Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joseph Bishara

Insidious: Chapter 3 (Naznaczony: Rozdział 3)

(2015)
-,-
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 19-07-2015 r.

Kiedy przy tytule horroru pojawia się cyfra 2, to wiedz, że coś się dzieje. Choć naturalnie trafiają się czasami dobre kontynuacje, to jednak w większości przypadków nie mogę one się równać z oryginałem. Kiedy jednak pojawia się cyferka 3, to wtedy dopiero wiedz, że coś się dzieje! Oznacza to zwykle dramatyczniejszy spadek jakości, jak i dalszy ciąg kolejnych coraz to gorszych części. Tak też Insidious: Chapter 3 nie brzmi jakoś szczególnie zachęcająco. Podobnie jak i fakt, że twórca tej serii James Wan nie odpowiada już za reżyserię.

Tak też wszystkie znaki na niebie i ziemi i w świecie umarłych wskazywałyby na kolejny niepotrzebny sequel. Może i rzeczywiście nie jest on potrzebny, ale w sumie nie jest też taki zły jak można by sądzić i jakby numer przy tytule miał sugerować.

Naturalnie Insidious: Chapter 3 posiada wiele cech typowych dla trzecich części horrorów. Nie ma co prawda aż takich wielkich zmian jak w przypadku Halloween 3: Season of the Witch, ale widać, że miejscami twórcy silą się na oryginalność, aby tylko ktoś nie posądził ich odcinanie kuponów.

Otrzymujemy więc zupełnie nową bohaterkę, tym samym polski tytuł Naznaczony: Rozdział 3 chyba powinien brzmieć Naznaczona. Wróćmy do naszej nastoletniej bohaterki, która nie może się pogodzić ze śmiercią swojej matki. Dlatego też postanawia porozumieć się z nią. Nie spodziewa się jednak, że zamiast ducha rodzica, przywoła groźnego demona. Reszta to już znane i ograne schematy z częścią bohaterów z poprzednich części. Czy też lepiej powiedzieć „następnych”, gdyż tak naprawdę to mamy do czynienia z typowym prequelem, przedstawiającym wydarzenia przed pierwszą częścią.

Mimo wszystko jeżeli kupi się narzuconą konwencję, Insidious: Chapter 3 wcale nie jest takim złym prequelosequelem. Naturalnie fabuła nie grzeszy oryginalnością. Co więcej, jedzie na schematach, ale w tej filmowej serii to wręcz pewna tradycja, podobnie jak i przerażająca ścieżka dźwiękowa. Chociaż tym razem chyba po raz pierwszy możemy nazwać ją muzyczną.

Autorem oprawy dźwiękowej, co nie powinno nikogo dziwić, jest po raz trzeci Joseph Bishara. Swego czasu James Wan wręcz wyczarował z kapelusza, czy też bardziej z krainy koszmarów, ekscentrycznego kompozytora, który szybko stał się ekspertem od ilustracji do horrorów. Jednocześnie dał się poznać jako specjalista od ciężkiego, wręcz niemelodyjnego brzmienia nastawionego głównie na budowaniu atmosfery i straszeniu. Szczególnie pierwszy Insidious zaliczany jest przez wielu do jednych ze straszniejszych współczesnych ścieżek dźwiękowych. Dlatego też przed ukazaniem się krążka i filmu najważniejszym pytaniem było, czy również za trzecim razem Joseph Bishara nas przestraszy?

Trudno jednoznacznie powiedzieć, szczególnie jak ktoś zna dobrze poprzednie części. Przed premierą pierwszej odsłony Amerykanin był wielką niewiadomą i tym bardziej można było się przerazić, kiedy nagle bombardował nas swoimi dźwiękami z „krzyczącymi smyczkami” na czele. Za trzecim razem znając jego styl i jego sztuczki, trochę trudniej się bać. Szczególnie będąc przygotowanym i świadomym, kiedy nastąpi jakieś gwałtowne wejście instrumentów, poprzedzone starannie budowanym underscorem. Ale i tak soundtrack ten potrafi zaskoczyć. Tyle że nie strasznymi, a lirycznymi, spokojnymi momentami, gdzie naprawdę można na chwilę tej muzyki słuchać!

Insidious: Chapter 3 zdaje się być najprzystępniejszą ścieżką, jaką Bishara na potrzeby tej serii (a może w ogóle w swej karierze) stworzył. Podyktowane jest to też samym obrazem, który wizualnie zdaje się być cieplejszy, różnorodniejszy od swoich poprzedników. Poza tym wielu może też być zaskoczony jaki nacisk położono na sceny obyczajowe. Otrzymujemy więc zmagania nastolatki ze śmiercią matki, jej kontakty z ojcem, które nie raz spychają nas w kierunku melodramatu niż horroru. Tym samym kompozytor był wręcz zmuszony do obrania trochę innego od dotychczasowego kierunku. Przy czym na potrzeby The Conjuring jeżeli chodziło o wątki rodzinne Josephowi Bisharze na pomoc przyszedł Mark Isham, który zajął się skomponowaniem familijnego motywu, pozostawiając koledze po fachu wyłącznie straszenie. Zresztą nasz redakcyjny kolega Łukasz Koperski recenzując ten soundtrack stwierdził, „Isham wyręczył Bisharę od przykrej powinności jaką byłoby dla niego komponowanie pod sceny obyczajowe”. Słuchając i oglądając Insidious: Chapter 3 można odnieść jednak wrażenie, że Amerykanin potrafi czasami przejść na tę pogodniejszą stronę muzyki. Bez niczyjej pomocy udało mu się napisać pogodny, delikatny temat (!), który przewija się przez ścieżkę dźwiękową (Tell of Presence), i najpogodniej wypada w kawałku She Was There. Jest to prosta melodia oparta głównie o dźwięk pianina, ale trudno odmówić jej uroku. Szczególnie jeżeli jak na Bisharę przystało otoczeni jesteśmy złowrogimi i niepokojącymi dźwiękami.

Na szczególną uwagę zasługuje jednak Visit from Light , gdzie specjalista od kina grozy, nie po raz pierwszy sięga po instrumenty smyczkowe. Tym razem jednak, ani one nie krzyczą, ani nie piszczą i nie są narzędziem grozy. Nie, one tworzą niezwykle przejmujący i narastający lament. Już na płycie kawałek ten może się podobać, a co dopiero w połączeniu z obrazem. Naprawdę kawał porządnego, emocjonalnego grania, gdzie aż chwilami trudno uwierzyć, że autorem tego utworu jest Joseph Bishara.

Mimo że Insidious: Chapter 3 zdaje się być najprzystępniejszym soundtrackiem w tej serii, jak i w dorobku Bishary, to dalej jest on mocno uzależniony i zapatrzony w obraz. Mroczne, gęste ambientowe pasaże, sprawnie tworzą klimat, zaś nagłe wejścia niedużej orkiestry z sekcją smyczków na czele, nie raz przyspieszą bicie serca. Są to oczywiście wszystko stare horrorowe zagrywki, które prawie zawsze się sprawdzają, ale których może niekoniecznie chce słuchać na płycie.

Podobnie jak każdy album z tej serii i tym razem zamyka smyczkowa wariacja Void Figure7 (ch3). Brzmi awangardowo, ale nie do końca słychać w tym szaleństwa i przede wszystkim improwizacji, co było cechą szczególną pierwszego Naznaczonego. Charakterystyczne piskliwo-krzykliwe smyczki też powracają, jak chociażby najdobitniej w Possessed Attacker czym udaje się też dobrze podtrzymać ciągłość serii. Nie wspominając o wszelkich momentach, które w ogóle ciężko słuchać, co też jest tradycją tej (na razie) trylogii. Tylko zamiast improwizacji, szaleństwa wszystko wydaje się to być celowe i z góry przemyślanie. Pod względem funkcjonalności Bisharze nie można za wiele zarzucić, nawet jeżeli pazury zdają się lekko spiłowane, ale dalej ostre. Przy czym i tak większe pretensje należy mieć do filmowców, którzy zmarnowali sporo talentu Amerykanina. I nie chodzi o ten muzyczny, tylko ten aktorski. Joseph Bishara czasami wciela się w role demonów i straszydeł w filmach, do których komponuje. W pierwszym Insidious świetnie odegrał rolę demona wyglądającego jak Darth Maul. W drugiej części niestety go zabrakło, ale w zwiastunach do trójki było widać, że Lord Sith z kopytami i ogonem powraca. Niestety występ Dartha Josepha Bishary Maula ograniczył się wyłącznie do jednej sceny. Spory żal i wielka szkoda, strasznego talentu.

Czy należy postrzegać Insidious: Chapter 3 jako hybrydę strasznego grania i kojącej liryki? Nie do końca, gdyż jednak jak na rasową ścieżkę dźwiękowa do horroru, ciężkie granie oraz underscore dominują na tym niedługim albumie. Bez wątpienia jest to najprzystępniejszy soundtrack z całej serii. Przy czym znając dokładnie styl Josepha Bishary, każda chwila lekkiej, czy melodyjnej muzyki i to nawet najbardziej prostej, może się jawić jako coś niezwykłego. Długie obcowanie z kompozycjami amerykańskiego kompozytora grozy, sprawiają, że wszystko co nie podchodzi pod dodekafonię i sonoryzm, traktujemy jako najpiękniejsze melodie jakie w życiu słyszeliśmy. Wiadomo jak zawsze należy docenić Amerykanina za funkcjonalność w obrazie, ale i za to, że stara się rozwijać swój styl. Jednak dla wielu zwykłych słuchaczy i Insidious: Chapter 3może być dalej zbyt ciężkim soundtrackiem do przejścia, nawet jeżeli końcówka płyty powinna połowicznie wynagrodzić wcześniejsze męki. Melodyjne postępy jednak są i tak może kiedyś za parę lat wraz z premierą kolejnej części, nazwijmy ją, Insidious: Chapter Six Darth Sidious, otrzymamy przystępny score. Tylko czy tego chcemy i oczekujemy od Josepha Bishary na potrzeby tej serii?

Najnowsze recenzje

Komentarze