Prezes wytwórni Varese Sarabande Robert Townson znany jest z przyjaźni ze zmarłym siedem lat temu Jerry Goldsmithem. Oprócz dużej ilości wydawanych temu drugiemu zwykłych soundtracków, jego starania oraz pasja przyczyniły się do powstania znaczących re-recordingów i kompilacji z udziałem mistrza, jak np. o nagraniu odrzuconej muzyki Alexa Northa z 2001: Odyseji kosmicznej. Drugą taką okazją współpracy był re-recording muzyki Goldsmitha z jego filmów science-fiction, dokonany przez The Royal Scottish National Orchestra, oczywiście pod batutą jego samego i na podstawie jego aranżacji, przygotowywanych pod tego rodzaju specjalne okazje czy też koncerty. Powstał album o wiele mówiącym tytule Frontiers, kojarzący się oczywiście ze światem Star Treka i nie ukrywającym tego ani przez moment, jako że czcionka, którą został wykonany pochodzi naturalnie…ze Star Treka.
Pomysłem Townsona było umieścić jego bardzo rozpoznawalne, często przebojowe tematy czy też suity obok rzeczy mniej znanych i słabiej dostępnych. Naturalnie nie mogło zabraknąć muzyki z filmów z uniwersum Star Treka i chociaż jej ciągła obecność na tego rodzaju kompilacjach delikatnie nudzi, dobrane tu fragmenty są po prostu znakomite. Album otwiera 'świeża’ w ówczesnym czasie suita z Star Trek: Pierwszy kontakt a obok niej znajdziemy jedną z genialnych 'impresji’ muzycznych Goldsmitha, które były w latach 70-ych i 80-ych wisienkami na torcie jego dokonań – słynne Enterprise z pierwszego filmu kinowego. Trekową stawkę zamyka wyborny, choć krótki motyw pod napisy początkowe serialu Star Trek: Voyager z kapitalną partią na róg. Nie mogło zabraknąć muzyki z Obcego – tutaj reprezentowaną przez odrzucony materiał z napisów końcowych, choć ja preferowałbym oryginalną, budzącą grozę sekwencję pod początek filmu. Dużą przyjemnością jest suita z kinowej wersji Strefy mroku. Naciągane to raczej 's-f’, ale muzyka zacna. Szczególne wrażenie robi końcowy fragment, gdzie Goldsmith włącza intensywną, szarżującą akcję w stylu choćby Gremlinów czy Legendy, z wydatnym udziałem solowych skrzypiec. Lata 80-te w wykonaniu Goldsmitha po prostu rządzą. Jednym z moich goldsmithowskich faworytów jest natomiast suita/napisy początkowe z niedocenianej muzyki z Koziorożca 1. Piorunujący powiew przygody i dramatyzm (rewelacyjne partie na puzony i kotły), przedzielone w środku ślicznym motywem miłosnym – mocny akcent tej kompilacji. Oczywiście pod batutą Goldsmitha zagrany tak jak trzeba i z wielką pasją przez orkiestrę. W podobnym klimacie są również słynne napisy początkowe z Pamięci absolutnej. Tutaj spotykamy się z bardzo ciekawą interpretacją kompozytora. Zamiast znanej i tak specyficznej dla oryginału elektroniki jako podkładu, Amerykanin skorzystał z uderzeń w kowadło (teraz już nie ma wątpliwości, że inspiracją był Conan barbarzyńca Poledourisa…;-) oraz potężnej perkusji. Moim zdaniem ta aranżacja jest elektryzująca i może śmiało rywalizować z oryginałem.
Osobny akapit chciałbym natomiast poświęcić nieco mniej znanej muzyce, która znalazła się na tej płycie. Może nie jest ona tak przebojowa, tak znana, tak łatwo przyswajalna jak powyższe fragmenty, ale równie istotna dla zrozumienia języka muzycznego i różnorodności stylistycznej jaką dysponował Jerry Goldsmith. Znacząco potraktowano tu muzykę z dziwnego kina s-f pt. Ucieczka Logana, która w chwili powstawania tego nagrania była raczej kolekcjonerskim rarytasem. Goldsmith postanowił zaprezentować przede wszystkim utwór The Monument, muzykę nieco impresjonistyczną, od żwawych, rozciągającą się od typowych dla niego rytmów, wzniosłych orkiestrowych peanów po muzykę zbliżoną ku typowej współczesnej muzyce klasycznej. Niewątpliwie, sposób budowania i struktura utworu budzą szacunek oraz stanowią niepodważalny dowód wielkości kompozytorskiej, ale jego nieco chaotyczna specyfika nie do końca mnie jednak usatysfakcjonowała. Nieco lepsze wrażenie robi finał oryginalnego soundtracka z utworem End of the City, gdzie zaprezentowany został temat miłosny. Dość specyficzna to muzyka, która również na wydaniu oryginalnym zostawiała nieco do życzenia. Ciekawą odskocznią od typowej dla s-f nad-ekspresji jest muzyka z Ilustrowanego człowieka, filmu na podstawie opowiadań Raya Bradbury’ego, rozpisana na smyczki, instrumenty drewniane i żeński wokal. „Smaczku” temu fragmentowi dodaje fakt, że muzyka ta została tu po raz pierwszy oficjalnie wydana Stan rzeczy zmieniło dopiero wydanie soundtracka FSM z 2001 r. Przedstawicielem innego filmu reżysera Ilustrowanego(…) – Jacka Smighta, z którym Goldsmith współpracował, są fragmenty z Alei potępionych, kina post-apokaliptycznego. Bardzo dobre wrażenie robi ilustracja pod napisy początkowe, z dramatycznym wykorzystaniem trąbek. To również było premierowe wydanie tej muzyki – sytuację zmieniło dopiero ekskluzywne wydanie Jerry Goldsmith at 20th Century Fox, które zawierało ok. 20 minut muzyki z tego obrazu.
Frontiers stanowi doskonałą rozrywkę, której wydatnie pomaga również krótki czas nagrania. Dzięki charyzmie i wielkiej osobowości muzycznej kompozytora, nawet coś takiego jak muzyka do kina science-fiction może stać się stymulującą rozrywką niepozbawioną intelektualnej głębi i technicznych fajerwerków z najwyższej półki. Goldsmith niewątpliwie obok Johna Williamsa był mistrzem 'muzyki s-f’, a biorąc pod uwagę, że w przeciwieństwie do swojego kolegi często nie miał możliwości tworzenia ilustracji do hitowych czy po prostu dobrych filmów w tym gatunku, jego dokonania zasługują wydaje mi się na jeszcze większy szacunek, naturalnie niejednokrotnie przewyższając same filmy o kilka klas. Nagranie i wykonanie przez RSNO moim zdaniem stoją na bardzo wysokim poziomie. Kompilacja ta może śmiało rywalizować z najlepszymi tego typu albumami Goldsmitha na rynku – Goldsmith Conducts Goldsmith czy The Film Music of Jerry Goldsmith. Townson chciał wykorzystać tutaj również muzykę z Odległego lądu, ale niestety nie zachowały się żadne materiały archiwalne z zapisów nutowych partytury. W środku znajdziemy 8-stronnicową książeczkę z opisami Kevina Mulhalla i zdjęciami z sesji nagraniowej oraz pobytu kompozytora w Szkocji.