Jack Reacher, to po Johnie Ryanie chyba drugi najbardziej popularny bohater amerykańskiej literatury sensacyjnej. W osiemnastu opublikowanych do tej pory książkach poznajemy go jako zmęczonego rutyną żołnierza, który nie potrafi długo usiedzieć w jednym miejscu. Z tym co ma na sobie, bez zbędnego bagażu i wyrzutów sumienia, włóczy się po ojczyźnie Wuja Sama bez konkretnego celu, ale za to z niesamowitą tendencją do przyciągania ludzi, którzy potrzebują jego pomocy. Lee Child na kartach swoich powieści stworzył iście filmową postać, którą nie wiedzieć czemu przez prawie dwie dekady nie interesował się żaden producent. W końcu zielone światło na ekranizację dało studio Paramount, które ku zdziwieniu fanów za nic miało sobie chronologię. Z szesnastu opublikowanych wówczas historii wybrano bowiem tę (przepraszam, że znów użyję tego sformułowania) najbardziej filmową – Jednym strzałem. I to był moim skromnym zdaniem strzał w dziesiątkę!
Obraz Christophera McQuarrie’a idealnie odzwierciedla surowy, noirowy wręcz klimat opowiadania. Co ciekawe, bardziej aniżeli na losach tytułowego bohatera, skupia się on na budowaniu otoczki tajemniczości wokół prostej z pozoru policyjnej sprawy. Wymowne pod tym względem jest kilkuminutowe, pozbawione dialogów, wprowadzenie do filmu, gdzie przekaz koncentruje się na stronie wizualnej. Obok dobrych ujęć i montażu ważnym czynnikiem wydaje się także muzyka Joe Kraemera. Muzyka, która w ostatecznym rozrachunku zaskakuje i przywraca nadzieję, że jeszcze można pisać dobre partytury do tego typu filmów. I kto by się tego spodziewał po mało znanym kompozytorze?
Mało znanym głównie dla nas, gdyż pomimo kilkunastu lat funkcjonowania w przemyśle filmowym, Joe Kraemer rzadko kiedy miał okazję ilustrować filmy o większym formacie. Zazwyczaj były to krotkometraże, dokumenty i produkty telewizyjne. Ponowne zasiądnięcie na krześle reżyserskim McQuarrie’a (przyjaciela Kraemera) stworzyło więc dogodną okazję do wybicia się z tej niszy… także do kolejnej współpracy między tymi artystami, którzy poznali się na planie Desperatów. Włożony wysiłek przełożył się zarówno na komercyjny sukces filmu, który zwrócił się trzykrotnie, jak i na dobrą (i co najważniejsze), wiarygodną ścieżkę dźwiękową zaskakująco dobrze odnajdującą się w mrocznych realiach opowiadania Childa.
Niewątpliwym atutem partytury jest jej prosta, oparta na klasycznych wzorcach, konstrukcja. Mamy więc rytmiczny marsz zamykający w swoistego rodzaju klamrę całe opowiadanie (pojawia się on tylko na początku i na końcu filmu). Jest też osobny temat przypisany głównemu bohaterowi – nieco smutny w wymowie, ale opatrzony krzepiącymi i dodającymi otuchy solówkami na trąbkę, świadczącymi o prawej naturze Reachera. Na tej właśnie melodii opiera się większość liryki. Niemniej jednak partytura Kraemera stroni od muzycznej sielanki i do najłatwiejszych raczej nie należy. Dominuje tu ciężki w obyciu underscore, ale i w tym mrocznym tunelu jest światełko nadziei w postaci motywu grozy towarzyszącego kluczowym elementom prowadzonego przez Reachera śledztwa.
Jak zatem widzimy paleta tematyczna prezentuje się dosyć okazale, ale nie to wydaje się najważniejsze. Jak wspomniałem wyżej, całość pisana jest w bardzo klasycznym ujęciu. Kompozytor unika różnego rodzaju elektronicznych wypełniaczy, nawet zbyt gwałtownych i natarczywych fraz burzących chociażby wizerunek wiecznie opanowanego, ale konsekwentnego w tym co robi, Reachera. Ma to swoje oczywiste plusy i minusy. O ile więc takie subtelne, żeby nie powiedzieć, ambitne podejście do ilustracji thrillera akcji, sprawdza się w filmie, to już na płycie może przysporzyć wielu trudności w odbiorze.
Problemem wydaje się dominujący na krążku underscore budowany na rozciągłych smyczkowych frazach. Pojawiające się od czasu do czasu zmiany w zakresie dynamiki, różnego rodzaju crescenda con forza, ożywiają co prawda tę poważną w wymowie muzykę, ale nie zmieniają w znacznym stopniu jej wizerunku. Osobny problem stanowić może długość albumu wydanego nakładem wytwórni La-La Land Records. Godzinna przygoda z muzyką Kraemera dostarcza tyle samo wrażeń co utrapień spowodowanych niezbyt dobrym montażem i doborem materiału. Zapewne niejeden słuchacz chcący powrócić do tego soundtracku skorzysta z opcji programowania odtwarzacza. I nie zdziwiłbym się gdyby w gronie „highlightów” znalazły się: fenomenalny Main Title, wprowadzający w tematykę Who Is Jack Reacher? i pasjonujący, choć niefortunnie zmontowany Finale & End Credits. Osobiście polecałbym również uważne przestudiowanie utworu Evidence, gdzie w ośmiominutowym bloku muzycznym znajdziemy „esencję” tego, co w kompozycji Kraemera najlepsze – także wyszukane smaczki, jak bliskowschodnia etnika subtelnie przypominające o irackiej przeszłości oskarżonego o zbrodnie żołnierza. Zupełnie zbędnym wydaje się natomiast bonus w postaci Prisoner Human Being – zupełnie nic nie wnoszący do partytury… no może poza pierwszym i jedynym elektronicznym wynurzeniem.
Niemniej partytura do Jacka Reachera deklasuje większość podobnych gatunkowo tworów. Kompozytor odrobił swoją pracę domową zapewniając nam kunsztownie sporządzoną ilustrację, która nie tylko dobrze sprawuje się w filmie McQuarrie’a, ale poniekąd go tworzy. A tworzy go nie tylko swoją posępną atmosferą podkreślaną „klimatycznym”, analogowym masteringiem eksponującym środkowe pasmo (podobne techniki stosował Williams w przypadku Raportu mniejszości), ale i piękną liryką rozładowującą ilustracyjny ciężar kompozycji. Album soundtrackowy z pewnością znajdzie swoich entuzjastów wśród koneserów gatunku. Natomiast dla reszty niech będzie chociażby dowodem na to, że współczesny thriller akcji nie musi być zbiorem stale powtarzających się dźwięków i baz sampli.
Inne recenzje z serii: