Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Guardiani del Cielo, I

(1999)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 15-04-2007 r.

Kolejny film, którego zapewne nigdy nie obejrzę i gdyby nie sympatia wytwórni płytowych dla osoby Ennio Morricone, zapewne z jego ilustracją również nie miałbym okazji się zetknąć. Jedno z dziesiątek pobocznych, telewizyjnych przedsięwzięć Włocha (choć kompozytor najwyraźniej pracy na potrzeby małego ekranu nie uważa wcale za ujmę na honorze) godne jest jednak uwagi, mimo pewnej wtórności i braku nowych rozwiązań. Bardzo trudno oceniać poziom inspiracji, jaką przy każdym projekcie wykazuje Morricone, w odróżnieniu bowiem od Goldsmitha, Zimmera czy Hornera, twórca ten wydaje się być zainteresowanym zawsze, ilekroć pojawia się na horyzoncie szansa napisania kolejnej filmowej partytury. Ocena jest o tyle niełatwa, że co prawda Włoch nie wykazuje się już młodzieńczą inwencją, ale wciąż potrafi napisać porywającą kompozycję do najmniej prestiżowego choćby obrazu. Gdy wspomni się zmęczenie Goldsmitha projektami akcji w latach 90-tych, wyraźnie widać, że Morricone zdołał zachować świeżość, może dzięki wybieraniu najróżniejszych filmów, bez względu na ich tematykę, może dzięki bogactwu jego przeszłych dokonań, z których czerpać może pomysły niczym z bezdennej studni. Jedno jest pewne: większość jego ilustracji trzyma wciąż bardzo wysoki, światowy poziom i przy całym swoim skomplikowaniu technicznym pozostaje lekka, przystępna, piękna.


„I Guardiani del Cielo” to kolejny już z licznych w karierze Włocha obrazów związanych miejscem akcji z północą Afryki, Saharą, spośród których największym chyba sukcesem pozostaje po dziś dzień „Secret of the Sahara”, będący przykładem szczytu inwencji i inspiracji kompozytora. I niewątpliwie tę właśnie partyturę – obok „Nostromo” – należy uznać za jedno z głównych źródeł przy okazji omawiania „I Guardiani del Cielo”. Nietrudno dostrzec liczne analogie, zarówno w wykorzystaniu anielskiego chóru (choć jednocześnie brak tutaj pamiętnych eksperymentów chóralnych), charakterystycznej dla Morricone liryce, jak i wielokrotnie w przeszłości dopracowywanej sekcji perkusyjnej, w prowadzeniu której przez lata Włoch stał się niekwestionowanym mistrzem („Guns for San Sebastian”, „Sahara”, czy „In the Line of Fire”). Zarówno w warstwie technicznej zatem, jak i w sferze emocjonalnej, słuchacz nie odnajdzie żadnej nowości, „I Guardiani del Cielo” jest bowiem w obu tych aspektach zupełnie konwencjonalne. Nie przeszkadza to zarazem w kontemplacji piękna i innych walorów tej partytury, które razem tworzą bardzo harmonijną całość, od wzruszającego, ale nie ckliwego – w co Morricone czasem popada – romantyzmu, poprzez interesujące, choć rzadkie partie akcji, wreszcie po standardowy suspense i underscore. Jak to jednak często w przypadku przygodowych kompozycji Włocha zdarza się, urok tej muzyki, jej niekwestionowana klasa, sprawiają że niuanse techniczne odchodzą do pewnego stopnia w niepamięć, a na pierwszym planie pojawia się niezobowiązująca, ale wyrafinowana jednocześnie rozrywka.

Bez wątpienia główny atut całej partytury pojawia się już na samym początku – jest nim cudowny, liryczny temat przewodni, w pełnej krasie zaprezentowany niestety tylko dwukrotnie, jako klamra spinająca album. Trudno mi zdecydować, która z jego wersji: wokalna czy instrumentalna („I Guardiani del Cielo”) brzmi ciekawiej, jako że otwierająca płytę piosenka, wykonana przez Antonellę Ruggiero, ma dwa oblicza – z jednej strony głos artystki fantastycznie współgra z glorią chóru i orkiestry, z drugiej zaś sam tekst jest dość kiczowaty; całość ponadto uznać można jedynie za epigona pieśni z „Secrets of the Sahara”. Niemniej jednak piękno tematu i poziom instrumentacji utworu czynią go wspaniałym prologiem do części fabularnej. Warstwa liryczna, pomimo siły utworu tytułowego, została na kolejnych etapach partytury rozbita na pomniejsze elementy tematyczne, przyporządkowane przede wszystkim do odpowiednich scen, nie funkcjonujące jako tradycyjne lejtmotywy. Album dzięki temu jest kompozycyjnie mocno zróżnicowany, choć trudno się oprzeć wrażeniu monotonii nastroju, rozbitego między romantyzm a typowy dla Morricone suspense (m.in. jego słynne tremolo na smyczkach), ale pozbawionego większych emocjonalnych skoków. Interesująco w kontekście całej partytury wypada zatem sześciominutowa sekwencja akcji, „L’Ultima Battaglia”, pokazująca kunszt Włocha w operowaniu perkusją. O ile pierwsza część utworu pozbawiona jest raczej większych ciekawostek, opiera się na powtarzalnym w nieskończoność rytmie na werblach, to druga połowa, z bliskowschodnimi inspiracjami, wyzwala już silną warstwę dramatyczną; wielka szkoda, że Morricone więcej nie przywołuje tego fragmentu swojej partytury. Pewną rekompensatą stają się dalsze partie liryczne, zwłaszcza „Sembra Un Cielo Sereno”, z kolejnym uroczym tematem, zasługującym być może na oddzielny film…

Obok lekkich reminiscencji wcześniejszych dzieł kompozytora, skojarzeń dość luźnych i opartych głównie o analogie stylistyczne oraz instrumentację, pojawiają się jednak również najzwyklejsze kopie, za które Włocha należy surowo skrytykować. „Un’Avventura Romantica” oraz „Un Equivoco” to bardzo wierna powtórka „Nostromo”: oba utwory przywołują wykorzystane już konstrukcje i przede wszystkim charakterystyczne efekty orkiestracyjne na smyczki, aerofony i fortepian. Domieszka „Ecstasy of Gold” jest już mało znaczącym detalem, ale całościowe wrażenie staje się niestety jednoznacznie negatywne. Kopia na poziomie Hornera. Szczęśliwie, również te utwory funkcjonują jedynie jako ilustracja dla konkretnych scen i na tle partytury stanowią jedynie jeden z poślednich elementów, bez większego znaczenia dla finalnego efektu. Jak na produkcję telewizyjną jest to bowiem kompozycja bez wątpienia bardzo dobra, pokazująca, że Morricone potrafi na tyle sprawnie operować własną konwencją, by wciągnąć przeciętnego słuchacza, szukającego przyjemności na możliwym do zaakceptowania poziomie artystycznym. „I Guardiani del Cielo” oczekiwania te spełnia. Bo czyż jest coś piękniejszego niż chóralno-symfoniczny romantyzm Włocha?

Najnowsze recenzje

Komentarze