Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Isao Tomita

Janguru Taitei (Jungle Emperor Leo)

(1997)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 14-12-2014 r.

Jungle Emperor Leo vel Kimba the White Lion, japoński serial animowany, można nazwać zmorą fanów Króla Lwa. Jedni miłośnicy słynnej animacji dostrzegają ewidentne podobieństwa pomiędzy tymi projektami, drudzy uważają, że jest to przesadnie rozdmuchany problem, a jeszcze inni nawet nie wiedzą o nie do końca chlubnej historii powstania wielbionego przez siebie filmu. I choć przed nazwaniem Króla Lwa plagiatem japońskiej produkcji należałoby się mocno zastanowić, to jednak trzeba jasno stwierdzić, że kontrowersje były, są i będą. Począwszy od imienia głównego bohatera, przez fabularne zbieżności, na skopiowaniu niektórych postaci i scen kończąc. Jungle Emperor Leo to nie tylko jeden serial, z którego włodarze Disneya postanowili zaczerpnąć kilka pomysłów. W Kraju Kwitnącej Wiśni, przygody Kimby Białego Lwa to popularna i znacznie szersza franczyza, obejmująca wiele produkcji powstałych na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Warto jest się jej nieco bliżej przyjrzeć.

Wszystko zaczęło się w listopadzie 1950 roku, kiedy to, jeden z najsłynniejszych japońskich rysowników, Osamu Tezuka, opublikował pierwszy odcinek mangi Janguru Taitei, co możemy przetłumaczyć jako “Wielki cesarz dżungli”. Dzieło Tezuki szybko zyskało sobie rzesze fanów. W 1965 roku, Kimba Biały Lew, po raz pierwszy trafił na srebrny ekran, gdzie przez ponad rok zbierał tysiące widzów przed telewizorami. Prawie ćwierć wieku później, w 1989 roku, Kimba powrócił na ekrany wraz z serialem Nowe Przygody Kimby Białego Lwa. Natomiast kilka lat po premierze disneyowskiej wariacji Janguru Taitei, Japończycy postanowili wziąć sprawę w swoje ręce i nakręcić własną, pełnometrażową, opowieść Osamu Tezuki.

W ten sposób, w 1997 roku, powstało Janguru Taitei (Jungle Emperor Leo) w reżyserii Yoshio Takeuchiego, produkcja trudno dostępna poza granicami Japonii. Fabuła filmu oparta jest o drugą część mangi Tezuki. Opowiada ona historię Leo, króla dżungli żyjącego u podnóży Księżycowej Góry. Bezpieczeństwo jego ziemi wkrótce zostaje zagrożone przez ludzi poszukujących bardzo cennych artefaktów – Kamieni Księżycowego Światła. Leo wraz z innymi zwierzętami musi stawić czoło przybyszom, którzy nieco cofną się przed niczym, aby zdobyć upragniony skarb. Jungle Emperor Leo jest więc dość typową opowieścią o proekologicznym przesłaniu.

Autorem muzyki został najsłynniejszy, japoński twórca muzyki elektronicznej, a także jeden z pionierów tego gatunku, Isao Tomita. Twórca ten jest znany dziś głównie z jego studyjnych albumów, na których, w większości, bawił się muzyką aranżując różnorakie utwory na syntezatory. Te krążki przyniosły mu światową sławę (nominacja do nagrody Grammy w 1975 roku za płytę Snowflakes are Dancing). Jednak mało kto pamięta, że Tomita to klasycznie wykształcony kompozytor i dyrygent, który w latach 70-tych, wraz z rozwojem i popularyzacją muzyki elektronicznej, po prostu odnalazł swoją niszę. Innym odłamem twórczości Japończyka, dużo mniej popularnym, jest muzyka filmowa. Dzielenie czasu pomiędzy ilustrowanie filmów, a tworzeniem albumów studyjnych sprawiło, że na jego koncie nie znajdziemy pokaźnej ilości produkcji. Tomita, nie licząc początków kariery (lata 60-te), dobierał projekty bardzo ostrożnie, niemniej jednak zilustrowanie Jungle Emperor Leo nikogo nie powinno dziwić. To on napisał ścieżkę dźwiękową do pierwszego serialu o Kimbie z 1965 roku. Dwa lata później, bazując na motywach muzycznych skomponowanych do tego serialu, skomponował 50-minutowy koncertowy utwór zatytułowany The Jungle Emperor Symphonic Poem. Kompozycja ta została bardzo ciepło przyjęta, a w 1991 roku wytwórnia Tezuka Productions zrealizowała nawet animację dopasowaną specjalnie pod utwór Japończyka. Zatem dla Tomity, mającego już okazję pracować przy serialu o Kimbie, napisanie muzyki do jego pierwszego, pełnometrażowego odpowiednika było zadaniem trudnym i łatwym jednocześnie. Z jednej strony bowiem, metody ilustracyjne zmieniły się na przestrzeni ponad 30 lat, które dzielą te dwa projekty. Jednak z drugiej strony, Japończyk miał bardzo dogodną możliwość skorzystania z motywów, które skomponował trzy dekady wcześniej.

