Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jocelyn Pook

Habitación en Roma

(2010)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 26-01-2011 r.

Zamierzony kicz – tak w skrócie można by określić film Julio Medema i towarzyszącą mu ścieżkę Jocelyn Pook. W tym właśnie zamierzonym kiczu tkwi cały urok kina niezależnego, które od czasu francuskiej Nowej Fali ostentacyjnie ignoruje prawidła mainstreamu. Habitación en Roma (w międzynarodowej dystrybucji pod tytułem Room in Rome) z pewnością nie należy do najznamienitszych dokonań europejskiej kinematografii – zaowocowało jednak ilustracją, która wyśmienicie łączy warsztatową sprawność z przekorą niezależnej artystki.

Nie jest to co prawda muzyka o szczególnych walorach dramatycznych (jej lwia część występuje poza scenami dialogowymi, jako linia podziału między kolejnymi segmentami filmu, co dla kompozytora jest wygodnym i dość bezpiecznym rozwiązaniem), niemniej tę słabość równoważy sugestywnością stylu – gdyby Pook napisała rutynową ścieżkę obyczajową, opartą o kameralne, introwertyczne brzmienie fortepianu i smyczków, efekt jej pracy okazałby się prawdopodobnie opowieści Medema zupełnie zbędny. Muzyczna siła Room in Rome leży w specyfice brzmienia; skoro ilustracja nie pełni roli psychologicznego underscore podłożonego pod dialogi, kompozytorka podchodzi do materii filmu od innej strony: nawiązuje do miejsca akcji, do historii drzemiącej w antycznych murach hotelu, do renesansowej sztuki, w której cieniu Alba i Natasha spędzają wspólną noc.

W rezultacie melancholijny, tajemniczy nastrój, jaki muzyka roztacza nad opowieścią, kreowany jest przez szereg eklektycznych rozwiązań, czerpiących ze współczesnej i dawnej muzyki basenu Morza Śródziemnego i dodających filmowi ezgotycznego, odrealnionego posmaku. Ilustracja jest przez to bardzo sensualna, przepełniona zmysłowością, która wykracza poza obecne na ekranie doznania erotyczne. Oczywiście, gdy nałożyć na to wątek lesbijski, nagość bohaterek, ich infantylne rozmowy i gierki, czy wreszcie wszechobecną w filmie włoską sztukę wysoką (która jest bazą dla całej strony wizualnej) – otrzymuje się kicz, ale kicz kontrolowany.


Efekt pogłębiony jest przez humor filmu, humor znajdujący odbicie w kompozycji Pook. Pojawia się on zarówno w postaci zgrywy (piosenka Women’s Magazine Tango, z której dowiadujemy się, że kobieta może interesować się zarówno makijażem, jak i międzynarodową polityką monetarną), kpiarskiego przerysowania (enigmatyczny, niepokojący wręcz temat z Caesar’ Rome, „Dies Irae” w lirycznym Libera Me), jak również poprzez zaskakujące wybory aranżacyjne (groteskowo wirtuozerski wokal w Strange Fish Tango). Przymrużenie oka potęguje dość nonszalancki montaż muzyki w filmie – Medem nie boi się wrażenia ilustracyjnego bałaganu, potrafi raptownie przyciąć utwór z gwałtownością, na jaką nigdy w życiu nie odważyłby się hollywoodzki rzemieślnik. W innym obrazie można by to odebrać jako amatorszczyznę, tutaj jednak jest to świadomy chwyt, kolejne puszczenie oka do widza, podkreślenie dystansu, jaki reżyser ma do całej historii, wreszcie sugestia, by odbiorca spojrzał na film pod kątem formy, która z pełną premedytacją przecież zaprzecza prawidłom kina psychologicznego. Jeśli radykalne cięcia montażowe kogoś rozdrażniły, to właśnie o to twórcom chodziło.


Oczywiście nie obyło się bez pewnych pomyłek, jak to zwykle przy próbach eksperymentowania z formą. Pook i Medem trochę zbyt kurczowo trzymają się kilku głównych motywów muzycznych, powtarzają je w nieskończoność, co pod koniec filmu jest najzwyczajniej w świecie nudne; również wspomniana wyżej niedbałość o porządek w pewnym momencie zaczyna tracić sens, bo i historia nabiera poważniejszego wyrazu. Fakt faktem jednak, że ilustracja Pook jest w połączeniu z obrazem znakomicie wyeksponowana, stanowi o charakterze opowieści i bez niej film ten byłby najzwyczajniej w świecie czymś zupełnie innym. Trudno się jednak dziwić, ścieżka bowiem ma kilka bardzo wyrazistych, melodyjnych tematów (którym pomaga zresztą „piosenkowa” forma centralnych utworów), ma też na tyle oryginalny pomysł, że trudno po seansie jej nie zapamiętać. Integracja z obrazem udała się Jocelyn Pook po prostu świetnie – muzyka trafiła na odpowiednią historię, odpowiedniego reżysera, odpowiedni koncept artystyczny, do którego mogła się odnieść; słowem: jest ona tym czego Room in Rome potrzebował, czyli trafną odpowiedzią na ten konkretny materiał filmowy.

Nie jest to oczywiście praca dla każdego. Celuje ona raczej w odbiorcę, który ceni sobie tak bezceremonialne potraktowanie akademickich reguł, charakterystyczne zresztą dla kina niezależnego spoza Ameryki. Powinna też spodobać się słuchaczowi lubiącemu zaskakujące, złożone interpretacje, ponieważ Pook rzeczywiście z dużą klasą miesza różne punkty widzenia i akcentuje drugoplanowe detale. Może wreszcie przypaść do gustu tym, dla których dusza filmu leży gdzieś poza meandrami scenariuszowej logiki, ta bowiem w ilustracji muzycznej znajduje niewielkie odbicie. Nie jest to ścieżka wybitna, przełomowa czy obrazoburcza, ale na tle soundtrackowych propozycji sezonu 2010 – zupełnie wyjątkowa.

Najnowsze recenzje

Komentarze