W drugim sezonie House of Cards, Frank Underwood kontynuuje swoją wspinaczkę po szczeblach kariery politycznej, którego ostatecznym celem jest prezydentura. Jego walka o to, co ceni najbardziej na świecie – władzę – staje się nie tylko coraz bardziej bezwzględna, ale wręcz zwyczajnie krwawa. Poza szokującymi zwrotami fabularnymi, serial nie stroni też od niepokojących scen erotycznych czy czarnego humoru. Druga seria rozpoczyna się w tym samym momencie, w którym pierwsza się kończyła, dlatego też środowisko i obsada pozostają w dużej mierze takie same – najważniejszymi z nowych postaci są biznesmeni Raymond Tusk i jego partner, Xander Feng. Również muzyczne tło pozostaje uzupełnione jedynie o detale, w większości pozostając bez zmian.
To, co najłatwiej zauważyć przy pierwszym kontakcie ze ścieżką dźwiękową drugiego sezonu HoC, to operowy wokal z nałożonymi filtrami, dzięki czemu sprawia wrażenie, jakby dochodził z oddali. Przewija się w kilku najbardziej dramatycznych utworach albumu, głównie tymi związanymi z kulminacyjnymi rozgrywkami Franka o prezydenturę. Zresztą, cały materiał dramatyczny wyróżnia się na płycie i w serialu, dobrze budując napięcie, a zarazem zachowując słuchalność – zwłaszcza prosta progresja na basowe smyczki. Niestety, stanowi on jedynie kroplę w morzu underscore’u.
Pomijając wspomnianą już dramaturgię, jedynymi punktami odznaczającymi się na tej muzycznej pustyni, to utwór Pretty Polly śpiewany przez Kevina Spacey, oraz odosobnione, krótkie, niemal horrorowe wstawki w kilku utworach, i podszyte jazzową harmonią Freddie’s World. Cała reszta płyty to snujące się dźwiękowe plamy, a poszczególne utwory są nie tylko niemal niemożliwe do rozróżnienia między sobą, ale również w porównaniu z tymi z pierwszego sezonu.
Na domiar złego, i tym razem producentom zabrakło powściągliwości w doborze materiału i znów umieścili muzykę na dwóch płytach trwających łącznie dwie godziny(!).Konia z rzędem temu, kto będzie w stanie przesłuchać cały soundtrack przy jednym posiedzeniu, i to bez przysypiania w trakcie. Wydaje się, że już jedna godzina byłaby wystawianiem cierpliwości słuchacza na próbę. Trzy kwadranse to prawdopodobnie optymalny czas grania. Zabawne, jak niepohamowanie wydawców odzwierciedla charaktery postaci z samego serialu.
Muzyka w drugim sezonie House of Cards w dalszym ciągu dobrze radzi sobie w obrazie, niestety, poza nim praktycznie nie ma prawa bytu. Tym razem Jeff Beal został nagrodzony statuetką Emmy, ale wydaje się, że odrobinę na wyrost, jakby w ramach rekompensaty za samą nominację w poprzednim sezonie nagród – mimo niewątpliwej filmowej dramaturgii, score ten to w dużej mierze powtórka z rozrywki. Zwłaszcza w kontekście problemów związanych z brzmieniem i ilością materiału na albumie. W zasadzie wszystko, co wypada znać, zawiera się w świetnym Mr. President – resztę natomiast można pozostawić miłośnikom nieasborbującego muzycznego tła puszczanego do lampki wina i projektu z pracy zabranego do domu.