Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Christopher Young

Hellraiser (Wysłannik piekieł)

(1987)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 05-03-2013 r.

Christopher Young od wielu lat cieszy się opinią jednego z największych, a może i największego spośród aktywnych kompozytorów, specjalisty od ilustrowania kina grozy. Jak każda wielka kariera, jego także miała swój początek, ów score, który pozwolił jego twórcy zabłysnąć i rozwinąć skrzydła. W przypadku Amerykanina nie ma żadnych wątpliwości co do dzieła, „od którego wszystko się zaczęło”. I choć nie była to jego pierwsza kompozycja do horroru, to jednak była to pierwsza pozycja, która wywindowała jego nazwisko, zwróciła na niego wielką uwagę widzów, słuchaczy i krytyków, a przede wszystkim w znacznym stopniu zdefiniowała jego styl muzyczny, przynajmniej ten stosowany w kinie grozy. Chodzi oczywiście o słynnego już Wysłannika piekieł z 1987 roku. Jest to tytuł tak znany wśród miłośników zarówno horroru jak i muzyki filmowej, że przybliżanie go wydaje się zbyteczne. Po prawdzie jednak samo recenzowanie tej pozycji dla wielu czytelników, bardziej już zaznajomionych z gatunkiem można uznać za mijające się z celem, bo o tej muzyce napisano i powiedziano przez lata już właściwie wszystko. Niemniej postanowiłem potraktować niniejszy tekst jako skierowany głównie do tych, którzy przygodę z muzyką filmową mogą dopiero zaczynać i dla których nawet tego typu recenzje będą pomocne w wyławianiu wartościowych score’ów oraz jako uzupełnienie ewidentnego braku na liście recenzji naszego portalu. Jako, że werdykt w sprawie Hellraisera jest oczywisty, skoncentruję się tylko na wskazaniu trzech głównych, moim zdaniem, przyczyn fenomenu tej ścieżki dźwiękowej.

Pierwszym powodem, dla którego Wysłannik piekieł cieszy się taką a nie inną renomą, jest jego rola w filmie. Clive Barker przenosząc na ekran swoją własną powieść, choć debiutował w roli twórcy pełnometrażowego filmu, stworzył obraz dziś zaliczany do kanonu najwznioślejszych dokonań kina grozy. Mimo, iż Hellraiser powstał za niewielkie pieniądze (a może właśnie dzięki temu, bo żadne wielkie studio nie ograniczało reżysera w jego wizji), Barker stworzył niesamowity obraz, brutalny i perwersyjny, sugestywny i przytłaczający swą atmosferą. Oprócz pozornie prostej, a jednocześnie tak silnie oddziałującej na widza scenografii, świetnej charakteryzacji (wrażenie robią zwłaszcza kolejne fizjonomie powracającego do życia uciekiniera z piekieł, niczym ożywione eksponaty z pracowni von Hagensa) i klimatycznych zdjęć, nastrój grozy i cierpienia buduje oczywiście partytura Christophera Younga. Choć wyróżnia się nie w jednej scenie, najbardziej zapadaj w pamięć chyba wszystkim w sekwencji odrodzenia się Franka Cottona, gdzie swoisty upiorny walc wręcz wbija w fotel i wywołuje ciarki na plecach, a jednocześnie nadaje całości jakby lekko groteskowego – poprzez swoją przesadę – posmaku. Muzyka Younga potrafi też w pozornie błahe i niewinne sceny, jak spacer głównej bohaterki pomiędzy portowymi dźwigami, tchnąć pierwiastek niepokoju i fatalizmu.

