżki dźwiękowej po raz kolejny zatrudniony zostanie sprawdzony po trzykroć duet: Tyler Bates i Joel J. Richard. Filozofia tworzenia opraw muzycznych do serii John Wick, już od początku nie wydawała się zbyt skomplikowana. Brutalne kino akcji nie potrzebowało ociekających dramaturgią, czy przesadnym ekspresjonizmem, symfonicznych ilustracji. Siermiężne, gitarowo-perkusyjne granie ze szczyptą orkiestrowych aranży wydawało się najlepszym panaceum na zagospodarowanie przestrzeni muzycznej. Tym bardziej iż wypełniona dźwiękami bijatyk i strzelanin, sfera audytywna, nie dawała możliwości wykazania się subtelnością. Skoro więc pewne podwaliny stylistyczne i tematyczne zostały już nakreślone, to po co wywracać wszystko do góry nogami? Najlepiej po raz trzeci sprzedać ten sam produkt. I takie też wrażenie pozostawia po sobie pierwszy kontakt ze ścieżką dźwiękową do trzeciej części Johna Wicka.



W oderwaniu od filmowej rzeczywistości może to wywoływać pewien grymas niezadowolenia, ale warto przed sięgnięciem po album soundtrackowy wybrać się na film, gdzie wszystkie grzeszki kompozytorskiego duetu dostają rozgrzeszenie. Naprawdę trudno sobie wyobrazić lepszą formułę na ilustrowanie tego typu kina. Filmu, który od pierwszej minuty narzuca tak szaleńcze tempo, że bez znajomości wcześniejszych odsłon trudno połapać się o co tak naprawdę chodzi. Paradoksalnie to nie sceny widowiskowych walk stają się najlepszą przestrzenią do wyprowadzania kolejnej porcji gitarowych riffów. Takowe pozostawiają bohaterów na pastwę wizualiów – przynajmniej w pierwszych dwóch aktach filmu. Finalna konfrontacja będzie już pod tym względem bardziej wylewna.


A skoro o wylewności mówimy, to zatrzymajmy się na chwilę nad kwestią ilości wybrzmiewającej w obrazie, oryginalnej kompozycji Batesa i Richarda. Jak na przeszło dwugodzinne widowisko nie było jej aż tak wiele. Może z tego powodu, że rzeczona akcja, co jak co, niepodzielnie rządzi. Mniejszą rolę odgrywają również wszelkiego rodzaju piosenki, tak ochoczo wciskane w poprzednich odsłonach serii. Gdzie więc najlepiej sprawuje się ilustracja muzyczna? Ano głównie z kontekście podejmowanych przez bohatera działań. Sceny ucieczki, przemieszczania się pomiędzy lokacjami lub nawiązywania kontaktów z innymi asasynami… To wszystko dało odpowiednią przestrzeń do wzmocnienia przekazu solidną porcją agresywnego brzmienia. Gitara i perkusja są tutaj podstawą, choć tło dosyć często wypełniane jest przez intensywnie dawkowaną elektronikę oraz samplowaną orkiestrę. Żaden z tych elementów nie wywołuje większych pretensji, czego nie możemy powiedzieć o sferze tematycznej. Bates i Richard po raz kolejny odwołują się do jednego, sprawdzonego już po wielokroć motywu przewodniego. Do melodii skojarzonej nie tyle z tytułowym bohaterem, co jego zabójczą naturą i dyscypliną. O ile więc w samym filmie działa ona w dalszym ciągu całkiem dobrze, o tyle trudno oczekiwać, że w trakcie seansu zapałamy wielką chęcią sięgnięcia po ewentualny album soundtrackowy.

Za ukazanie się takowego tradycyjnie w przypadku tej serii odpowiada wytwórnia Varese Sarabande. Mając w pamięci poprzednie dwa słuchowiska, raczej trudno było oczekiwać po „trójce” czegoś odkrywczego. I faktycznie, kiedy na warsztat weźmiemy kreatywną cząstkę oprawy muzycznej do John Wick 3, wtedy pokruszą się niejedne kopie. Duet kompozytorski zdaje się tkwić w tym samym miejscu od lat, serwując odbiorcy zestaw tych samych melodii w zmiennej aranżacji. Z tą różnicą, że w przypadku albumu soundtrackowego do trzeciej odsłony Wicka odpuszczono bombardowanie nadmiarem materiału. Godzinne słuchowisko z pewnością wyda się bardziej łakomym kąskiem aniżeli obfitsze w treści, poprzednie części. Aczkolwiek w ramach zachowania pewnej równowagi z programu zniknęły tak ochoczo dawkowane wcześniej piosenki. Tym razem twórcy poszli w nieco innym kierunku, biorąc w obroty klasykę. Ale o tym później.

Już pierwsze sekundy soundtracku stawiają przed nami bezkompromisową, gitarowo-elektroniczną interpretację motywu przewodniego. Rozwinięcie tej myśli następuje niemalże od razu. Agresywna w wymowie muzyka nie pozostawia wielkiej przestrzeni na nudę. Pulsujące bity na które nanoszone są klarowne melodie nie opowiadają żadnej historii, nie odwołują się w żadnym stopniu do sfery emocjonalnej odbiorcy. Jest po prostu bezkompromisowo, dynamicznie, ale i przebojowo. Największym zaskoczeniem podczas słuchania oprawy muzycznej do Johna Wick 3 może się okazać seria nawiązań do klasyki. Czajkowski, Vivaldi… Fragmenty twórczości tych ikon muzyki poważnej nie pojawiają się w partyturze Batesa i Richarda bez powodu. Wątek jednej z bohaterek filmu – szefowej pewnej grupy przestępczej rozmiłowanej w balecie – skutecznie racjonalizuje tego typu zabiegi. Dosyć efektowne jeżeli weźmiemy pod uwagę całokształt kompozycji oraz umiejscowienie i teledyskowy montaż w filmie Stahelskiego.



Czy to jednak wystarcza, aby soundtrack do John Wick 3 polecić każdemu miłośnikowi gitarowych brzmień w muzyce filmowej? Myślę, że posłuchać nie zaszkodzi, choć wątpię, aby ten album wywołał jakiekolwiek poruszenie w gatunku. Wszystko to już było, choć nie w tak intensywnej i dosadnej formie.

Inne recenzje z serii:

  • John Wick
  • John Wick: Chapter 2
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze