Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Tyler Bates

God of War: Ascension (God of War: Wstąpienie)

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 19-04-2013 r.

“THIS IS SPARTA!” Mało chyba kto nie zna tego cytatu z filmu 300 Zacka Snydera. Obraz ten bardziej niż tysiące książek historycznych wpłynął na to, jak przez wielu postrzegana jest dzisiaj Starożytna Grecja, a w szczególności Sparta. Oczywiście film Snydera ma niewiele wspólnego z tą historyczną krainą, ale i tak dla sporej rzeszy krzyczący Gerard Butler stał się synonimem spartańskiego wojownika. Idealnie w taki obraz wpisuje się Kratos, bohater, czy też anty-bohater, serii God of War na PlayStation. Pochodzi on ze Sparty, budową i masą ciała zawstydza każdego pakera z siłowni, przeciwników sieka, że aż krew leje się strumieniami i co najważniejsze: on nie wypowiada swoich kwestii, on je wykrzykuje. Nic więc dziwnego, że ta postać szybko zyskała kultowy status w świecie gier. Tak samo jak nie powinno nikogo dziwić, że seria God of War doczekała się niejednej kontynuacji. God of War: Ascension to już w sumie czwarta część sagi o wojowniczym Kratosie. Dokładniej można mówić o prequelu, gdyż akcja gry cofa się do czasów jeszcze sprzed pierwszej części.

Muzycznie za serię odpowiadał dotychczas głównie amerykański kompozytor Gerard Marino, któremu pomocą służyli jeszcze tacy twórcy jak Ron Fish, Mike Reagan, Jeff Rona, Cris Velasco i Winifred Phillips. Efektem ich pracy była muzyka przede wszystkim głośna, a przy tym trochę toporna i może mało wyszukana, ale w sumie idealnie oddziałująca w grze i pasująca do osobowości Kratosa. Na potrzeby czwartej części, ku zaskoczeniu wielu fanów, zrezygnowano z Gerarda Marino, a postawiono na Tylera Batesa. Aczkolwiek już przy God of War III można było słyszeć pewne zmęczenie materiału, a sam Bates może się pochwalić większym doświadczeniem, w tym głównie filmowym, od Marino. Miał już wszak okazję komponować do wspomnianych na początku 300, a zatem Spartanie, i Starożytna Grecja nie byli mu obcy. Z przypakowanymi bohaterami zetknął się także ilustrując remake Conana, więc niby zmiana na Batesa była logiczna, gdyby nie fakt, że oba wspomniane soundtracki są okropne. Nie ma już nawet sensu wspominać o haniebnym plagiacie w 300, czy miałkości Conana, który nawet nie dorastał do pięt wybitnej ścieżki Basila Poledourisa z oryginalnej wersji z Arnoldem Schwarzeneggerem (zresztą jak i film). I nie są to jedyne prace Amerykanina, która sprawiają, że nie może on się cieszyć dobrą opinią w świecie muzyki filmowej. Zatem czy w wypadku zamiany Marino na Batesa należy wspomnieć znaną rymowankę: „Zamienił stryjek siekierkę na kijek”? O dziwo nie! A nawet wręcz można mówić, że ta zamiana wyszła wszystkim na dobre.

Cały muzyczny zamysł God of War: Ascension jest równie banalny, co wręcz genialny w swej prostocie. Bates nie odbiega za bardzo od już stworzonego muzycznego świata. I tak jak w poprzednich częściach i tym razem muzyka ta jest przede wszystkim głośna. Nie mogło zabraknąć potężnego chóru, który dodaje całym wydarzeniom ze Starożytnej Grecji odpowiedniej epiki. Tyler Bates idzie jednak o jeden krok dalej wykorzystując ludzkie głosy na maksimum. Tym samym 2/3 tego score to potężny chór i wokalizy. Do tego dochodzi jeszcze brutalna orkiestra, troszkę bliskowschodnich brzmień i mamy muzykę, która idealnie pasuje do wojowniczego Kratosa. Amerykaninowi nie tylko udało się zachować wierność serii, ale też dodać jej jeszcze większego pazura.

Muzyce tej oczywiście daleko do miłej, łatwej i przyjemnej. To całe orkiestrowo-chórowe granie, choć bardzo dobrze spisujące się w grze, może po pewnym czasie męczyć. Jeśli ktoś nie jest zwolennikiem ciężkiej muzyki, powinien raczej trzymać się od God of War: Ascension z daleka, zwłaszcza, że cały score ma bardzo wiele wspólnego z muzyką metalową. Słychać, że Tyler Bates, przekłada swoje rockowe doświadczenie na muzykę jaką komponuje. I mimo, że mamy orkiestrę oraz chór, to jednak ich wykorzystanie podchodzi bardziej pod muzykę rockową, czy też metalową, niż pod klasyczną symfonikę. Tak jak podczas słuchania kapel metalowych, szczególnie tych death metalowych, sporym wyzwaniem jest odróżnić pojedyncze utwory, tak ten sam problem możemy mieć ze scorem Batesa. Słuchając soundtracku, szybko wszystko przemienia się w jedną chóralno-orkiestrową masę. Prostota tej muzyki, odbija się na jej słuchalności. Prawie każdy utwór oparty jest na tej samej banalnej formule: chór, wokaliza(y), mocne orkiestrowe granie. A zważywszy, że orkiestracje też nie są jakoś wielce wyszukane, łatwo odnieść wrażenie, że wszystko brzmi bardzo podobnie. Wręcz symptomatyczne jest, że najbardziej wyrazistym kawałkiem na płycie, jest ten oparty na materiale Gerarda Morino. Chodzi o motyw przewodni tej serii, który usłyszymy w Warrior’s Truth. Przy czym warto zaznaczyć, że Tylerowi Batesowi naprawdę świetnie udało się zaaranżować ten utwór i można nawet zaryzykować stwierdzenie, że brzmi on najlepiej z dotychczasowych jego wariacji, jakie otrzymaliśmy w poprzednich trzech grach. Zważywszy, że po 300 na Batesie ciąży łatka plagiatora, tak na potrzeby tej serii, wyjątkowo rzadko korzysta z dokonań swojego poprzednika. Poza wspomnianym Warrior’s Truth, tylko jeszcze w The Marked One i Streets of Sparta usłyszymy materiał Morino. I błędem też byłoby twierdzenie, że poza tymi utworami soundtrack ten nic nie oferuje. Fakt brzmi to wszystko bardzo podobnie, ale mimo to udało się Amerykanowi stworzyć parę ciekawych kawałków. Oczywiście z uwzględnieniem chóru i wokaliz. I tak wartymi uwagi są Temple Carnage, The False Prophet czy Madness of the Fury Queen gdzie otrzymujemy to czym ten score stoi, czyli potężny chór. Ładnie prezentuje się też troszkę delikatniejsze Visions of Ruin czy The Final Offer.

God of War: Ascension z pewnością jest ścieżką dźwiękową bardzo daleką od wybitności. Nie takie trafiały się soundtracki na chór i orkiestrę. Jednak z pewnością także nie jest to muzyka, której Tyler Bates musi się wstydzić. Co więcej, muzyka ta okazuje się lepsza i przynosi więcej frajdy w odsłuchu, od wszelkich ostatnich filmowych dokonań związanych ze Starożytną Grecją jak Clash of the Titans Ramina Djawadiego, Wraih of the Titans Javiera Navarrete czy Immortals Trevora Morrisa. Na ich tle praca Batesa wypada najlepiej, choć też nie zapominajmy, jakże słabe to były soundtracki. Szkoda tylko, że Bates nie zdecydował się trochę bardziej pobawić głównym tematem, gdyż po przesłuchaniu albumu nie pamięta się z tej muzyki za wiele, poza tym, że była głośna, był chór, wokalizy i brutalna orkiestra. Na koniec pozostaje tylko zadać jedno pytanie: Dlaczego 300 i Conan nie mogły brzmieć chociażby tak, jak God of War: Ascension?

Najnowsze recenzje

Komentarze