Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Christopher Young

Hellbound: Hellraiser 2 (Wysłannik piekieł 2) / Highpoint

(1989)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 21-11-2016 r.

Chcąc przeprowadzić ranking najlepszych horrorów wszech czasów, na pewno jedną z czołowych pozycji okupować będzie film Clive’a Bakera, Wysłannik piekieł. Opowieść o tajemniczej kostce otwierającej bramy do tytułowych piekieł i rzuconej w wir tych wydarzeń, rodziny Cottonów, okazała się wielkim, komercyjnym sukcesem. Nie dziwne więc, że stojący za produkcją Christopher Figg i studio New World postanowili skorzystać z pozytywnych nastrojów widowni. Dosyć szybko uwinęli się z tematem, gdyż niewiele ponad rok po premierze pierwszego filmu, na ekrany wypuszczono sequel pod złowieszczo brzmiącym tytułem Hellbound (w Polsce po prostu Wysłannik piekieł 2). Czy dosyć krótki czas przeznaczony na realizację nie wpłynął negatywnie na szeroko pojętą jakość tego produktu?


O tym można prowadzić szerokie dyskusje, wszak już pierwszy film niebezpiecznie balansował na granicy artystycznej niszy i kiczu. Wysłannik piekieł 2 po prostu intensyfikuje te doznania. Mamy zatem dalszy ciąg podjętej wcześniej opowieści. Kristy trafia do szpitala psychiatrycznego pod opiekę zafascynowanego okultyzmem lekarza, który otwiera bramę do piekielnego wymiaru rządzonego przez Cenobitów. Z zaświatów powraca też Julia pragnąca zemsty na Kristy. Gra rozpoczyna się więc na nowo… Również na nowo częstowani jesteśmy potężną dawką okrucieństwa, makabry i seksualnych podtekstów. Ale to nie wszystko. Hellbound imponuje znacznie większą skalą całego przedsięwzięcia. Widać po prostu, że zarobione na poprzednim filmie pieniądze nie poszły tylko na świętowanie sukcesu. Poza tradycyjnie genialnymi charakteryzacjami, uwagę zwracają również sporadycznie dawkowane efekty specjalne i… monumentalna muzyka świadcząca o tym, że stawka całej tej gry znacząco wzrosła.

Kandydat na stanowisko kompozytora tej oprawy muzycznej mógł być tylko jeden – Christopher Young. Jego partytura do poprzedniego filmu była jednym z najbardziej klimatotwórczych elementów całej produkcji – swoistego rodzaju ikoną, która zarówno pod względem tematycznym, jak i wykonawczym stała się filarem posępnej, grobowej wymowy Wysłannika piekieł. Zwiększony budżet sequela pozwolił nie tylko rozszerzyć rolę oprawy muzycznej poprzez bardziej ekstensywne jej wykorzystanie, ale i pchnąć ją na wyższy poziom instrumentalnej wylewności. Rozbudowano nie tylko orkiestrę, którą na potrzeby eksperymentatorskich zabiegów Younga poszerzono o dodatkową sekcję smyczkową. Bardziej aktywny stał się również chór pozwalający przemawiać partyturze w apokaliptycznym tonie. W ilustracji nie zabrakło również kilku awangardowych zabiegów, z jednej strony odcinających ten produkt od monotonii w przekazie. Z drugiej natomiast nadających całości bardziej abstrakcyjnej, wywołującej przestrach, wymowy. W zderzeniu ze śmiałymi wizualizacjami i ogólnym przesłaniem dzieła, tworzy to interesujący kolaż audiowizualny. Aczkolwiek nie da się nie zauważyć, że pod tym płaszczykiem ubogacenia formy, w dalszym ciągu pozostaje ta sama treść. W kwestiach tematycznych i koncepcyjnych Young nie poszedł ani kroku dalej, najwyraźniej uznając, że wypracowane wcześniej schematy sprawdzą się i tym razem. Cóż, wielce się nie pomylił, wszak i sam film jest niejako rewizją wyprowadzonych wcześniej pomysłów. W dalszym ciągu pod względem funkcjonalnym jest to mistrzostwo w kreowaniu narracji kina grozy. Mistrzostwo, które porównywalne może być tylko do prac takich gigantów gatunku, jak chociażby Herrmann, czy Goldsmith. I tak jak wyżej wspomniani, Christopher Young przemawia swoim unikatowym językiem, pozwalającym czerpać przyjemność zarówno z filmowej funkcjonalności, jak również indywidualnego mierzenia się z tym interesującym słuchowiskiem.

