Sukces serialowej adaptacji popularnej powieści Mroczne materie był nieunikniony. Po dosyć zachowawczym filmie Złoty kompas, fani w końcu otrzymali produkt, który stosunkowo wiernie odnosił się zarówno do treści jak i przesłania zawartego na kartach bestsellerowej trylogii Pullmana. Najwyraźniej twórcy tak mocno wierzyli w sukces tego przedsięwzięcia, iż zdjęcia do drugiej serii rozpoczęto jeszcze przed oficjalną premierą tej pierwszej. Z perspektywy czasu okazało się to bardzo dobrym posunięciem, gdyż materiał filmowy praktycznie skompletowano jeszcze przed rozkręceniem się pandemii Covid-19. Niestety nie udało się większości nagrać scen z udziałem Jamesa McAvoya, więc z planowanych ośmiu odcinków postanowiono zrealizować siedem. W ten oto sposób, dokładnie rok po ukazaniu się pierwszej serii, zadebiutowała kolejna – tym razem opowiadająca już o pełnej przygód i niebezpieczeństw podróży Lyry przez wieloświat. Towarzyszący jej Will staje się posiadaczem najniebezpieczniejszej broni – magicznego noża zdolnego przeciąć wszelką materię oraz przestrzeń otwierając tym samym drogę do nowych światów. Ich śladem podąża zdeterminowania pani Coulter wraz z całym Magisterium pragnącym unicestwić zapisane w proroctwie dziecko. Kiedy do tej barwnej mieszanki dorzucimy jeszcze kilka czarownic i tajemniczych postaci związanych w ten czy inny sposób z dwójką bohaterów, wtedy nie sposób o nudę. Nawet jeżeli nie miało się wcześniej styczności z powieściami Pullmana, można potraktować ten serial jako całkiem fajnie opowiedzianą historię z imponującym zapleczem technicznym.
Obok sfery wizualnej, która siłą rzeczy koncentruje tutaj uwagę odbiorcy, jednym z najmocniejszych elementów produkcji jest, co ciekawe, muzyka. Co w tym dziwnego? Ponieważ stoi za nią osoba, którą zalicza się do grona najbardziej kontrowersyjnych, współczesnych twórców muzyki filmowej – Lorne Balfe. Szkocki kompozytor słynie co prawda ze swojej niezwykłej operatywności i elastyczności, przez co cieszy się bardzo dobrą opinią wśród filmowców, ale tworzone przez niego ilustracje są zazwyczaj produktami tworzonymi na tak zwanym autopilocie. Mimo wszystko „zdarza” mu się od czasu do czasu trafić na taki projekt, który mocno podziała na jego ambicje. I takowym okazały się Mroczne Materie. Muzykę stworzoną do pierwszego sezonu tego widowiska śmiało mogę określić jednym z największych życiowych osiągnięć Szkota. Bogactwo tematyczne oraz szeroka paleta barwnych brzmień, to główne atuty tej obszernej kompozycji. O jej walorach można się było przekonać nie tylko w zderzeniu z materią filmową, ale i na osobno wydanych soundtrackach. Ten jakby nie było sukces zrodził apetyt na więcej w kontekście drugiego sezonu Mrocznych materii. Czy Lorne Balfe sprostał tym oczekiwaniom?
Można umownie przyjąć, że na wielu płaszczyznach oddał w nasze ręce produkt, którego oczekiwaliśmy. Fakt, z perspektywy tego, co osiągnął na potrzeby pierwszego sezonu nie było to jakimś wielkim wyzwaniem, wszak bogata paleta tematyczna dawała spore pole do popisu, a sprawdzony zestaw brzmień również mógł posłużyć za szkic do kreowania nowych ilustracji. I poniekąd Lorne Balfe z tego wszystkiego skorzystał. Nie pozostał jednak dłużny względem nowych treści serwowanych nam przez drugi sezon widowiska. Nowe lokacje oraz postaci stały się motorem napędzającym powstanie kolejnych motywów. Może już nie tak charakternych i wybijających się z tła jak te wykreowane na potrzeby pierwszej serii, ale należy docenić ten wysiłek. Szczególnie że utwory te sprawdzają się należycie i są na pewien sposób atrakcyjne dla słuchacza. Tworzone co prawda w podobnym stylu (patetycznego nadęcia), ale na dłuższą metę satysfakcjonujące.
I tak oto wśród nowości pojawia się temat artefaktu, Delikatnego Noża, który stanie się zarzewiem sporu między bohaterami, a ich przeciwnikami. I jak się można przekonać w trakcie wertowania pozostałych tematów, większość z nich nawiązuje w ten czy inny sposób do nowego miejsca toczącej się akcji – miasta Cittàgazze. Sama miejscowość położona w malowniczej scenerii doczekała się tutaj równie podniosłego motywu skonstruowanego na bazie instrumentów dętych blaszanych, choć owianego dodatkowo nutką tajemniczości. Rozwinięciem tej myśli jest melodia skojarzona z groźnymi zjawami, Spektrami. Prawdziwy powiew grozy serwuje nam natomiast nowy temat poświęcony Magisterium, a dokładniej nowemu Kardynałowi stojącemu na jego czele. Apokaliptyczny w wymowie, świetnie koresponduje z reżimowym, bezkompromisowym wizerunkiem tej instytucji. I jak w poprzedniej odsłonie Mrocznych materii tak i tutaj nie brakuje mocno wyeksponowanych partii chóralnych. Bardziej zrównoważone na linii orkiestra-chór wydają się motywy czarownic oraz dwójki młodych bohaterów. Ten ostatni jest dosłownie parafrazą tematu Lyry stworzonego na potrzeby pierwszego sezonu. Ale wśród najbardziej przykuwających uwagę nowości wyszczególnić należy temat Johna Perry’ego – ojca Willa. Mimo że w serialu nie pełni aż tak znaczącej roli, to jednak zawarta na soundtracku suita tematyczna jawi się jako jeden z lepszych pomysłów, jakie Lorne Balfe zrealizował na potrzeby tego widowiska. Nie znaczy to, że pozostała część ścieżki dźwiękowej nie ma prawa fascynować. Skuteczność w opisywaniu filmowych wydarzeń jest podobna jak w pierwszej serii. Nie dziwne więc, że po zakończeniu przygody z Mrocznymi materiami pojawia się chęć skonfrontowania tych wrażeń z indywidualnym doświadczeniem soundtrackowym.
Jak w przypadku poprzedniego sezonu, tak i teraz na rynku pojawiły się dwa osobne wydawnictwa prezentujące bogactwo muzyczne do drugiej serii Mrocznych materii. Pierwszym albumem, od którego należałoby zacząć jest antologia tematyczna prezentująca w dziewięciu rozbudowanych utworach wszystkie tematy stworzone na potrzeby tej serii. Porównując ten półgodzinny album do analogicznego, dwa razy dłuższego z poprzedniego sezonu, można poczuć lekkie rozczarowanie. W ostatecznym rozrachunku okazuje się jednak, że znajdziemy tam sporo świetnej, łatwo wpadającej w ucho muzyki. Może nie tak inwazyjnej jak opisywany przed rokiem zestaw, ale na pewno nie pozostawiający odbiorcę w obojętności. Zdecydowanie gorzej będzie natomiast w przypadku właściwego soundtracku, czyli półtoragodzinnego albumu ukierunkowanego tylko i wyłącznie na prezentowanie ilustracji, która faktycznie wybrzmiała w serialu. Choć sama w sobie nie jest ona zła, bo w końcu rozwija tematyczne myśli podjęte w antologii, to jednak w takiej konfiguracji wydaje się orzechem trudniejszym do ugryzienia przez statystycznego odbiorcę. I być może to było powodem decyzji o fuzji obu tych wydań w ramach jednego albumu. Upchnięcie tego wszystkiego na dwóch krążkach CD jest bardziej logicznym posunięciem, aniżeli tworzenie osobnych publikacji. Można było jednak popracować nad lepszym ustawieniem kolejności przedstawianych utworów. O wiele ciekawiej prezentowałaby się soundtrack, gdyby antologia zalegająca na końcu drugiego dysku była elementem, od którego faktycznie rozpoczynałoby się tą muzyczną podróż. Rzecz gustu.
I chyba w kwestii indywidualnych preferencji należałoby potraktować całe to muzyczne przedsięwzięcie. Jeżeli komuś przypadła do gustu ścieżka dźwiękowa do pierwszego sezonu Mrocznych materii, to nie powinien być zawiedziony tym, co otrzyma w drugiej serii. Dyskusyjną kwestią jest natomiast ilość materiału, jaką zdecydowano się przy tej okazji opublikować. W moim odczuciu wystarczyłoby jedno wydawnictwo będące hybrydą wspomnianych wcześniej suit oraz fragmentów ilustracji – wszystko bilansowane i skondensowane w ramach godzinnej prezentacji. Mimo wszystko należy oddać, że po raz kolejny Lorne Balfe stanął tutaj na wysokości zadania. I jeżeli trzecia seria prezentowała będzie podobny poziom, kto wie, czy Mroczne materie nie zapiszą się w jego karierze jako swoistego rodzaju dzieło życia. Czas pokaże.
Inne recenzje z serii: