Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Marco Beltrami

Gunman, the (Gunman: Odkupienie)

(2015)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 24-08-2015 r.

Wiele peanów słano ostatnimi czasy pod adresem Marco Beltramiego. Nie tylko od miłośników jego muzyki, ale nawet ze strony dotychczasowych jego oponentów. Wszak amerykański kompozytor zaczął w końcu wybierać projekty, które pozwalały mu eksperymentować, a przez to ubogacać swój warsztat muzyczny. Efektem tego jest świetny Snowpiercer oraz Dawca pamięci, oryginalna w formie wykonania Eskorta i ciekawa hybryda stylistyczna w Fantastycznej czwórce. I w momencie, kiedy wszyscy uwierzyliśmy, że Beltrami zrywa ze starymi nawykami jałowego „brzęczenia” do filmów, gdzie muzyka traktowana jest jako zło koniecznie, wtedy właśnie na rynku ukazuje się Gunman: Odkupienie.



Pierre Morel, twórca kultowego widowiska Uprowadzona nie ma ostatnio szczęścia do filmów. Co projekt, to porażka. I taką właśnie artystyczną porażką okazał się Gunman traktujący o dramatycznych losach byłego assassyna, którego po ośmiu latach od wykonania pewnego zlecenia zaczynają ścigać duchy przeszłości. Nie tylko zresztą jego, bo również i widza próbującego podążyć za tą oklepaną już formułą. Fakt, oglądając ten film nie mamy co liczyć na zaskakujące zwroty akcji, czy chociażby dobrą intrygę. Wszystko zmierza do oczywistego finału i tylko w gestii widza jest decyzja o przedwczesnym zakończeniu seansu, czy też przekonaniu się o podręcznikowo zrealizowanym finale.



Etykietę podręcznikowo wykonanej można również przypiąć ścieżce dźwiękowej do filmu Gunman. Odpowiedzialny za nią Marco Beltrami nie miał co prawda wielkiego pola do popisu, bo i sam film nie wydawał się inspirujący, aczkolwiek w żadnym wypadku nie rozgrzesza to lenistwa autora soundtracku. Kompozycja Amerykanina to klasyczne dziecko popkultury ustawiające się w szeregu anonimowych tworów do współczesnego kina akcji. Estetyka i forma wykonania to powielanie standardów, jakie kilkanaście lat temu narzucone zostały przez Remote Control Productions, a funkcjonalność tego tworu uwarunkowana jest tylko dwoma czynnikami. Pierwszym jest oczywiście funkcja motoryczna, gdzie rytmika oparta została na elektronice i instrumentach perkusyjnych. Pulsujące sample i uderzenia w kotły, na które nakładane są pozostałe elementy faktury, nie stanowią w filmie jakiejś większej wartości dodanej. Zupełnie zresztą jak klasyczna, fortepianowa liryka odwołująca się do sfery emocjonalnej głównego bohatera – Jima Terriera. Zupełnie przewidywalna i „na miejscu” wydaje się również afrykańska etnika przemycana do ilustracji scen rozgrywających się w Kongo. Sumując te wszystkie elementy otrzymujemy więc z jednej strony poprawne rzemiosło, z drugiej natomiast kompletnie wypraną z tożsamości kompozycję. Nie absorbuje ona uwagi widza, nie wzbudza większych emocji, pozostając jakby cichym towarzyszem sfery wizualnej. Po zakończeniu seansu szybko zapominamy więc nie tylko o wątpliwej rozrywce jakiej doświadczyliśmy, ale i o istnieniu oprawy muzycznej Beltramiego.


Czy jest więc sens sięgać po album soundtrackowy? Jeżeli jesteś umiarkowanym entuzjastą tego typu brzmień możesz spróbować. Jeżeli natomiast wolisz przemawiające własnym językiem ilustrację, to nawet nie próbuj swoich sił, bo zapewne polegniesz. Wydany prze Silva Screen soundtrack nie jest bowiem najlepszym słuchowiskiem, choć w stosunkowo długim czasie prezentacji ma swoje momenty godne uwagi.



Nie będzie nim na pewno otwierający krążek Kinshasa News żywo nawiązujący w instrumentarium do miejsca toczącej się akcji. Nie będzie to również ambientowe The Gunman ilustrujące przygotowania do dokonania zamachu. Trochę więcej uwagi skoncentruje natomiast Jim’s Bedroom, gdzie poznajemy temat głównego bohatera. Ta romantyczna, choć trochę smutna w wymowie melodia fortepianowa całkiem dobrze sprawdza się jako muzyczne spoiwo Jima i Annie. Ich gorące uczucie, które przerwane zostaje przez dramatyczne wydarzenia w Kongo, staje się później źródłem determinacji tytułowego strzelca. Paradoksalnie temat ten nie będzie zbyt częstym towarzyszem partytury. Fakt, pojawiał się będzie w bardziej znaczących momentach zilustrowanych utworami Love Gunman, Following Annie czy Reunited, ale najwięcej przestrzeni uzurpować sobie będą inne elementy partytury. Jakie?



W pierwszej kolejności rytmiczna akcja, która nie grzeszy aranżacyjnym geniuszem. Są zatem pulsujące sample, kojarzona z kulturą wschodu perkusja (pozostałość po Wolverine i Snowpiercer) i dopełniająca reszty sekcja smyczkowa. Przy tego typu ilustracji rola dęciaków wydaje się bardzo znikoma, co po raz kolejny odsyła nas do analogicznych tworów rodem z RCP. Mówiąc w skrócie, wszystko to już było. Niemniej jednak i w tak wtórnym materiale znaleźć możemy utwory, które w mniejszym lub większym stopniu zwrócą naszą uwagę. Do grona takowych należy zaliczyć Village People, gdzie daje się zauważyć zaskakująco dobrą relację pomiędzy elementem etnicznym, a elektroniką. Jakąś dozą przebojowości charakteryzuje się również ilustracja finalnego pojedynku między Jimem a Coxem (Penmanship). Nie są to jednak fragmenty, które w jakiś szczególny sposób wyryją się w naszej pamięci.



Niestety zaraz po zakończeniu odsłuchu zupełnie zapominamy o nabytym przed chwilą doświadczeniu. Sprawdzą tego wszystkiego jest nie tyle słaba jakość muzycznej akcji i liryki, co duża ilość minorowego suspensu odzierającego kompozycję z dobrej narracji. Nie jest to więc łatwy w obyciu krążek. Dlatego też dedykuję go tylko i wyłącznie zatwardziałym wyznawcom twórczości Beltramiego lub miłośnikom takich brzęczących w tle ilustracji. W innym przypadku będzie to tylko kolejna nijak zagospodarowana godzina z naszego życia.


Najnowsze recenzje

Komentarze