Po niezbyt udanej przygodzie z drugą częścią Spider-Mana z Andrew Garfieldem, reżyser Marc Webb powrócił do skromniejszego projektu i to z bardzo udanym efektem. Gifted (Obdarowani) opowiada historię Franka, który samotnie wychowuję swoją niezwykle utalentowaną siostrzenicę Mary w niedużej miejscowości na Florydzie. Kiedy wychodzi na jaw, że jest ona matematycznym geniuszem, musi on walczyć ze swoją bogatą i wpływową matką o prawa rodzicielskie do dziewczynki. Jego matka uważa, że taki talent nie może się zmarnować, zaś Frank chce, aby Mary miała przede wszystkim normalne dzieciństwo.
Nie jest to standardowy film familijny, jednak nie brakuje w nim ciepła, zaś Webb nie boi się stawiać trudnych pytań i skłaniać ku przemyśleniom. Trochę szkoda, że obraz ten przeszedł wręcz niezauważony w kinach przez widzów. Może zawinił sam marketing, gdyż niestety sam też odkryłem go dopiero dzięki „kinu” domowemu. I równie wielką szkodą byłoby, gdyby nie został dostrzeżony soundtrack autorstwa Roba Simonsena.
Muszę przyznać, że Amerykanin jest jednym z ciekawszych kompozytorów tzw. „młodego pokolenia” (40 lat dla kompozytora to młody wiek). Nie tworzy on do wielkich blockbusterów, ale zadomowił się dobrze w mniejszych produkcjach i amerykańskim kinie niezależnym. Patrząc na dotychczasowe dokonania dobrze się w tym otoczeniu czuje. I Gifted historia nie o ratowaniu świata, a rodziny i dzieciństwa doskonale wpisuje się w ten repertuar i po raz kolejny wychodzi on z obronną tarczą (i to bez pomocy Kapitana Ameryki, który gra w tym filmie) oferując ciekawy i ładny soundtrack.
W przeciwieństwie do świetnego Nerve, czy Love, Simon przy Gifted Amerykanin ogranicza elektronikę, nie zapominając całkowicie o niej, ale stawiając jednak w pierwszej linii na brzmienie skromnej orkiestry. Ilość nie oznacza jakość i minimalistyczna forma jaką obiera Simonsen, doskonale pasuje do opowiedzenia tej skromnej acz ciekawej historii. Soundtrack oparty jest na wyrazistym motywie utalentowanej dziewczynki, który co nie powinno dziwić, możemy usłyszeć w kawałku Mary’s Theme. Jest to ładny, ciepły temat w oparciu o dźwięk pianina, który z jednej strony oddaje niewinność i radość z bycia dzieckiem, ale też posiada pewną dozę tajemniczości związaną z niezwykłymi zdolnościami bohaterki. Simonsen bardzo ładnie aranżuje ten udany motyw przez cały score, gdzie na szczególną uwagę zasługuje utwór The Test, gdzie w filmie daje o sobie znać matematyczny geniusz dziecka. Ta przyjemna dla ucha muzyka, ma w sobie coś z Thomasa Newmana. Nie żeby imitował on niezwykłe brzmienie słynnego amerykańskiego kompozytora. Ale słuchając Gifted można poczuć tę samą radość, ciepło, ale też muzyczną precyzję i inteligentne operowanie dźwiękami jak przy pracach autora American Beauty.
Słuchając Gifted trudno nie docenić muzyczny balans jaki udało się Robowi Simonsenowi osiągnąć. Przy pomocy swoich minimalistycznych środków i w większości w oparciu o jeden temat opowiada on tę historię uwzględniając ciepło, niewinność, radość, jak i rodzinny dramat, tragedię i rozłąkę. Tak jak dzieci są szczere i bezpośrednie, czasami wręcz do bólu, tak i muzyce tej trudno odmówić szczerości. Simonsen nie koloryzuje, nie bawi się emocjami, ale w bardzo naturalny muzyczny sposób opowiada o tym uczuciu jakie Frank darzy do swojej siostrzenicy. Poza tymi przyjemnymi aranżami głównego motywu, gdzie od razu cieplej robi się na sercu. Mam też momenty, gdzie Amerykanin podąża w bardziej liryczne momenty, które też trafiają w serce, ale w bardziej emocjonalnym znanczeniu. I jak w normalnym życiu, dzieciństwie, mamy chwile radości, zabawy, ale i smutku i wszystkie te elementy odnajdujemy w tej muzyce.
Przy wszystkich pozytywach, muszę jednak dodać, że muzyka ta zdecydowanie lepiej wyeksponowana jest na albumie niż w filmie. W ogóle ta ścieżka dźwiękowa nie doczekał się jeszcze fizycznego wydania. A szkoda, gdyż ten soundtrack oferuje ponad 50 minut bardzo przyjemnej, ładnie skomponowanej i dobranej muzyki, która powinna zadowolić niejednego kolekcjonera. Ale właśnie w samym obrazie pomijając parę fragmentów jak wspomniane świetne The Test, czy chociażby Whre You Were Born ilustrujące wizytę w szpitalu i narodziny dziecka, to score ten rzadko wychodzi na pierwszy plan. Częściej można odnieść wrażenie jest ukryty, trochę nieśmiały. Nie chcę pisać, że muzyka Simonsena ginie w filmie, albo co gorsza w nim kiksuje, nie, co to, to nie! Tak samo jak jestem w stanie zrozumieć, że w takiej mimo wszystko kameralnej historii, to bohaterowie powinni być na pierwszym planie. I Simonsen jest świadomy swojej roli, jaką ma odegrać. To jednak nie zmienia, że album pozwala lepiej docenić tę naprawdę ładną i ciepłą muzykę. Dlatego też pozwalam sobie pod koniec lekko, ale tylko lekko zawyżyć ocenę końcową, aby też jeszcze bardziej zachęcić do zapoznania się z tym soundtrackiem, jak i w ogóle twórczością Roba Simonsena, gdyż naprawdę warto.