Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Marco Beltrami

Free Solo

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 16-02-2019 r.

Wydaje ci się, że widziałeś już wszystko? Na pewno? Wśród wielu dziedzin sportu i form aktywności jest jedna, która dla większości ludzi jest tylko igraniem ze śmiercią. Chodzi mianowicie o wspinaczkę górką, ale taką, która odbywa się bez żadnych zabezpieczeń – tylko przy użyciu rąk i nóg. Paradoksalnie wiele osób decyduje się na taką formę pokonywania własnych słabości, ale niewielu ostatecznie dożywa starości. Niestety, wspinaczkę klasyczną w warunkach ekstremalnych trudno racjonalnie wytłumaczyć. I tylko wielka koncentracja poprzedzona długimi przygotowaniami jest w stanie uchronić śmiałka przed tragicznymi konsekwencjami. Jednego z nich poznajemy w obrazie Free Solo – najnowszym dokumencie Jimmy’ego Chin oraz Elizabeth Chai Vasarhelyi. Pomysł aby uwiecznić historyczny wyczyn Alexa Honnolda polegający na zdobyciu El Captain (formacji skalnej w dolinie Yosemite) bez asekuracji, sam w sobie był niemałym wyzwaniem – zarówno dla filmowców, jak i bohatera zmagań. Wielomiesięczne przygotowania, mnóstwo przeciwności losu i ostateczny sprawdzian, który zakończył się… Prawdą jest, że widz mierzący się z obrazem miał już świadomość, że Alex przeżył tę próbę, co nie zmienia faktu, że oglądanie tego wszystkiego na dużym ekranie mrozi krew w żyłach bardziej aniżeli niejeden thriller czy film grozy. Dramaturgia podbijana dynamicznym montażem zaowocowała świetnym dokumentem – jednym z lepszych, jakie ostatnimi czasy wyprodukowało National Geografic.

Jednym z kluczowych elementów tego przedsięwzięcia jest ścieżka dźwiękowa, którą skomponował Marco Beltrami. Widząc tak znane nazwisko przy dosyć anonimowym projekcie można zastanawiać się, jak to się stało, że doszło do tego angażu. Paradoksalnie inicjatywa nie wyszła ze strony filmowych twórców. To właśnie Beltrami, kiedy otrzymał informację, że Jimmy Chin zabiera się za kolejny film (kompozytor od dawna był wielkim entuzjastą jego dokumentów), poruszył niebo i ziemię, by dotrzeć do tego reżysera. Po zapoznaniu się z otrzymanymi od kompozytora, materiałami muzycznymi, Chin od razu zaangażował Beltramiego. Jaki był tego efekt?

Mało powiedzieć że zadowalający. Beltrami przeżywa ostatnio bardzo płodny okres w swojej karierze, a spora ilość angażów na szczęście pokrywa się z ich niewybredną jakością. Niemniej jednak wejście w świat kina dokumentalnego było dla kompozytora nie lada wyzwaniem. Ponad historią należało bowiem uściślić relację pomiędzy widzem, a głównym bohaterem – niekoniecznie rozumianym przez widza i bez wątpienia tragicznym. Oczywistym stało się więc stworzenie solidnej bazy tematycznej. I paradoksalnie nie jest ona przypisana do Alexa, a raczej do jego emocjonalnego rozwarstwienia. Z jednej strony mamy bowiem ogromną pasję, która na szali stawia życie. Tutaj ścieżka dźwiękowa przemawia patetycznym motywem wykonywanym na trąbce w akompaniamencie smyczków. Patos utożsamiany jest nie tylko z zamiarami Alexa i jego finalnym wyczynem, ale również z miejscem toczącej się akcji. Z kolei spoglądanie na górę El Captain z dołu może budzić pewien respekt, który w ścieżce dźwiękowej również znajduje swoje należne miejsce. Do tego wszystkiego dochodzi również miejsce toczącej się akcji, czyli sceneria pięknej doliny Yosemite. Tutaj Beltrami poszedł utartymi przez Thomasa Newmana ścieżkami, tworząc fortepianowo-smyczkowe miniatorki o wydźwięku folklorystycznym. Szczyptę dynamiki zapewnia natomiast rockowe granie wsparte subtelną elektroniką. Pojawia się ono najczęściej w kontekście przygotowań głównego bohatera do tytułowego wyczynu w El Captain. Sama elektronika, choć w troszeczkę bardziej surowym wydaniu jest już z kolei nośnikiem refleksyjnego tonu napominającego o śmiertelnym zagrożeniu.

W większej części filmu ścieżka dźwiękowa nie wyłamuje się standardom ilustracyjnym do tego typu dokumentów. Jest doskonałym towarzyszem i muzycznym narratorem podejmowanych przez Alexa działań. Kiedy trzeba podkręca również dramaturgiczną śrubę, starając się jednocześnie nie wychylać aż nadto. Dopiero ostatnie dwadzieścia minut dają kompozytorowi prawdziwe pole do popisu. Beltrami wykorzystuje tę okazję niemalże w stu procentach, biorąc na siebie cały dramaturgiczny wydźwięk szalonego czynu. Subtelne budowanie napięcie idealnie komponuje się z mrożącymi krew w żyłach obrazami wspinaczki. A kiedy dochodzi do decydującego momentu – przeprawy przez najtrudniejszą szczelinę – to właśnie ostinatowa, choć lekko dysonująca, oprawa muzyczna, kreuje największe emocje wśród odbiorcy. Kompozytor bardzo dużo skorzystał na podjętej kilka lat wcześniej współpracy z Philipem Glassem nad Fantastyczną czwórką. Beltrami zrewidował swój warsztat, coraz częściej posiłkując się mistrzowsko aranżowanym minimalizmem. Umiejętne korzystanie z tych środków i form wyrazu świetnie sprawdza się w filmach pokroju Free Solo. A jak z estetyką i szeroko pojętą przebojowością?



Myślę, że podchodzenie do muzyki Marco Beltramiego jako do tworu stricte rozrywkowego już jakiś czas temu przestało mieć jakikolwiek sens. Twórca umiejętnie dobiera projekty, które pozwalają mu koncentrować się na dramaturgicznym aspekcie opisywanych historii i w takim też kontekście trzeba spoglądać na Free Solo. Kiedy po raz pierwszy słuchałem wydanego przez Node Rekords, albumu soundtrackowego, uderzyła mnie wielka dojrzałość tej kompozycji. Niespełna 50-minutowy soundtrack łączy w sobie glassowską wrażliwość z aranżacyjną pedanterią Beltramiego, stawiającą jakość faktury muzycznej kosztem jej obszerności. Kiedy do tego wszystkiego dorzucimy newmanowski, folkowy wydźwięk – wtedy otrzymujemy szalenie sympatyczny, choć nie do końca przebojowy, zestaw muzyczny. Czemu nie do końca przebojowy? Bo nie widzę przestrzeni do zaistnienia niezobowiązującej rozrywki w tak konstruowanych utworach. Owszem, są fragmenty, do których można sobie przytupnąć nóżką, ale istotą tej pracy jest godzenie ze sobą kilku muzycznych światów. Choć różnie to wychodzi i nie zawsze jest tak oryginalnie, jakbyśmy sobie tego życzyli, to jednak słuchowisko broni się niewybredną i dobrze wyselekcjonowaną treścią. Jej oczywistym „sercem” jest końcówka albumu, gdzie prezentowane są utwory ilustrujące wyczyn Alexa Honnolda. Ale nabierają one sensu (brzmieniowego i stylowego) dopiero wtedy, kiedy przeprawimy się przez wcześniejsze fragmenty. I tutaj koło się zamyka.



Bardzo ucieszyła mnie wiadomość o planowanym wydaniu tego soundtracku na płycie CD. Kiedy ukazał się pod koniec roku 2018 w digitalu, szczerze żałowałem, że nie mogę dołączyć go fizycznie do kolekcji. Jest to bowiem kolejna, mocna pozycja w dorobku Marco Beltramiego. Kompozytora, który mimo względnej anonimowości filmów, do których ostatnio pisze, zdaje się mieć tzw. „życiówkę”. Dobrze zrobiło mu odejście od mainstreamu w poszukiwaniu nowych inspiracji. Oby przekuwał to w późniejszym czasie na równie emocjonujące ścieżki dźwiękowe, co Free Solo. Polecam.

Najnowsze recenzje

Komentarze