Tak też zarówno film Takeuchiego, jak i soundtrack z niego rozpoczynają się od doskonale znanego fanom mangi Tezuki motywu, który w serialu z lat 60-tych służył za kanwę piosenki przewodniej. Rzeczony utwór, Morning in the Jungle – The Birth of Lune and Lukio, można sklasyfikować jako uwerturę otwierającą muzyczną przygodę z Kimbą. Tomita daje się tutaj poznać jako znakomity aranżer, zachwyca on mocarnym wejściem waltorni, towarzyszących pojawieniu się tytułu filmu, a także, przede wszystkim, prowadzeniem chóru, obszernej sekcji smyczkowej oraz etnicznych perkusjonaliów mających podkreślać miejsce akcji. W ten sposób Tomita tworzy coś na kształt epickiego, ale jednocześnie nieco mistycznego hymnu sawanny (nie dżungli, jak podpowiada tytuł utworu, co weryfikuje seans filmowy), wyrażającego zachwyt nad tym miejscem. Jedynym zgrzytem jest sam początek utworu, kiedy to Tomita wprowadza typową dla siebie, nieco archaiczną elektronikę, która na szczęście szybko ustępuje pola orkiestrze. Morning in the Jungle – The Birth of Lune and Lukio jest z pewnością najlepszą aranżacją tego tematu (wliczając w to zarówno oryginalną wersję jak i tę z poematu symfonicznego), choć nie bez znaczenia pozostaje także bezbłędne wykonanie kompozycji przez Tokyo Symphony Orchestra. Japończyk, chętnie wykonuje ten motyw podczas swoich koncertów, choć to nie on prowadził orkiestrę w nagraniu muzyki do obrazu Takeuchiego.

Pomimo tego, że temat z pierwszego utworu na płycie jest niewątpliwie najlepszym i najbardziej wyrazistym motywem jaki odnajdziemy w tej ścieżce, to jednak nie jest on zbyt często wykorzystywany przez Tomitę. Do okraszania muzyką poszczególnych sekwencji, o ile Japończyk nie popada w typową dla animacji, przesadną ilustracyjność, służy mu kilka innych, pomniejszych motywów. Pierwszy z nich usłyszymy już w drugim utworze, Ham Egg Goes to the Big City. Ta dynamiczna, ciekawie zaaranżowana melodia jest motywem głównego antagonisty. Zastanawiające jest to, że ma ona pozytywny wydźwięk i bez zapoznania się z filmem Takeuchiego ciężko byłoby się nam domyślić, że jest to temat napisany dla czarnego charakteru. Doskonale wypada w aranżacji na trąbki z tłumikiem w Perilous Journey.

Trzeci temat skomponowany przez Tomitę jest bardzo ciekawy. Po raz pierwszy zapoznamy się z nim w scenie, gdy syn władcy dżungli, Lune, we wraku samolotu odnajduje pozytywkę wygrywającą właśnie tę melodię (Finding a Music Box in an Old Airplane). Od tego momentu, lwiątko zaczyna odczuwać fascynację ludźmi i jego marzeniem staje się opuszczenie rodzimej dżungli. Z początku, ta melodia pojawia się jedynie w wersji na pozytywkę, jednak z czasem Tomita znacznie rozszerza instrumentarium, aż do osiągnięcia apogeum w sekwencji przedstawiając sen Lune, w którym wyobraża on sobie, cudowny, ludzki świat (Lune Yearns to Visit Mankind – Lune Imagines the Human World). Wykorzystując tam rytmiczną, ocierając się nawet o dance elektronikę tworzy kontrast pomiędzy marzeniami syna króla dżungli, a krainą w której się wychował, ilustrowaną przez Tomitę za pomocą tradycyjnej orkiestry. Począwszy od tej sceny, melodia z pozytywki staje się tematem małego lwiątka i będzie towarzyszyć scenom z jego udziałem, jako drugi lejtmotyw ścieżki. W filmie uświadczymy także dumny, wygrywany na waltorniach temat dla samego króla dżungli (Approaching the Peak). Do tego warto wspomnieć o ślicznej melodii napisanej dla mamucicy, matki ziemi, który usłyszymy w Earth Mother Appears from the Mist – The Mysterious Mount Moon Breaks Through the Cloud. Analizując bazę tematyczną wypada poświęcić nieco miejsca krótkiemu, basowemu motywowi rozpoczynającemu utwór The Mystery of the Moonlight Stones. Nie byłby on szczególnie warty uwagi, gdyby nie to, że wydaje się on być protoplastą rewelacyjnego tematu przewodniego z filmu Samuraj – Zmierzch, skomponowanego przez Tomitę pięć lat później.

Film Takeuchiego to jednak animacja, a ta, niezależnie od kraju w którym powstała, rządzi się swoimi prawami. Mamy tu więc sporo ilustracyjności, która dzięki wykorzystaniu niemałej palety tematycznej nie razi szczególnie. W tej materii, Tomita na szczęście unika mickey-mousingu, co jest jednak w sporej mierze podyktowane samym obrazem, mającym dość poważny charakter. Niemniej niektórzy słuchacze muzyki filmowej, wyczuleni na zbytnie podleganie muzyki filmowym wydarzeniom, mogą się czasem niespokojnie wiercić przed odtwarzaczem. Wszak albumowa prezentacja muzyki Japończyka, nie należy do najlepszych. 50 minut zawarte w 30 utworach daje niezbyt satysfakcjonującą średnią czasu trwania przypadającą na jeden utwór, choć i tak nie są to wszystkie wejścia muzyczne jakie wyłapiemy w trakcie seansu.

Jungle Emperor Leo Tomity zwraca uwagę sporą różnorodnością prezentowanego materiału. Z jednej strony, ten fakt powinien zadowolić słuchaczy, albowiem dzięki temu płyta nie nudzi i potrafi niekiedy zaskoczyć odbiorcę. Poza wykorzystaniem orkiestry, również w muzyce akcji (świetne trąbki w Fire at the Circus), sięga także po współczesną elektronikę we wspomnianym wyżej Lune Yearns to Visit Mankind – Lune Imagines the Human World czy nawet stara się imitować cyrkową muzykę w utworze o oczywistym tytule Circus Music. Zwracają uwagę również mistyczne chóry w Lyra’s Death oraz wykorzystanie akordeonu w utworze Mary and Lune, nasuwającym skojarzenia z pracami Francisa Lai’a. Jednak z drugiej strony, ten eklektyzm sprawia, że dzieło Tomity może się wydać nie do końca spójne i sklecone z niezbyt pasujących do siebie fragmentów. I w tym aspekcie, znów przychodzi z pomocą baza tematyczna, która stanowi solidny fundament spajający poszczególne elementy partytury Japończyka.

Czy zatem można polecić ten soundtrack każdemu miłośnikowi filmówki? Na to pytanie trudno jednoznacznie odpowiedzieć, choć osobiście uciekłbym się do niezbyt precyzyjnego, „raczej tak”. Naturalnie nie wszystko jest tu idealne, bowiem niektóre kompozycje wydają się zbędne, a i niekiedy wspomniane balansowanie pomiędzy różnymi gatunkami muzycznymi może równie dobrze działać na niekorzyść. Japończyk pokazuje się jednak od strony dobrego melodyka, aranżera, a także ilustratora, w pewnej mierze, odklejając od siebie łatkę czołowego, japońskiego twórcy muzyki elektronicznej. Tak więc na franczyzę Kimby Białego Lwa warto zwrócić uwagę nie tylko z powodu widocznych korelacji z Królem Lwem, ale także ze względu na bardzo dobrą muzykę Isao Tomity.

Najnowsze recenzje

Komentarze