Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Lorne Balfe

His Dark Materials (Mroczne materie)

(2019)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 06-05-2020 r.

Szerokim echem po świecie odbiły się kontrowersje związane z popularną serią książek o Harrym Potterze. Kontrowersje te, jakkolwiek napędzane przez środowiska kościelne, nabierały „mocy” wraz z premierami ekranizacji kolejnych części. W tym szumie medialnym spod pręgierza udało się uciec innemu autorowi, który swoim cyklem powieści fantasy niemalże wytoczył wojnę Kościołowi. Mowa o trylogii Mroczne materie (His Dark Materials) opowiadającej o wędrówce dwójki młodzieńców przez tzw. wieloświat. Dosyć rozległe uniwersum, jakie stworzył w swoich powieściach Philips Pullman w gruncie rzeczy jest sprytną hybrydą wielu znanych wątków fantastycznych stawianych w kontrze z religią. Ta ostatnia utożsamiana jest zresztą z tyranią władzy potężnej instytucji religijnej, co jawnie miało się odnosić do naszych realiów. Nie dziwne więc, że w obawie przed utratą potencjalnych zysków, wytwórnia New Line Cinema postanowiła okroić z tych wątków swoją adaptację pierwszej z książek – Złoty kompas. Wywołało to skutek odwrotny do zamierzonego. Fala krytyki jaka zalała tę produkcję skutecznie oddaliła możliwość ekranizacji kolejnych części trylogii. Projekt przejęła niszowa wytwórnia Bad Wolf, która przygotowując materiał wyjściowy nawiązała współpracę ze stacją BBC. Efektem tego jest serial Mroczne materie, który zadebiutował na jesieni 2019 roku. I w przeciwieństwie do filmu Chrisa Weitza tym razem postanowiono dosyć ścisło trzymać się nakreślonych przez Pullmana wątków. Owszem, dokonano kilku kosmetycznych zmian, takich jak czasy, w jakich spotykamy naszych bohaterów – bardziej tożsame ze współczesnym widzem – ale idea pozostała ta sama. Konflikt między światem nauki i religii, a pomiędzy tym wszystkim tajemniczy Pył (zwany inaczej Mroczną materią), mający wpływ na wszystko, co nas otacza. A jaki wpływ miała seria od BBC na statystycznego widza? Obserwując reakcje po premierze pierwszego sezonu i gorączkowe przygotowanie kolejnych, można śmiało stwierdzić, że widowisko na długo rozgości się w świadomości odbiorców.



Muszę przyznać, że początkowo z wielką niechęcią zabierałem się za ten serial. Wizje Pullmana jakoś nigdy do mnie nie przemawiały, a film Złoty kompas tylko utwierdzał w przekonaniu, że z prozą brytyjskiego pisarza mi nie po drodze. Film dostarczał jednak pewnego rodzaju rozrywki, a towarzysząca mu ścieżka dźwiękowa często gościła w mojej soundtrackowej playliście. Alexandre Desplat wysoko zawiesił poprzeczkę. Dlatego też informacja o angażu Lorne’a Balfe’a do ilustracji serialowej ekranizacji nie napawała, delikatnie rzecz ujmując, optymizmem. Szkocki kompozytor znany jest bowiem ze swojego błyskawicznego wywiązywania się z powierzonych mu zadań, co w zestawieniu z ilością realizowanych jednocześnie projektów niekoniecznie przekłada się na zadowalający efekt końcowy. Tak naprawdę niewiele z tych prac można nazwać dobrymi – co najwyżej poprawnie wywiązującymi się ze swoich ilustracyjnych powinności. Nierzadko są kontrowersyjne pod względem brzmieniowym, czego boleśnie doświadczaliśmy zderzając się z jego ścieżkami dźwiękowymi do filmów akcji. Z drugiej strony kompozytor ten zdaje się dobrze czuć w fantastyce, co niejednokrotnie udowadniał, serwując stosownym widowiskom oraz odbiorcy ciekawy mariaż elektroniczno-symfonicznych tekstur. Jednakże Mroczne materie nie pasowały do tego schematu, a elementy kulturowe oraz przygodowy charakter powieści dostarczały kolejnych wyzwań. Nie było łatwo, co zresztą niejednokrotnie w wywiadach podkreślał sam Balfe. Przygotowania trwały kilka miesięcy, a proces rejestrowania rozbity był pomiędzy odrębnie realizowane sesje w Cardiff oraz Wiedniu. Dodatkowych nagrań z udziałem „etniczych” chórów dokonano natomiast w Bułgarii. Co więcej do wykonania zaangażowano również wielu znakomitych i znanych solistów, takich, jak Tina Guo, Lindsey Stirling czy Chad Smith. Sporo jak na kompozytora, który nie grzeszy pedanterią oraz czasem poświęconym na konkretne zadanie, nieprawdaż?


Siłą rzeczy musiało się to przełożyć na efekt końcowy. Nikt się jednak nie spodziewał, że oto światło dzienne ujrzy być może najlepsza kompozycja, jaką Lorne Balfe popełnił w swojej krótkiej, ale niezwykle dynamicznej karierze. Materiał tematyczny jest po prostu imponujący. Szkocki kompozytor opracował kilkanaście odrębnych motywów, które przypisał głównym postaciom, instytucjom, nacjom oraz przedmiotom, które odgrywają kluczową rolę w fabule Mrocznych materii. Wśród nich nie mogło zabraknąć miejsca na temat przewodni rozpoczynający każdy epizod serialu, a który to w założeniach odnosi się do tytułowej materii – Pyłu. Mniej spektakularnie prezentuje się natomiast wachlarz stylistyczny, jakim operuje kompozytor. Ale czy można mieć pretensję do twórcy, który jest ucieleśnieniem hollywoodzkiego mainstreamu? Owszem, próbuje eksperymentować z etnicznymi chórami kreując na swój specyficzny sposób świat Gipcjan. Kolegium Jordana również „ubarwiane” jest różnego rodzaju instrumentami strunowymi. Najbardziej intrygująco wypada jednak przewrotna interpretacja relacji między światem religii a nauki. Element mistyczny, który zwykło się traktować w naszej kulturze naturalym instrumentarium oraz chórami, w Mrocznych materiach jest wyrażany ponurą, złowieszczą architekturą elektroniczną. Natomiast wątek naukowy oraz wszystko to, czym kolegium Jordana oraz prace Lorda Ariela stoją okraszone są orkiestrowo-chóralnymi frazami. Ta inwersja podyktowana jest zapewne lansowanym przez autora wizerunkiem instytucji Magisterium jako ucieleśnienia ciemnoty oraz ucisku. Abstrahując jednak od idei przyświecających powstaniu partytury, warto zwrócić uwagę na jeden znaczący fakt. Kompozycja Lorne’a Balfe’a wywiązuje się ze swoich ilustracyjnych powinności całkiem dobrze. Nie przytłacza obrazu nadmiarem dźwiękowych bodźców. W ogóle można odnieść wrażenie, że muzyka (jak na tego kompozytora) jest bardzo oszczędna w treści i równie oszczędnie jest nam dawkowana. Wybrzmiewa w kluczowych momentach ciekawie żonglując opracowanym wcześniej zapleczem tematycznym. Czyżbyśmy faktycznie mieli do czynienia z opus magnum twórczości Lorne’a Balfe’a? Wszystko na to wskazuje.



Wrażenie to potęgują albumy soundtrackowe, jakie ukazały się na rynku nakładem Silva Screen Records. Nie, nie popełniłem błędu w poprzednim zdaniu. Ukazały się bowiem dwa odrębne wydawnictwa, które tylko pozornie dzieli jakościowa przepaść. W rzeczywistości świetnie się one uzupełniając, serwując zarówno elementarną wiedzę o palecie tematycznej, jak i pokazując jej wykorzystanie w praktyce. Oczywistym punktem odniesienia jest album, który ukazał się w dniu premiery serialu. The Musial Anthology Of His Dark Materials nie jest „rasowym” soundtrackiem. Jak sama nazwa sugeruje jest to zbiór muzycznych pomysłów wykreowanych i zrealizowanych na potrzeby serialowych Mrocznych materii. Dziewiętnaście odrębnych motywów zamkniętych w łącznym czasie trwania 52 minut nie pozostawia praktycznie żadnej przestrzeni na nudę. Zresztą sama konstrukcja by na to nie pozwalała. Każdy z utworów wyciska melodycznych maksimów z przyjętej formy. A że dominującą jest podniosła, ociekająca patosem lub dramaturgią muzyka orkiestrowa, to nie mamy na co narzekać. Jeżeli miałbym już wskazać coś, co przeszkadzało w odbiorze, to „świeżość” proponowanej tematyki. A z tym u Lorne’a Balfe’a jest różnie. Z jednej strony bowiem mamy fantastyczny motyw przewodni. Z drugiej szereg podrzędnych melodii jakby wyrwanych z biblioteki muzyki stockowej. To właśnie z muzycznych wizytówek Gipcjan, Rogera Parslowa, czy też wątków przeznaczenia przebijają się echa wcześniejszych prac Szkota. Nie tylko zresztą jego, ale i Hansa Zimmera oraz Ramina Djawadiego z którymi wcześniej współpracował. Nie zmienia to faktu, że „flow” proponowanego materiału jest niesamowity, a odsłuch stoi pod znakiem nieskrywanej przyjemności.


