Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jeff Beal

House of Cards – Season 1 (House of Cards – Sezon 1)

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Wojtek Wieczorek | 06-09-2018 r.

Domek z kart to chyba najbardziej znana ze sztandarowych produkcji Netflixa. O pierwszym sezonie było głośno nie tylko ze względu na świetną rolę Kevina Spacey czy dotrzymującej mu kroku Robin Wright, ale przede wszystkim na samą konstrukcję serialu – ciągłe łamanie czwartej ściany i tłumaczenie motywacji Franka Underwooda kojarzące się z szekspirowskim teatrem działało świetnie zarówno ze względu na wykonanie, jak i samą tematykę serialu, który przedstawia życie polityczne jako jeden wielki teatr pozorów. Marketingowcy nie kryli też, że nie tylko posunięcia głównego bohatera są drobiazgowo wykalkulowane; serial bowiem został w całości oparty o analizy dotyczące sposobów, w jaki większość ludzi ogląda telewizję. Opierając się na danych, dotyczących w której minucie odcinka statystyczny widz wychodzi do toalety albo zaczyna przysypiać, zaprojektowano fabułę tak, aby nieustannie utrzymywać jego uwagę. Przyzwyczajenia ogółu były też powodem dla którego stacja wypuszcza nie pojedyncze odcinki, lecz całe sezony na raz. Jeśli jednak ktoś przespał cały szum związany z produkcją serialu pięć lat temu, musiał o nim usłyszeć w ciągu ostatniego roku, kiedy to Spacey został zwolniony w związku z licznymi oskarżeniami o molestowanie seksualne i podjęto decyzję o zakończeniu nadawania wraz z następną serią.

Mimo uznania publiczności i krytyków, jak również analitycznie i skrupulatnie skonstruowanej fabuły, serial nie jest wolny od wad – wiele z zachowań Underwooda trudno brać na poważnie i pasowałyby bardziej do łotra z adaptacji komiksu niż do dramatu politycznego, i chyba jedynym, co pozwala widzowi zawiesić niewiarę na tyle, by je przełknąć, jest charyzma i talent odtwórcy głównej roli. W kolejnych sezonach można też zauważyć brak pomysłu na dalsze losy Franka, dlatego coraz więcej wątków było bardziej nastawionych na szokowanie niż na tworzenie naturalnej fabuły. Jednak mimo pogarszających się opinii wśród widowni, House of Cards niepowstrzymanie zgarniał liczne nagrody i nominacje, w tym i za najlepszą muzykę.

Za ten element serialu odpowiadał Jeff Beal, któremu ani komponowanie dla telewizji, ani też polityczne klimaty nie są obce. Mimo jazzowego backgroundu, Amerykanin radzi sobie też zarówno z bardziej klasycznymi, jak i współczesnymi klimatami. Wiele z nich, takich jak americana, minimalizm i ambient, w połączeniu z nutą owego jazzmaństwa składają się na muzyczny amalgamat świata House of Cards. Już sama czołówka prezentuje część z nich, ledwie tylko muskając kliszowość soundtracków do filmów politycznych, manifestujących się przez obecność werbla i trąbki, które jednak błyskawicznie ustępują minimalistycznym figurom i basowemu ostinatu. Owo ostinato właśnie dodaje swą motoryką napięcia i ekscytacji statycznym nawet scenom, w którym Frank “rusza do działania” lub wpada na na kolejny machiaweliczny plan. Również wspomniana śladowa obecność typowych dla gatunku klisz, czyli americany, zdaje się dodawać raczej ironicznego wydźwięku – chociaż też nie zawsze, ponieważ niektóre sceny zdają się mieć zdecydowanie zbyt patetyczną ilustrację, i nawet, jeśli cel miał być parodystyczny, to jednak sposób, w jaki całość wypada na ekranie sprawia, że wydaje się być tworzona jak najbardziej na serio i zwyczajnie przedramatyzowana.

Przez większość czasu muzyka jest jednak albo nieobecna, albo niezauważalna. Trudno zresztą się dziwić, że twórcy skupili się na underscorze, skoro gros serialu to w zasadzie “gadające głowy”. Aby subtelne tworzyć nastroj, kompozytor sięga głównie po ambient lub też elementy minimalizmu. Co ciekawe, owe dźwiękowe pejzaże dość często oparte są na akordach pochodzących z głównego tematu. Beal stosuje tutaj nie tylko elektronikę i subtelną perkusję, ale też dość zaskakująco, instrument etniczne, takie jak duduk (zapewne samplowany). Sam sposób użycia perkusji i minimalistycznych ostinat może się też kojarzyć z Alexandrem Desplatem (zwłaszcza z jego score’ami filmów o podobnej tematyce), jednak muzyka Beala jest zdecydowanie chłodniejsza i mniej melodyjna.

Jak nietrudno się domyślić, to, co wydaje się być oczywistym rozwiązaniem w kontekście budowania serialu, przysparza problemów na płycie. Wydany przez Varese album zawiera 29 utworów trwających łącznie ponad półtorej godziny – zdecydowanie o wiele za długo jak na to, co ścieżka ma do zaoferowania. Mimo paru interesujących i dramatycznych tracków, jak również paru przyjemnie budujących klimat ambientowych kawałków, całość jest trudna do przebrnięcia, i staje się raczej dobrą do zasypiania snującą się plamą dźwięku. Niestety, House of Cards jest wręcz sztandarowym znakiem zmian na rynku wywołanych przez fanów oraz różnego rodzaju platformy internetowe – tak jak dawniej wytwórnie powściągliwie ograniczały się do wypuszczania około trzydziestominutowych krążków, omijając nieraz całe godziny fascynującego materiału, tak teraz wydają praktycznie całe oprawy, nie dbając szczególnie o to, by materiał się nie powtarzał, tworzył spójną całość, czy po prostu nie nudził słuchacza trudnymi do przebrnięcia czysto ilustracyjnymi lub underscorowymi utworami.

Muzyka z pierwszego sezonu House of Cards pokazuje inteligencję i wszechstronność kompozytora, który umiejętnie łączy ze sobą wiele nurtów, niestety, format serialu daje mu mało możliwości do rozwinięcia skrzydeł i zmusza głównie do tworzenia nastrojowego tła. Nie znaczy to oczywiście, że nie ma tu ciekawych momentów – zarówno mroczna i dramatyczna liryka, jak i przeszyty jazzem underscore wypada tak samo dobrze w obrazie, jak i na płycie. Niestety, materiał ten jest w zdecydowanej mniejszości, co daje boleśnie się we znaki na płycie, no chyba, że ktoś jest fanem ambientu. Dla reszty słuchaczy ciekawszą alternatywą może okazać się wydana w tym roku House of Cards Symphony, na potrzeby której przygotowano zreorkiestrowane suity oparte o materiał z serialu.

Najnowsze recenzje

Komentarze