Z rolą w filmie związany jest drugi czynnik sukcesu partytury z Wysłannika piekieł a mianowicie jej wyrazistość, czy też charakterystyczność. Oczywiście ani metoda ilustracji, ani stylistyka kompozycji nie są w jakiś oszołamiający sposób nowatorskie czy oryginalne. Uważne ucho z pewnością wychwyci tu i ówdzie pewne inspiracje czy podobieństwa do prac innych kompozytorów, a i pewne rozwiązania Young niejako testował w znacznie węższym zakresie już chociażby przy okazji drugiej części Koszmaru z ulicy Wiązów. Niemniej Hellraiser stanowi w zdecydowanie większym stopniu zbiór wielu idei, pomysłów, brzmień, rozwiązań stylistycznych i harmonicznych, po które kompozytor sięgać będzie w latach późniejszych: co naturalne przy kontynuacji Wysłannika piekieł ale także przy okazji innych ilustracji do kina grozy. Konstrukcja Hellraisera wyróżnia go na tle innych dzieł samego Younga, czy innych soundtracków w ogóle, ciekawym zespoleniem gotyckiej symfoniki, mrocznego romansu i industrialnych brzmień. Takie zestawienie wynika oczywiście ze specyfiki samego obrazu i wizji Barkera. Wystarczy spojrzeć na obraz miejsca kaźni Franka: z jednej strony przypomina trochę średniowieczną salę tortur, z drugiej znajdziemy tu elementy współczesne (oświetlenie zapewniają żarówki, nie pochodnie), które przynoszą skojarzenia ze swoistą rzeźnią (haki, łańcuchy, krew i wnętrzności). Znajduje to odzwierciedlenie w muzyce: Young nie boi się sięgnąć po elektronikę, by uzyskać czy przetworzyć pewne brzmienia. Charakterystyczny jednonutowy motyw z The Lament Configuration opiera się na dźwięku, który brzmi jak echo niosące po rozległym pustym pomieszczeniu odgłos uderzenia w fortepian. We wspomnianym utworze usłyszymy też coś, co brzmi jak brzęk łańcuchów, a to oczywiście nie koniec palety pomysłów Younga, zaś większość z nich potrafi silnie oddziaływać i zapadać w pamięć.

Wspomniane we wcześniejszym akapicie aspekty romantyczne (o ile słowo to pasuje do więzi łączącej Franka z macochą głównej bohaterki) mają niemały wpływ na ostatni element sukcesu muzyki z Hellraisera czyli jej tonalność i tematyczność. Wysłannik piekieł zawiera parę naprawdę świetnych tematów czy motywów, do tego tak intensywnych emocjonalnie i tak wyśmienicie skonstruowanych. Już sam początek płyty to prawdziwa muzyczna uczta, w której kompozytor wykłada swoje najlepsze tematyczne pomysły. Oczywiście nie jest Hellraiser tematyczny i tonalny w pełni. Po znakomitym początku albumu, dalej bywa już różnie, pojawiają się bardziej ilustracyjne, czy underscore’owe fragmenty a płyta nie na całej długości jednakowo angażuje słuchacza. Szczątkowa muzyka akcji na szczęście zalicza się do takiej, co całkiem nieźle radzi sobie poza filmem a sama w sobie przypomina nieco hornerowskie Aliens (druga połowa utworu Seduction and Pursuit).

Znakomite, inteligentne podłożenie w filmie, charakterystyczne nietuzinkowe brzmienie i konstrukcja oraz niemała paleta pamiętnych i świetnie zaaranżowanych tematów – brzmi jak bardzo ogólnikowa recepta na wyborną ścieżkę dźwiękową. Nie przeczę – źródłem sukcesu Hellraisera jest właśnie spełnienie owych wymagań, co docenić należy szczególnie, gdyż jest to przecież partytura do horroru. Kino grozy często od kompozytora oczekuje jedynie skupienia się na wywoływaniu strachu czy niepokoju u widza. Jeśli twórca potrafi zrobić to wykazując duże umiejętności muzyczne na dodatek przyjdzie mu wpleść w to jakiś charakterystyczny motyw lub brzmienie, to zazwyczaj wystarcza by już wyróżniać się na tle reszty. Raz na jakiś czas trafiają się jednak takie partytury jak Hellraiser, których twórca poszedł dużo dalej, gdy zainspirowany materiałem filmowym potrafił wykreować nietuzinkowy muzyczny świat grozy, tyleż niepokojący, co fascynujący, oddać nie tylko przerażenie bohaterów, ale wejść dużo głębiej w ich psychologię, a przy tym stworzyć dzieło będące znakomitą konstrukcją muzyczną samą w sobie. Owszem, albumowa prezentacja Wysłannika piekieł nie jest doskonała i mimo niespełna 45 minut są momenty, że muzyka wydaje się nieco dłużyć. Jednak biorąc zwłaszcza pod uwagę fakt oddziaływania z obrazem, bez cienia wątpliwości można potwierdzić, że jest to nie tylko jedna z najlepszych prac Younga, ale i jedna z najlepszych ilustracji do horroru w ogóle. Co prawda w wydaniu płytowym większą estymą cieszy się muzyka do sequela, ale w połączeniu z obrazem amerykański twórca chyba nigdzie indziej nie wypadł tak fenomenalnie jak przy pierwszym Hellraiserze. I stąd taka a nie inna ocena końcowa.

Inne recenzje z serii:

  • Hellraiser 2
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze