Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Roque Baños

Evil Dead (Martwe zło)

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 08-07-2013 r.

Od irytacji, przez nadzieje, po ostateczny zawód… taka była moja droga z najnowszą wersją Evil Dead począwszy od usłyszenia o pomyśle na remake, poprzez pierwsze, optymistyczne recenzje, aż do obejrzenia wreszcie filmu w reżyserii Fede Alvareza. Najnowsze Martwe zło spodoba się chyba tylko tym, którzy nie mają szczególnego obycia w gatunku, bądź też cenią dobrze nakręconą krwawą jatkę tak dalece bardziej niż pomysłowość, sensowną fabułę, wyrazistych bohaterów a nawet napięcie, że są w stanie przymknąć oko na wszelkie niedoskonałości obrazu. Sam pomysł potraktowania tematu ze śmiertelną powagą okazał się niestety strzałem w stopę (w przypadku tego filmu można by raczej napisać, że ucięciem ręki) i tylko uwidocznił wszelkie fabularne klisze, schematy, irracjonalne zachowania bohaterów i wszelkie scenariuszowe głupotki. Podczas gdy Sam Raimi w swoich filmach bawił widza, gdyż brał wszystko w nawias, najpierw delikatny, potem coraz to większy, zwiększając ilość komizmu w kolejnych odsłonach, Fede Alvarez widza zwyczajnie zanudza. Nie sposób jednak nie docenić mistrzowskiej realizacji. Sam obraz, choć jak na hollywoodzkie standardy jest zdecydowanie niskobudżetowy, w żadnym elemencie filmowego rzemiosła nie daje o tym znać. Efekty gore są przekonujące, zdjęcia znakomite i odpowiednio klimatyczne, zaś muzyka… Ach, właśnie, muzyka!

Angaż Roque Bañosa do Evil Dead mógł być zaskakujący. Nie dlatego, by Hiszpanowi brakowało doświadczenia, czy też jego styl miał tu nie pasować. Nic z tych rzeczy, bo to że mający wiele bardzo dobrych ilustracji na koncie Baños jest dobrym wyborem, jest oczywistym dla każdego, kto zna się choć trochę na muzyce filmowej. Jednak Hollywood przyzwyczaiło nas do tego, że często kwestia talentu przy angażu na stanowisko kompozytorskie jest najmniej istotna. Na szczęście tym razem na stanowisku reżyserskim zasiadł debiutant, nie skażony jeszcze znajomościami w światku L.A., na dodatek mający chyba niezły gust muzyczny (podobno sam całkiem dobrze gra na fortepianie). Toteż, gdy Baños skontaktował się z Alvarezem przez Facebooka (sic!) ten szybko zaproponował mu współpracę. Pozostało jeszcze przekonać nieufnych z początku producentów, jednak najwyraźniej Sam Raimi czy Bruce Campbell nie są ani głusi, ani zamknięci na nowe twarze, gdyż zgodzili się dać Hiszpanowi szansę (tematu zatrudnienia kompozytora oryginału – Josepha LoDucy chyba w ogóle nie podejmowano). Dziś absolutnie nie żałują, rozpływając się w zachwytach nad pracą Bañosa.

I słusznie, bo ścieżka dźwiękowa urodzonego w Murcii kompozytora to chyba najlepsze, co oferuje nam nowy Evil Dead. Roque Baños stworzył przekonującą, wyborną horrorowi partyturę rozpisaną na dużą orkiestrę i chór. To ścieżka jakie w gatunku pojawiają się niestety zbyt rzadko i poza Christopherem Youngiem niewielu jest twórców, którzy tego typu dzieła na tak dobrym poziomie w ostatnim czasie byli w stanie stworzyć (przypomina mi się świetne Daybreakers Christophera Gordona, choć to nie był pełnokrwisty horror). Martwe zło przynosi skojarzenia nie tylko z wspomnianymi Youngiem, czy Gordonem, ale także w jakimś stopniu Goldsmithem, czy Goldenthalem – a jak tym ostatnim to i oczywiście, Krzysztofem Pendereckim, którego muzyka zapewne inspirowała Bañosa, bo parę zbieżnych koncepcji da się między scorem Hiszpana a twórczością naszego rodaka odnaleźć. Mam tu na myśli przede wszystkim te momenty, gdy Baños odchodzi tonalności na rzecz technik awangardowych, sonorystycznych. No i ta słynna już dziś syrena.

Oczywiście nie zamierzam przypisywać koncepcji z syreną do tych podpatrzonych u Pendereckiego, niemniej można odnotować fakt, że podobne brzmienia polski kompozytor wykorzystywał w swoich Fluorescencjach sprzed ponad pół wieku, w których to zresztą sięgnął po masę innych nietypowych dla muzyki przedmiotów zaprzęgniętych do roli instrumentów. Baños na koncept ten wpadł jednak w zgoła innych okolicznościach. Po długich i bezowocnych poszukiwaniach lejtmotywu dla tytułowego „zła”, eksperymentach z wszelkimi możliwymi instrumentami, pomysł nieoczekiwanie podsunęło mu życie. Gdy pewnej nocy z koszmarnego snu wyrwał go dobiegające zza okien wycie policyjnej syreny, Hiszpan stwierdził, że to jest to, czego szukał. Po podłożeniu zsamplowanego dźwięku pod obraz okazało się, że całkiem dobrze funkcjonuje i Fede Alvarez tę nieszablonową ideę zaakceptował.

Syrena (którą usłyszymy już po około minucie pierwszego utworu) nie jest rzecz jasna jedynym charakterystycznym wyróżnikiem score’u Bañosa. Mroczne chóry wyśpiewujące teksty w łacinie nie są wprawdzie w horrorze żadnym nowum, jednak trudno ich wykorzystanie przez Hiszpana nazwać kliszowym czy sztampowym i każde ich pojawienie się potrafi zrobić wrażenie na słuchaczu. Szczególnie to nie tyle wyśpiewywanie, co raczej wykrzykiwanie fraz, pojawiające się choćby w początkach Abominations Rising, brzmi autentycznie przerażająco, a to tylko jeden z wielu sposobów użycia chórów w tym score. Mogą one wyśpiewywać łacińskie teksty do melodii któregoś z tematów przy akompaniamencie orkiestry lub a capella, mogą szeptać coś w tle, lub snuć się gdzieś za orkiestrą budując mroczną i duszną atmosferę, żeńskie i męskie wokale mogą śpiewać osobno, jednocześnie to samo, lub w kontrapunkcie do siebie. Na równie wiele pozwala sobie Baños z orkiestrą, bo Evil Dead oferuje pełen przekrój wariacji: od fortepianowego solo, po bogato i ciekawie zbudowane pełno orkiestrowe szaleństwo z pędzącymi na złamanie karku smyczkami, porażającymi wejściami sekcji dętej, nieodzownymi w muzyce akcji instrumentami perkusyjnymi oraz oczywiście wspomnianymi chórami czy syreną. Wszystko to czeka nas we wspomnianym już 7-minutowym Abominations Rising, absolutnym punkcie kulminacyjnym soundtracku i wspaniałym pokazie wyobraźni i kompozytorskiego kunsztu hiszpańskiego twórcy. W pierwszych minutach rozpędzającego się jeszcze utworu moją uwagę zwróciły wybijające się, nerwowe acz delikatne zarazem dźwięki fortepianowych klawiszy, jakby przypisane do ostatniej pozostałej przy życiu filmowej postaci, rozpaczliwie walczącej o przetrwanie wśród rozszalałego zła.

Gdyby wszystkie kawałki na płycie prezentowały poziom choćby zbliżony do Abominations Rising mielibyśmy bezsprzeczny soundtrack roku i małe arcydzieło horroru. Niestety, Martwe zło aż tak znakomite nie jest a ponad 70 minut materiału na albumie okazuje się lekką przesadą. Są bowiem fragmenty wypadające bez filmowego kontekstu zwyczajnie przeciętnie i nie mówię tylko o wszelakim underscore ale i o sferze lirycznej. Spokojny motyw przypisany do relacji dwójki najważniejszych bohaterów: brata i siostry jest moim zdaniem „taki sobie”. I bynajmniej nie uważam, by kompozytor coś tu zawalił. Owi bohaterowie w filmie są bowiem kompletnie bezbarwni, a motyw ich relacji drętwy i kliszowy, wiec nadto emocjonalny, nadto zwracający na siebie uwagę liryczny temat mógłby w filmie zwyczajnie kiksować. Skończyło się więc na prostej, ogranej koncepcji: nieinwazyjnym fortepianie z dodatkiem subtelnych smyczków. Praktycznie to samo instrumentarium tworzy The Evil Dead Main Theme, acz bardziej rozbudowana melodia i niepokojące smyczki nadają temu utworowi zdecydowanie więcej charakteru. Świetne jest za to podłożone pod napisy końcowe Evil Tango z fortepianem, smyczkami i żeńskim chórem (w końcówce też męskim) i co najważniejsze – z pazurem – też jeden z highlightów albumu. Warto też dłużej zawiesić ucho na najbardziej chyba typowo dramatycznym kawałku soundtracku – pierwszej połowie utworu Come Back to Me, a także na właściwie każdym dynamicznym utworze, który prezentuje mroczną muzykę akcji.

Nie da się ukryć, że nie jest Evil Dead Roque Bañosa soundtrackiem dla każdego. Miłośnicy lekkiej, łatwej i przyjemnej muzyki nie znajdą tu wiele dla siebie. Tu króluje złoooo! – można by rzec, a tak poważniej to króluje tu mocarne, złożone horrorowe granie w najlepszym stylu i w najlepszym wykonaniu. Mimo pewnych przestojów, mniej ciekawej strony lirycznej, tego że album jest za długi, a końcówka płyty bije na głowę niezły przecież jej początek i środek, jest Martwe zło godnym następcą klasyków grozy i promykiem nadziei w hollywoodzkiej muzyce filmowej. Nie tylko dla Roque Bañosa, który tym scorem rozpoczyna swą, oby udaną, przygodę czy też karierę w Fabryce Snów, ale i dla nas: widzów i słuchaczy, wyczekujących jak najwięcej kompozycji na takim poziomie. Jeśli miałbym wskazać jeden powód dla którego dobrze się stało, że powstała nowa wersja Evil Dead, to bez wahania powiedziałbym: ścieżka dźwiękowa. Jeden z mocniejszych punktów muzyki filmowej roku 2013.

Najnowsze recenzje

Komentarze