Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Max Steiner

Gone With The Wind (Przeminęło z wiatrem)

(1939/1997)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 15-04-2007 r.


Epopeja to dobro narodowe każdego kraju. Rosjanie mają swoją Wojnę i pokój, Grecy Illiadę i Odyseję, Polacy Sienkiewiczowską Trylogię, Francuzi twórczość historyczną Dumasa… Napisane przez XX-wieczną pisarkę Margaret Mitchell Przeminęło z wiatrem jest na niwie powieści epickiej przedstawicielem literatury amerykańskiej. Natychmiastowa popularność osadzonych w czasach wojny secesyjnej dziejów młodej Scarlett O’Hary przełożyła się na błyskawiczną i monumentalną ekranizację już po trzech latach; za sterem stanął Victor Fleming, spośród setek kandydatek do roli głównej wybrano przyszłą gwiazdę kina Vivien Leigh, w roli głównego amanta wystąpił Rhett Butler, natomiast odpowiedzialność za oprawę muzyczną spadła na Maxa Steinera, jednego z ojców muzyki filmowej (warto zauważyć, że spośród czołowych twórców Golden Age’u tylko Newman był rodowitym Amerykaninem – reszta: Korngold, Waxman, Rózsa, Tiomkin i sam Steiner to imigranci z Europy), pod koniec lat 30-tych najbardziej chyba zapracowanego artysty w swoim fachu – w samym tylko 1939 roku był odpowiedzialny za 12 (!) projektów, bądź w roli kompozytora bądź dyrygenta, w tym właśnie za kolosa w postaci adaptacji powieści Mitchell. Efekt przerósł najśmielsze oczekiwania i chociaż ostatecznie Steiner rywalizację o statuetkę Akademii przegrał – podobnie zresztą jak i Alfred Newman z doskonałym Wuthering Heights – z Czarnoksiężnikiem z Oz Herberta Stotharta, dziś pozostaje spośród ówczesnych partytur zdecydowanym faworytem. Jego muzyka, mimo że traktowana głównie w kategoriach obiektu historycznego i zwykle pomijana, to na równi z filmem Fleminga jeden z pierwszych klasyków Hollywoodzkiego kina.

Warto na samym początku obalić jeden z mitów, jakoby cały Golden Age był synonimem muzycznego przesytu. Pojawiające się coraz częściej wznowienia partytur z lat 40-tych pokazują, że niejednokrotnie ilość muzyki w filmie nie przekraczała nawet trzydziestu minut, przesyt zatem kojarzony być powinien bardziej z kształtem tła dźwiękowego (neoromantyczny dramatyzm doprowadzany nieraz do absurdu) aniżeli z jego ciągłą obecnością, która na dobrą sprawę staje się standardem dopiero w latach 50-tych, w kinie historycznym. Steiner, choć przez swój melodramatyzm dzisiaj trudny do zaakceptowania, miał świadomość, że cisza w kinie również funkcjonuje – i zaskakująco, w Gone with the Wind orkiestra w wielu scenach milczy. Ilustracja Shore’owskiego Władcy pierścieni jest o wiele ściślejsza niż ścieżka jego wielkiego poprzednika. Nie ma co prawda u Steinera prawdziwej ilustratorskiej powściągliwości, spora część underscore na obecne warunki okazuje się być zbędną, ale poszczególne sceny bez muzycznego tła dają doprawdy znakomity efekt, zwłaszcza na przestrzeni niemal czterech godzin akcji filmu. Gone with the Wind jest również bardzo dobrym przykładem zmian, jakie w muzyce filmowej zaszły od lat 30-tych. Prekursorskie próby ilustracji ściśle zgodnej z tempem wydarzeń, podejmowane przez Austriaka Edmunda Meisela we wcześniejszej dekadzie (Pancernik Potiomkin), a na które zwraca uwagę m.in. filmoznawczyni Alicja Helman, w wykonaniu Steinera są już w pełni dojrzałą i ukształtowaną wizją dźwiękowego opisu. Przeminęło z wiatrem to score w kategoriach swojej funkcjonalności niezwykle nowoczesny, jego lekka anachroniczność dzisiaj sprowadza się natomiast do techniki samej kompozycji, wciąż bardzo klasycznej. Sam temat przewodni, gdzie Steiner przywołuje wszystkie swoje główne atuty, jest zresztą niezmiennie, mimo zmian w języku ilustracji, dziełem aktualnym, w którym potężna dawka dramatyzmu w jakiś cudowny sposób unika przerysowania.

Główny problem przy odbiorze Gone with the Wind to dla współczesnego słuchacza niewątpliwie monotonia brzmienia, w jaką kompozytor niestety popada. Muzyka Steinera jest bardzo melodyczna, właściwie nie ma tu miejsca na eksperymenty z dysonansem, jednakże w dużej mierze melodyka ta prezentuje się dość bezbarwnie, dodatkowo będąc opartą o stale ten sam zespół instrumentów. Choć orkiestracje są interesujące i nie można odmówić im zaawansowania technicznego, ograniczenie warstwy lirycznej do różnych konfiguracji jednej tylko sekcji smyczkowej to z punktu widzenia dzisiejszego słuchacza duży błąd, który odbija się niestety na jakości albumów. Steiner pierwotnie z całego filmu wybrał co prawda tylko niespełna 40 minut muzyki, jako część najbardziej reprezentatywną i odpowiednią dla prezentacji płytowej, jednakże fakt, iż dłuższe wydania kładą właściwie odbiór kompozycji, świadczy o małej jej uniwersalności. Recenzowany tu album, dwukrotnie dłuższy od podstawowego, dostarcza już sporych trudności, natomiast pełna wersja, dodatkowo jeszcze dublująca ilość muzyki, to prawdziwa droga przez mękę. 140 minut dłuży się niemiłosiernie, rozciąga się w nieskończoność i spośród czołowych edycji Rhino jest chyba jedną z najbardziej irytujących. Tylko dla zapaleńców. Jego wyższość nad opisywanym, 70-minutowym wydaniem, sprowadza się wyłącznie do kilku rzeczywiście intrygujących, wcześniej nieopublikowanych utworów, wśród których wyróżnia się zwłaszcza nobliwy temat ze sceny kłótni Rhetta i Charlesa o zbliżającej się wojnie z Północą. Choć nieistotny dla fabuły (którą krótsza wersja albumu podkreśla), ów jednominutowy utwór zasługuje na większą uwagę.

W warstwie tematycznej partytura jest bardzo rozbudowana, choć z winy jednostajnego brzmienia trudno wskazać większą część tego jej aspektu. Wyróżnia się oczywiście wspaniały temat przewodni dotyczący plantacji Tara, rodzinnej ziemi Scarlett (ów związek z miejscem urodzenia bohaterowie filmu nieustannie podkreślają), towarzyszący wszystkim kulminacjom filmu, zwłaszcza pięknym scenom na wzgórzu z widokiem na dobra rodu O’Hara. Jakby leniwy, ospały nieco, potężny temat jest spoiwem całej kompozycji i jednym z najznamienitszych przykładów neoromantycznej epiki Hollywoodu. Warto zwrócić uwagę, iż początkowym scenom przygotowań i balu w posiadłości Dwanaście Dębów poświęcono aż 20 minut albumu; następuje tu inicjacja właściwie wszystkich ważniejszych melodii, jakie Steiner napisał dla poszczególnych postaci. Na krótko, gdy Murzyni wracają pod wieczór z pracy w polu, pojawia się śliczny, bardzo spokojny, temat arkadyjski; znakomite scherza otrzymali zarówno ojciec Scarlett, wprowadzony do akcji filmu w czasie jazdy konnej (The O’Hara Family), jak i sama Scarlett, przygotowująca się do barbecue u sąsiadów (Scarlett Prepares for the Barbecue). Samej imprezy dotyczą trzy utwory, z których naczelny, 5-minutowy Barbecue kontynuuje Steinerowską żonglerkę tematami. Utwór ten jest o tyle istotny, że wprowadza najładniejszy, obok Main Title, temat, dotyczący dobrotliwej Melanie; jego najbardziej wyrazista aranżacja w Franks Asks for Suellen’s Hand, gdy Melanie wita radośnie swojego męża, Ashleya, wracającego z wojny, robi olbrzymie wrażenie, a co ważniejsze, wybija się spośród reszty kompozycji, w której monotonii ginie większość pozostałego materiału. Stosunkowo mało miejsca 76-minutowe wydanie Rhino poświęca samej wojnie secesyjnej, wprowadzając subtelną wersję słynnego When Johnny Comes Marching Home, ale pomijając wiele mrocznego materiału, jaki pojawiał się dla ilustracji okropieństw konfliktu. Także problem Gettysburga, klęski dowodzonych przez generała Lee wojsk Południa, która właściwie przesądziła o losach wojny, nie zostaje na albumie podjęty…

Jak się okazuje, decyzja co do obecności poszczególnych partii materiału na wydaniu płytowym jest w przypadku kompozycji Steinera bardzo trudna. Wierność przebiegowi narracji przyjęta za główny wyznacznik na krótszej edycji Rhino prowadzi do paru istotnych z muzycznego punktu widzenia braków, które mogłyby zastąpić część zupełnie nieciekawych, a ważnych dla fabuły fragmentów partytury. Z kolei potężne 2-płytowe wydanie to kolos nie do przebycia. Niewątpliwie część winy leży po stronie samego Steinera, gdyż jego dzieło z przyczyn naturalnych postarzało się i niejednemu trudno będzie się do tak wiekowej już ścieżki dźwiękowej przekonać – Przeminęło z wiatrem ma zatem rzeczywiście wartość głównie historyczną, bo choć stanowi przykład wybitnej muzyki filmowej, wady w prezentacji albumowej dyskredytują je w oczach olbrzymiej rzeszy słuchaczy. Kto jednak zaryzykuje i pokusi się o dokładniejszą analizę dokonania Steinera, odkryje być może bardzo wiele aż zbyt dobrze przez kompozytora ukrytych perełek. Czy 70, czy 140 minut, wszak na pewno jest gdzie szukać…

Najnowsze recenzje

Komentarze