I na tym właściwie mógłbym zakończyć ten wywód. Cokolwiek bym nie powiedział o tym materiale, to można już było wyczytać w recenzji pierwszego Wysłannika – z tą różnicą, że jest intensywniej i głośniej. I przekonujemy się o tym już na samym początku wertowania albumu soundtrackowego wydanego nakładem GNP Crescendo. Godzinne słuchowisko wzbogacone o fragmenty ilustracji muzycznej do filmu Highponint rozpoczynamy w iście apokaliptycznym tonie. Niezwykle dramatyczna, orkiestrowo-chóralna fanfara towarzysząca napisom początkowym, przywodzi na myśl wszystko to, co w warsztacie Younga najlepsze. Bynajmniej nie jest to wyznacznik jednego kierunku w jakim zmierzać będzie reszta oprawy muzycznej. Fakt, podniosłych, hiperdramatycznych fraz nie będzie tu brakowało, ale prym w dalszym ciągu wieść będzie mroczna, zanurzona w depresyjnym tonie, melodia tematu przewodniego. To właśnie Second Sight Seance wprowadza nas w ponury świat traumatycznych doświadczeń Kristy, która po raz kolejny mierzyć się musi z mieszkańcami piekielnego wymiaru. Muzycznym odzwierciedleniem Cenobitów oraz całego tałatajstwa uwalnianego za pomocą kostki, jest chóralna, demoniczna końcówka przygotowująca nas na kolejną porcję mocnych wrażeń. A takowych nie brakuje w początkowych i końcowych fragmentach albumu soundtrackowego. Przykładem niechaj będą pierwsze dwie minuty Looking Through A Woman kapitalnie radzące sobie nie tylko na płaszczyźnie dramaturgicznej, ale i motorycznej, serwując nam w pełni ukształtowany model muzycznej akcji. Model ten z powodzeniem będzie rozciągany na kolejne, przepełnione grozą sceny, aczkolwiek w przypadku finalnej konfrontacji kompozytor świadomie rezygnuje z dyktujących tempo, rytmicznych sampli. Ilustracja przemawia tu iście steinerowskim sposobem kreowania narracji, co przy zestawieniu organicznych środków muzycznego wyrazu wraz z krzyczanymi partiami chóralnymi, tworzy arcyciekawe słuchowisko. Utwory takie, jak Sketch With Fire czy chociażby wspominany wyżej Hellbound, to groza w najczystszej postaci. Nie trzeba jednak tak szczelnie wypełniać muzycznej przestrzeni, by poczuć ten dreszczyk. Przykładem niech będzie Headless Wizard rozpoczynane mroczną teksturą. Systematycznie podkręcana dramaturgia prowadzi nas nieuchronnie do mocnego finału.

W tym wydawać by się mogło przebrzmiałym i bombastycznym soundtracku, pełno jest jednak klimatycznych ilustracji. Stonowanych, to fakt, ale nie pozbawionych gotyckiego, mrocznego wydźwięku. Motyw przewodni serii zanurzony został w minorowych teksturach i utwierdza nas w przekonaniu, że lekko nie będzie. A środkowa część albumu jest tego najlepszym przykładem. To właśnie tutaj dokonuje się najwięcej z eksperymentów podejmowanych przez Christophera Younga. Poza kanonadą dysonansów między dwoma grającymi w różnym tempie sekcjami smyczkowymi, na szczególną uwagę zasługują także interesujące zabiegi o charakterze sonorycznym. Wykorzystywanie instrumentów w niekonwencjonalny sposób i kreowanie atmosfery grozy za pomocą pozornego chaosu, to stałe elementy takich utworów, jak Leviathan, Stringing The Puppet czy Hall of Mirrors. Warto się zatrzymać na chwilę nad tym ostatnim. Iście festyniarski sposób interpretowania podróży Kristy przez piekielny wymiar, tworzy tu arcyciekawy kolaż audiowizualny Choć i tak największe wrażenie robi sposób rozmieszczenia poszczególnych elementów w panoramie. Przeskakujące pomiędzy kanałami stereo, pozytywkowe melodie, demoniczne wokale i industrialne dźwięki, tworzą przeświadczenie poruszania się po jakimś groteskowym, jakby zepsutym świecie. I dokładnie tym samym śladem podąża sfera wizualna częstująca nas niewybrednymi zdjęciami. Na dłuższą metę jest to rzecz jasna trochę uciążliwe, dlatego też kolejną porcję patetycznych wynurzeń traktować można z większą pobłażliwością. Jednakże nie do końca przemawia do mnie końcówka ścieżki dźwiękowej w postaci What’s Your Pleasure?. Solidnie skonstruowana suita tematyczna wieńczona jest właśnie takimi cyrkowymi frazami wyciszanym w ostatnich kilkunastu sekundach.



Osobny akapit należy się dołączonym do wydania fragmentom ze ścieżki dźwiękowej do jednego z pierwszych projektów Younga – Highpoint. Krótko mówiąc, utwory te pasują jak pięść do oka, a słaba jakość nagrania dodatkowo stawia pod znakiem zapytania sens tworzenia takich „bonusów”. Nie zrozumcie mnie źle. Sama muzyka zasługuje jak najbardziej na uwagę, ale w bardziej godziwym wydaniu. Trudno bowiem z obojętnością podejść do ładnego marszu z tematu przewodniego, czy pięknej, lirycznej melodii zamykającej ten krążek. Nie jest to jednak odpowiednie miejsce na tego typu granie. Powyższe problemy poniekąd niweluje wypuszczony przez BSX Records, „dwupak” soundtracków do Hellraisera i Hellbound. Na dwóch osobnych krążkach znalazły się zremasterowane zrzuty materiału z macierzystych wydań – oczywiście bez wspomnianego wcześniej Highpoint. Jeżeli więc z takim samym nabożeństwem podchodzimy do obu Wysłanników piekieł Younga, to powyższe wydanie jest moim zdaniem najlepszym rozwiązaniem.



Na koniec wypadałoby wyartykułować cisnące się na klawiaturę pytanie o to, która z dwóch popełnionych przez Yuonga ścieżek dźwiękowych jest najlepsza. Odpowiedź jest prosta – nie ma tu pracy lepszej czy gorszej. Wychodzę z założenia, że obie partytury świetnie się uzupełniają, tworząc integralny obraz geniuszu amerykańskiego kompozytora. Obraz tego, jak wiele on miał i ciągle ma do powiedzenia w kinie grozy. A Wysłannik piekieł w obu inkarnacjach wydaje się tutaj fundamentem współczesnej twórczości Christophera Younga. Gorąco polecam!


Inne recenzje z serii:

  • Hellraiser
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze