Kinowe Uniwersum Marvela łapie lekką zadyszkę. Faktem jest, że przyczyniła się do tego sytuacja pandemiczna, ale trudno w uwarunkowaniach rynkowych dopatrywać się mniejszego zainteresowania ze strony statystycznego odbiorcy. Filmy o, co jak co, anonimowych dla większości popcornożerców superbohaterach, siłą rzeczy musiały się liczyć z gorszą frekwencją i Czarna Wdowa oraz Shang-Chi były tego najlepszym przykładem. Duże nadzieje pokładano natomiast w kolejnej komiksowej adaptacji Marvela – Eternals. Opowiada ona o rasie tytułowych Wiecznych, którzy przybywają na Ziemię, aby chronić ludzkość przed morderczymi istotami zwanymi Dewiantami. Dopiero po latach dowiadują się, że prawda o ich misji ma swoje drugie dno. Zupełnie jak film tworzony pod okiem utalentowanej i licznie nagradzanej reżyserki, Chloe Zhao. Jej niebywale zdolności do uwypuklania na ekranie emocji doskonale odnalazły się w skomplikowanej siatce zależności między tytułowymi herosami. Do tego stopnia, iż czasami można odnieść wrażenie, że bardziej niż z kinem rozrywkowym mamy tu do czynienia z kinem obyczajowym. Zresztą ton w jakim zamkniętą cała produkcję znacznie odbiega od wesołkowatej, popcornowej rozrywki do jakiej zdążył przyzwyczaić nas Marvel. I gdyby nie epicka konfrontacja w finalnym akcie można by zaryzykować stwierdzenie, że to najnudniejsze widowisko komiksowe tworzone pod szyldem tego studia. Poza powolną narracją razić może również nachalna poprawność polityczna przejawiająca się w obowiązkowym podkreślaniu odmiennej kulturowości oraz orientacji seksualnej poszczególnych bohaterów.
Aż dziw bierze, że w tej samonapędzającej się maszynie skrajności kwestia obsadzenia stanowiska kompozytorskiego nie miała ideologicznego podłoża. Do stworzenia muzyki poproszony został bowiem Ramin Djawadi, który zaliczył nieoczekiwany, choć jak się okazuje, całkiem udany, powrót do świata Marvela po kilkunastu latach absencji. Jego oprawa muzyczna do Iron Mana co prawda nie spotkała się z najlepszym odbiorem ze strony miłośników muzyki filmowej, ale pocieszającym wydawał się fakt, że najnowszy projekt poruszał zupełnie odmienne treści. Większa skala oraz stawka o jaką walczą bohaterowie, mnóstwo nowych lokacji oraz barwna podróż poprzez historię ludzkości – to wszystko dawało możliwość sięgnięcia po olbrzymią ilość różnorodnych środków muzycznego wyrazu. Tym bardziej było to obiecujące, ponieważ Ramin Djawadi właśnie na polu etnicznych i historycznych wątków o zabarwieniu fantasy ustawia ostatnio swoją karierę. Pewnym ograniczeniem, swoistym hamulcem stopującym zapędy twórcze mogły się okazać liczne wątki obyczajowe, ale czy miały one swoje przełożenie na finalny efekt przedsięwzięcia?
Na pewno przełożenie miały liczne rozmowy z reżyserką, jakie Ramin Djawadi odbywał zanim w ogóle zapoznał się z materiałem filmowym. Dyskusje o poszczególnych postaciach oraz kontekście ich relacji miały niebagatelny wpływ na opracowanie tonu, w jakim przemawiać miała cała partytura: podniosłej, skąpanej w przepięknej liryce oraz niewybrednej tematyce, oprawie muzycznej. Wszystko to zamknięte zostało w orkiestrowo-chóralnych formach wyrazu. Zaskakujące jest to, że Djawadi nie ograniczył się do kilku tematów na bazie których kreowałby całą strukturę melodyczną. Motywów jest tutaj co niemiara, choć nie każdy z nich ma szansę wyryć się w pamięci odbiorcy. I paradoksalnie do tego grona nie powinniśmy zaliczać głównie tematów akcji. Takowe, jeżeli już się pojawiają, to w sytuacji, kiedy filmowy miks więcej miejsca poświęca efektom pracy dźwiękowców. Najbardziej wyeksponowana wydaje się więc być… liryka. Piękne tematy skąpane w romantycznych, subtelnych aranżach, które świetnie uzupełniane są przez troszkę bardziej ukierunkowany na budowanie dramaturgii underscore.
Ale co z tą akcją? Przecież finalna konfrontacja burzy zupełnie ten sielankowy obraz. Muzyczna akcja w wykonaniu Ramina Djawadiego nie odbiega od tego, co ten kompozytor zwykł tworzyć w tego typu scenach. Rytmiczne perkusjonalia na które nakładane są poszczególne motywy, a wszystko to przy dosyć prostej konstrukcji aranżacyjnej, sztywno oddzielającej od siebie poszczególne sekcje orkiestry. Wydawać by się mogło, że akcja będzie tu niesiona na skrzydłach podniosłego motywu Eternalsów, ale w filmowych warunkach niewiele go uświadczymy. Można więc poczuć pewien niedosyt opuszczając salę kinową.
Wszystko to jednak zostanie zrekompensowane (i to z nawiązką), kiedy sięgniemy po soundtrack wydany nakładem Hollywood Records. Na cyfrowym albumie znajdziemy niespełna 70-minutową selekcję materiału, który będzie miał prawo wpędzić w konsternację niejednego odbiorcę. Wszystko za sprawą różnic pomiędzy tym, co usłyszeliśmy w kinie, a co przedstawione nam zostało na soundtracku. Większość utworów jest po prostu koncertowymi suitami eksponującymi w maksymalny sposób potencjał poszczególnych tematów. Słuchanie tego wszystkiego jest więc bardzo przyjemnym, w żaden sposób nie obciążającym odbiorcę doświadczeniem. Wszystko odbywa się oczywiście kosztem chronologii oraz zaburzania pewnego filmowego ładu, ale jest to bardzo mała cena jaką zapłaci głównie ortodoksyjny fan produkcji Marvela.
Największą uwagę przykuje rzecz jasna tytułowe Eternals mierzące się z głównym motywem ścieżki dźwiękowej. W typowym dla Djawadiego, marszowym stylu, prezentuje podniosłą fanfarę, która do największych melodycznych osiągnięć tego kompozytora jednak się nie zaliczy. Odrobinę ciekawiej pod względem konstrukcyjnym prezentują się suity poświęcone misji głównych bohaterów oraz tajemniczych istot zwanych Celestialami. Najbardziej urokliwe są jednak fragmenty bezpośrednio skojarzone z głównymi bohaterami i ich relacjami. Najokazalej pod tym względem wypada Across the Oceans of Time z przepięknymi partiami chóralnymi i wokalnymi, oraz bardziej patetyczne w wymowie Life. W kwestii budowania podniosłego nastroju wygrywa natomiast Audience with Arishem, gdzie kompozytor sięga również po subtelną elektronikę oraz organy – klasyczny już zabieg dla podkreślenia potęgi kosmosu. Natomiast najbardziej zaskakującym, choć miłym dla ucha kawałkiem jest kończący album soundtrackowy, Nach Mera Hero. Bollywoodzkie klimaty i adekwatny wokal Celiny Dharmy nie są dziełem przypadku i mają swoje odniesienie do jednej z filmowych scen.
Wszystko to składa się na dosyć wciągające, choć nie do końca rzucające na kolana swoją oryginalnością słuchowisko. Osobiście jednak jestem pod sporym wrażeniem jak dobrze Ramin Djawadi radzi sobie ostatnio w branży. Kompozytor którego przez wiele lat traktowano jako kolejną, chwilową gwiazdkę z otoczenia Hansa Zimmera, stale pokazuje, że w branży nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. W przypadku Eternals również wybrnął z powierzonego mu zadania w sposób zadowalający. Szkoda tylko, że w filmie ścieżka dźwiękowa nie została odpowiednio wyeksponowana. Ale skoro film sam w sobie nie zachęca do licznych seansów, to może lepiej tę uwagę przekierować na produkt o wiele bardziej atrakcyjny: soundtrack, do którego warto wracać.