Myślę, że to było bezpośrednim powodem fali krytyki, jaka wylała się względem treści drugiego albumu wydanego pod szyldem Mrocznych materii. Przez wielu odbiorców uważany za totalnie zbędny, faktycznie miał prawo nie zaspokoić rozbudzonych apetytów odbiorców. Materiał jaki tam trafił pochodził już bezpośrednio z filmu, co siłą rzeczy musiało zaangażować problematyczny underscore czy też mniej frapujące odsłony poznanych wcześniej motywów. Odarte z patetycznych, bogatych aranży, niektóre z nich okazały się miałkie w zderzeniu z naszymi oczekiwaniami. Inną kwestią jest długość rzeczonego albumu. Wydawcy z Silva Screen Records nie grzeszą powściągliwością w epatowaniu utworami. Mroczne materie są kolejną już pozycją w katalogu tej firmy, która próbuje się rozliczyć z całością stworzonej na potrzeby serialu ilustracji. Próbuje, bo nie jest to do końca możliwe przez wzgląd na niezliczoną ilość krótkich, kilkunastosekundowych „przebitek” łączącymi serialowe sceny. Udało się jednak wyodrębnić półtoragodzinny zbiór dłuższych fragmentów, które w chronologiczny sposób układają nam całą historię podróży Lyry. Wyprawy, która u progu wydaje się dosyć fascynująca, barwna i pozbawiona większych przestojów. Takowe zaczynają dawać o sobie znać pod koniec pierwszego krążka, by na początku drugiego jeszcze chwilkę rozciągnąć w czasie oczekiwanie na wielki finał. W kategoriach czysto muzycznych może wielki on nie jest, ale za do obfity w różnego rodzaju emocje. Dramatyczne wydarzenia otwierające drogę do kolejnego etapu tej podróży (kontynuowanego już w drugiej serii), to najmocniejszy fragment całej oprawy muzycznej stworzonej na potrzeby serialu Mroczne materie.



Osobiście jestem wielkim przeciwnikiem odrębnego analizowania i oceniania tych dwóch wydawnictw. Choć w pierwszej kolejności po wysłuchaniu antologii nie mogłem się przestawić na to, co serwował oryginalny soundtrack, to po gruntownym zapoznaniu się z serialem zacząłem doceniać ten dwupłytowy zestaw. Kto wie, czy nie lepiej byłoby połączyć wszystko w ramach jednego doświadczenia odsłuchowego? Na przykład tak, jak swego czasu zwykł to czynić Hans Zimmer, proponując obok materiału filmowego również swoje suity koncepcyjne. Byłoby to o tyle rozsądne, gdyż oglądając serial odniosłem wrażenie, że niektóre fragmenty suit tematycznych bezceremonialnie wklejane były do serialu bez aranżacyjnych „obróbek”. Mimo tego przyjmuję te dwa wydawnictwa bez zbędnego malkontenctwa. Tym bardziej, że nazwisko, które widnieje na okładkach jeszcze kilka miesięcy temu nie zwiastowało niczego dobrego po tym angażu. Celebruję więc tę chwilę, ciesząc się świetnym słuchowiskiem od (na ogół) krytykowanego i rozczarowującego mnie kompozytora. Z radością odtwarzam raz za razem, mając jednocześnie świadomość, że za chwilę rynek soundtrackowy zaleje fala pisanych na kolanie kompozycji Lorne Balfe, przy których trudno będzie o analogiczny entuzjazm.


Inne recenzje z serii:

  • His Dark Materials (season 2)
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze