Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Gathering of Eagles, A (Zgromadzenie orłów)

(2010)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 25-03-2016 r.

Polityczno-militarystyczna propaganda na zachodzie? Ależ oczywiście! W czasie zimnej wojny nie można się było opędzić od nabitych przesadnym patosem i poprawnością polityczną widowisk. Abstrahując od wielu kultowych obrazów z lat 70-tych, traktujących o bohaterskich generałach II wojny światowej, moją uwagę przykuł ostatnio troszkę mniej znany, ale jakże dobry film w reżyserii Delberta Manna. Zgromadzenie orłów nijak wpisuje się w powyższy schemat bardziej ukazując rozdarcie żołnierza między dyscypliną wojskową, a prywatnym życiem. Film powiada bowiem o oficerze amerykańskich sił powietrznych, którzy otrzymując awans przenosi się do San Francisco, by dowodzić tamtejszą jednostką. Coraz bardziej wyśrubowane standardy zmuszają ambitnego pułkownika Jima Caldwella do przekraczania kolejnych granic, aby sprostać oczekiwaniom dowództwa. Na szali stawiana jest nie tylko przyjaźń ze współtowarzyszami broni, ale i relacje z uroczą żoną, Victorią. Mimo klarownej wymowy i imponującego rozmachu w ukazywaniu pracy amerykańskich lotników, to jednak widowisko Manna nie zawojowało sercami ówczesnej widowni. Być może winę za takowy stan rzeczy ponosi sposób realizacji mocno zakorzeniony w odchodzących powoli do lamusa standardach Złotej Ery. A może po prostu amerykański widz zmęczony był otaczającą go rzeczywistością. Tłumaczyłoby to między innymi tak wielkie zainteresowanie kinem westernowym.

Bez znaczenia, czy mówimy o widowiskach rozgrywających się na Dzikim Zachodzie, czy w amerykańskich koszarach, jedyną osobą, która zdawała się idealnie odnajdywać w obu realiach był kompozytor Jerry Goldsmith. Choć od wielu już lat nabywał doświadczenie w produkcjach telewizyjnych, to o właściwym boosterze jego kariery możemy mówić dopiero w przypadku kilku pełnometraży tworzonych na początku lat 60. I tak jak Miasto Strachu oraz Freud były dla niego pierwszym krokiem ku sporządzaniu recepty na kino problemowe i grozy, tak Zgromadzenie orłów stało się preludium do wielu rozwiązań tak często stosowanych w późniejszych militarystycznych dziełach – Błękitny Max, Patton, McArthur… Trzeba przeto pamiętać, że omawiany tu film jedną nogą twardo stąpał po solidnych podstawach Złotej Ery, co miało niebanalny wpływ na kształt i charakter ilustracji. Siłą rzeczy Goldsmith dopiero szukał swojego własnego sposobu komunikowania się z odbiorcą, a najbardziej uniwersalnym językiem w budowaniu emocji, podsycaniu napięcia i uwalnianiu go w intensywnych scenach akcji była wagnerowska dramaturgia. Dało się jednak zauważyć większe, aniżeli u innych kompozytorów zamiłowanie do stawiania perkusjonaliów w centrum uwagi. Kreowana na tej bazie rytmika dosyć szybko stała się podstawą muzycznej akcji amerykańskiego kompozytora. Wielkim przeobrażeniom poddana została również liryka grzesząca iście newmanowską manierą w zakresie pracy sekcji smyczkowej. Niemniej w tym akurat przypadku dosyć dobrze odnajduje się w skojarzeniu z ciepłym wizerunkiem żony pułkownika, Victorii. Owe dzielenie przestrzeni pomiędzy militarystyczną, a romantyczną wymowę ścieżki dźwiękowej nie zamyka tej pracy w ciasnych szponach monotematyczności. Ścieżka dźwiękowa do Zgromadzenia orłów wydaje się pracą barwną, choć nie pretendującą w żadnym stopniu do miana gatunkowego klasyku.

Mimo tego cieszy fakt, że takie kompozycje pojawiają się na rynku. Tym bardziej, że odnoszą się do wczesnego etapu twórczości jednej z najbardziej ikonicznych person amerykańskiej muzyki filmowej. Varese Sarabande od wielu lat sporo miejsca w katalogu poświęcało współczesnym partyturom Goldsmitha, czemu więc nie miałoby cofnąć się w czasie i nie przypomnieć początków kariery maestro? Tym oto sposobem łupem Roba Townsona padła między innymi oprawa muzyczna do Zgromadzenia orłów, która ukazała się w ramach cyklu Varese CD Club. Niespełna 50-minutowy soundtrack poddano gruntownej rekonstrukcji technicznej i umieszczono na krążku limitowanym do trzech tysięcy egzemplarzy.


Czas prezentacji wydaje się optymalny, aczkolwiek nie będzie to łatwa przeprawa dla słuchacza przyzwyczajonego do bardziej ukształtowanego warsztatu Goldsmitha, Już na wstępie nie unikniemy przeświadczenia, że duch czasu odcisnął na kompozycji swoje piętno, czego żywym przykładem jest charakterystyczna fanfara otwierająca film. Do właściwiej części ilustracji przechodzimy wraz z utworem Alert and Main Title. Nie tylko zapoznajemy się tam z motywem przewodnim kompozycji, ale (przede wszystkim) jesteśmy świadkami kiełkujących formuł na ilustrowanie żywiołowych fragmentów akcji. Militarystyczna wymowa tego utworu z silnie wyeksponowanymi perkusjonaliami oraz patetycznymi trąbkami będzie domeną większości słyszanych na płycie utworów. Do bardziej znaczących zaliczyć możemy narzucające zabójcze tempo Green Flash Alert, czy Flaps Up Landing oraz nieco bardziej dostojne Fueling Around. Przy czym należy zwrócić uwagę, że Goldsmith odszedł od popularnego w okresie Złotej Ery szczelnego wypełniania przestrzeni filmowej. Spotting wydaje się bardziej przemyślany (tudzież oszczędny) i to nie tylko dzięki licznym scenom, gdzie ryk silnika zagłuszałby pracę orkiestry. Wiele momentów po prostu doskonale radziło sobie bez jakiegokolwiek argumentu muzycznego.

Podobną rozwagę w epatowaniu dźwiękiem daje się zauważyć w luźniejszych scenach. Kompozytor zdecydowanie odciął się od sfery zawodowej pułkownika Caldwella przenosząc ciężar dramaturgii na jego prywatne życie. I tak oto stawiana jest przed nami ciepła, romantyczna laurka tematyczna odwołująca się do relacji między żołnierzem a jego żoną. Choć na wstępie Goldsmith skutecznie miga się od racjonalizowania np. sceny rozmowy telefonicznej małżonków, to nie mógł już przejść obojętnie wobec momentu przyjazdu Victorii do San Francisco. Słyszany w Victoria’s Arrival motyw stanie się ilustracyjnym fundamentem coraz bardziej nadwątlanych relacji między parą. Pojawiające się problemy w komunikacji i coraz bardziej absurdalne decyzje Caldwella wtaczają w trzewia partytury sporą dawkę smutku i melancholii. Utwory takie, jak Fowler’s Accident, czy chociażby Therapy, to klasyczny Golden Age, który poza walorami ilustracyjnymi raczej nie będzie miał wiele do zaoferowania współczesnemu odbiorcy. Nie oznacza to, że kompozycja Goldsmitha wraz z upływem czasu zaczyna tracić na swojej wartości. W dalszym ciągu zaskakuje mocnymi, świetnie skonstruowanymi utworami akcji, jak choćby It’s An O.R.I. Gdybyśmy mieli jednak ocenić całość umieszczonego na krążku nagrania, to zdecydowanie najbardziej atrakcyjnie i zróżnicowanie prezentuje się pierwszych kilkanaście minut.

Między innymi z tego powodu nie będę zbyt mocno zachęcał do sięgnięcia po omawianą tu kompozycję. Nie jest to ani ikoniczna praca zapisująca się w annałach muzyki filmowej, ani też szczególnie wybitne dokonanie w bogatej przecież twórczości Goldsmitha. Zgromadzenie orłów jest jednak dosyć ważną dla tego kompozytora pracą, bo właśnie tutaj kształtowały się pierwsze formuły na wartką, dynamiczną i osadzoną w realiach militarystycznych, muzyczną akcję. Ot ważna ciekawostka – zwłaszcza dla entuzjastów muzyki Goldsmitha.


Najnowsze recenzje

Komentarze