John Williams to nie tylko Spielberg i Gwiezdne Wojny. Choć amerykański kompozytor najczęściej kojarzony jest przez pryzmat tych ikonicznych prac, to jednak można znaleźć w jego dorobku kilka wybitnych partytur, których legenda śmiało może konkurować z filmowym punktem odniesienia. Jedną z takowych kompozycji jest ścieżka dźwiękowa do świątecznej komedii Chrisa Columbusa, Kelvin sam w domu (Home Alone). Chyba nie ma w naszym pięknym kraju nikogo, kto nie kojarzyłby tego obrazu. Obok opłatka, choinki i karpia na wigilijnym stole jest to bowiem nieodzowny element świątecznej ramówki wiadomej stacji telewizyjnej. Zjawisko dosyć często obśmiewane przez współczesną młodzież stało się panoramą naszej rzeczywistości. I cokolwiek byśmy nie mówili o przygodach pozostawionego w domu ośmiolatka, zawsze podziwiamy je z wypiekami na twarzy.
Jako miłośnik muzyki filmowej co roku zadaję sobie pytanie, czy obraz Columbusa byłby tak inwazyjny, gdyby zabrakło w nim ilustracji muzycznej Johna Williamsa? Wszak o mało na tym stanowisku nie wylądowałbym Bruce Broughton. Konflikt zobowiązań ostatecznie jednak podważył udział Broughtona, więc producenci i reżyser zwrócili się z prośbą o skomponowanie ilustracji właśnie do Johna Williamsa. Nikt z oferentów nie wierzył w możliwość zatrudnienia takiej persony, ale ku ich zaskoczeniu Williams z wielkim entuzjazmem podszedł do tej propozycji. Amerykanin przeczuwał, że film będzie wielkim hitem i tak jak E.T. stanie się ikoną kina familijnego. Cóż, nie pomylił się wcale, a takowy stan rzeczy możemy zawdzięczać między innymi jego muzyce. W moim odczuciu, to właśnie w ścieżce dźwiękowej tkwi magia tego produktu. Czarują przede wszystkim tematy tak wyraźnie wyeksponowane i świetnie odnajdujące się na poszczególnych płaszczyznach działania. O świetnej funkcjonalności tej oprawy pisaliśmy już na portalu FilmMusic.pl w recenzji oryginalnego, wydanego w 1990 roku albumu soundtrackowego. Wszystkich zainteresowanych odsyłam więc do tekstu Radka, tym bardziej, że z oceną końcową idzie się zgodzić na całej rozciągłości.
Jak wszystko, co przez pryzmat czasu urosło do miana produktu kultowego, tak i ścieżka dźwiękowa do Kevina stała się w pewnym momencie ważnym elementem płytoteki miłośników muzyki filmowej. Niestety w dobie coraz prężniej rozwijającego się rynku kolekcjonerskiego, ten 57-minutowy soundtrack od CBS Records przestał wystarczać. Od lat bowiem w obiegu funkcjonowała specjalna, dwupłytowa edycja Home Alone 2 eksplorująca każdy, nawet najmniejszy szczegół muzycznej wyprawy Kevina do Nowego Jorku. Wszystkie oczy zwrócone więc były na trzy kluczowe amerykańskie wytwórnie zajmujące się rynkiem kolekcjonerskim. Pierwszy krok wykonała La-La Land Records, której nakładem w 2010 roku ukazał się rozszerzony, prawie kompletny soundtrack. Ów specjał limitowany do 3500 egzemplarzy rozszedł się w błyskawicznym tempie pozostawiając rozbudzone apetyty na więcej. Wykorzystując więc 25-lecie premiery filmu Columbusa, La-La po raz kolejny przypomniała o sobie miłośnikom Kevina oddając w ich ręce tym razem dwupłytowy, kompletny zestaw muzyki skomponowanej przez Williamsa. Jak można się było spodziewać, te najnowsze wydawnictwo nie odkryło właściwie żadnych nowych kart partytury, a wręcz rzuciło wiele dodatkowych kłód pod nogi i uszy statystycznego odbiorcy. Rodzi się zatem pytanie, czy proponowany przez amerykańskich wydawców „complete” kwalifikuje się do miana dobrego słuchowiska? Osobiście byłbym powściągliwy w wyrażaniu nadmiernego zachwytu. O ile bowiem cieszy fakt uzupełnienia pewnego rynkowego braku, to sposób, w jaki to uczyniono może okazać się mieczem obosiecznym niszczącym wizerunek świetnej kompozycji. Cóż, zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że partytury Williamsa najlepiej nawiązują kontakt ze słuchaczem w skondensowanej dawce, opierającej się na czystej tematyce.
Tematyki nie brakuje na całej rozciągłości dwupłytowego specjału, ale inicjatywę zdecydowanie przejmuje muzyka stricte ilustracyjna i czasami zbędne dodatki. Wydanie z 2010 roku próbowało z tym walczyć mieszając nieco w sposobie prezentowania materiału. Natomiast najnowszy produkt oddaje się już w zupełności filmowej chronologii. Wspaniałe, kwieciste aranże Somewhere in My Memory, tudzież inne Star of Bethlehem odwlekane jest więc w czasie, dając nam sporo przestrzeni do zachwytu nad samą ilustracją, a w konsekwencji znużenia nadmiarem treści. Jakkolwiek dobrze nie prezentowałaby się ta partytura w warunkach filmowych, to w oderwaniu od obrazu nie zawsze jest miła dla ucha. Zupełnie obojętnie przejdziemy więc koło underscore’owego Go Pack Your Suitcase, wzmagającego napięcie The Basement i wielu innych utworów ścielących tło do dziejących się na ekranie wydarzeń. Oczywiście dla pedantycznie podchodzących do muzyki filmowej słuchaczy nie lada atrakcją będzie mierzenie się z oryginalnymi, filmowymi wersjami ulubionych utworów. Warto bowiem wspomnieć, że album soundtrackowy nie szczędził nam alternatywnych, specjalnie przygotowanych na cele wydawnicze suit. Przykładem może być Scammed By A Kindergartner czy też muzyka z napisów końcowych. Nic przy tym nie tracimy, gdyż alternatywne wykonania znajdujemy na drugiej płycie.
Kompletne wydanie La-Li aż pęka w szwach od bonusów. Bo jakże inaczej zagospodarować przestrzeń aż dwóch płyt, gdy cała filmowa partytura opiewa na materiał nie przekraczający godziny czasu odsłuchowego. Na pierwszym dysku znajdziemy więc aż osiem bonusowych kawałków – częściowo stanowiących alternatywę i instrumentalne wykonania do usłyszanych wcześniej filmowych wersji, a po części diegetycznie wyrastających z obrazu Columbusa. Praca nad świątecznym filmem dała możliwość amerykańskiemu kompozytorowi do poczynienia pewnych interpretacji doskonale znanych nam christmasowych melodii. Efektem tego jest kilka nastrojowych fragmentów, takich jak Jingle Bells i długa, siedmiominutowa suita Christmas Carol Medley częściowo wykorzystywana w filmie. I właściwie na tym moglibyśmy zakończyć naszą przygodę z oprawą muzyczną do Kevina samego w domu
Zagłębianie się w treść drugiego krążka nie ma większego sensu, bo oto przed nami zrzut materiału z pierwotnego, wydanego w 1990 roku albumu soundtrackowego. Na korzyść takiego „dodatku” przemawia tylko o wiele cieplejszy i milszy dla ucha mastering całości. Zatem decydując się na inwestycję w ten specjał, posiadacze pierwotnie wydanego krążka mogą śmiało się go pozbyć. A jako, że oryginalny soundtrack zajmował niespełna godzinę naszego czasu, wydawcy postanowili dorzucić coś od siebie. Tym oto sposobem, zupełnie niepotrzebnie moim zdaniem, obdarowano nad czterema christmasowymi piosenkami – tym razem odżegnującymi się od tradycji, a przemawiającymi duchem współczesności.
Taki mniej więcej obraz pozostawia po sobie pierwszy kontakt ze specjalnym, dwupłytowym wydaniem ścieżki dźwiękowej do Home Alone. Dosyć surowy i raczej pozbawiony tego nieokiełznanego zachwytu, jaki towarzyszył odsłuchiwaniu oryginalnego albumu soundtrackowego. Chciałbym w tym miejscu jeszcze raz podkreślić, że ścieżka dźwiękowa Williamsa, to klasa sama w sobie. To klasyk wpisujący się grubą czcionką w historię gatunku, ale jak doskonale wiemy nie każdy, nawet genialny twór filmowy potrafi w równym stopniu przekonać i poza obrazem. Jeżeli więc wydawcy dodatkowo uszczęśliwiają słuchaczy nadmiarem treści, wtedy nie trudno o znużenie. Idealnym kompromisem między wygórowanymi oczekiwaniami miłośników muzyki filmowej, a szeroko pojętą estetyką jest wypuszczona w 2010 roku rozszerzona wersja soundtracku. I to właśnie wydawnictwo polecałbym w pierwszej kolejności… Oczywiście gdyby tylko było jeszcze dostępne na rynku.
Inne recenzje z serii: