Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Bill Conti

Escape to Victory (Ucieczka do zwycięstwa)

(1981/2005)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 17-12-2009 r.

Ucieczka do zwycięstwa, która opiera się na nieco naiwnym pomyśle meczu piłkarskiego pomiędzy reprezentacją faszystowskich Niemiec a drużyną złożoną z alianckich jeńców, nie zalicza się ani do najlepszych filmów o sporcie, ani do najlepszych filmów wojennych. Stanowi jedank sympatyczne połączenie obu gatunków i kawałek przyjemnej, niezobowiązującej rozrywki o kilku niezparzeczalnych atutach. Największym jest bez wątpienia obsada. Nie ma drugiego takiego filmu, w którym moglibyśmy oglądać razem wybitnych aktorów (Michael Caine, Max von Sydow), hollywoodzkiego gwiazdora kina akcji (Sylvester Stallone) oraz najlepszych na świecie piłkarzy (Pele, Bobby Moore, Oswaldo Ardilles czy nasz Kazimierz Deyna i wielu innych). Dużym plusem jest także oprawa muzyczna, stworzona przez Billa Conti’ego, wprawionego już przecież w ilustrowaniu sportowych poczynań Sly’a „Rocky’ego” Stallone’a.

O ile amerykański kompozytor miał już doświadczenie w dramatach sportowych, o tyle tematyka wojenna była dla niego pewną nowością (komedii Szeregowiec Benjamin chyba nie ma co liczyć). A że Ucieczka do zwycięstwa nie była obrazem, który potrzebowałby nowego, oryginalnego spojrzenia na ilustrację do kina wojennego, przeto nie mogą dziwić inspiracje klasycznymi i uznanymi w tym gatunku ścieżkami. Słychać bowiem u Contiego mniejsze bądź większe nawiązania do wojennych ścieżek Rona Goodwina, Elmera Bernsteina czy Jerry’ego Goldsmitha. W jednym z fragmentów usłyszymy ponadto wyraźne zapożyczenia z Dymitra Szostakowicza. Cóż, oryginalność rzadko bywa mocną stroną filmowych kompozycji, ale tak naprawdę rzadko kiedy odbiera ona przyjemność z obcowania z nimi. Zwłaszcza gdy kompozytor ma talent i przysłowiowy fach w rękach a jego dzieło mimo wszelakich inspiracji, czy nawet zżynek, mimo dostosowania się do pewnych schematów, brzmi tak bezpretensjonalnie, naturalnie, sympatycznie i trafia do słuchacza.

I tak też jest z Escape to Victory Conti’ego, a przynajmniej ze znaczną częścią score’u. Bo i owszem, są tu fragmenty do bólu nudnego underscore czy supsensu, w których za bardzo nic się nie dzieje i które oderwane od ekranowych zdarzeń kompletnie tracą siłę oddziaływania, jak chociażby Match’s Getaway czy The Paris Express dość nieszczęśliwie zestawione na albumie obok siebie. Także kolejny utwór, choć już ciekawszy, bo i bardziej emocjonalny i melodyjny, też nie wychyla się ponad standardową ilustrację mającą głównie zwiększać napięcie w filmie. Są to oczywiście drobne minusy soundtracku, jednak, parafrazując klasyka, rozchodzi się o to, aby te minusy nie przysłoniły nam plusów.

A te dostajemy już na samym początku. Dość rozbudowany Main Title prezentuje nam temat tytułowy rozpoczynający się od patetycznych dęciaków, od których dość swobodną, acz o pewnym militarystycznym zacięciu, melodię przejmą potem smyczki. Druga częśc utworu, rzopozczynająca się od suspensowego fortepianu jest już bardziej ponura, jakby kompozytor chciał nam przypomnieć, że jednak większość akcji rozgrywa się w obozie jenieckim. The Team Uniforms, choć rozpoczyna się od dość kiczowatych fanfar, to w dalszej części prezentuje nam drugi ze świetnych, głównych tematów mający charakter radosnego, skocznego, wojskowego marszyku, którego aż chce się nucić i do którego nóżka sama przytupuje. W filmie fragment ten robi za coś w rodzaju „training montage” i podłożony jest pod sekwencje treningu alianckiej drużyny. Oba tematy powrócą dopiero w drugiej połowie albumu, zaś w End Credits zostaną całkiem zgrabnie ze sobą zmieszane.

Dwa tematy oczywiście nie wyczerpują pozytywów ścieżki Conti’ego, bo możemy tu znaleźć jeszcze niejeden interesujący fragment. Do moich ulubionych należą Let’s Go Guys a zwłaszcza rozpisana głównie na smyczki melodia z końcówki tego utworu o takim zwycięskim, podnoszącym na duchu charakterze, oraz elegancko-dramatyczny, choć w pewnym sensie nadto oczywisty, Krauts on a Roll. Mieszane odczucia mam w stosunku do Start Kick, które opierając się na prostym, kilkunutowym motywie na instrument dęty drewniany wytwarza taką wręcz magiczną, baśniową otoczkę, chyba bardziej pasującą do filmu fantasy, jak do sceny, w której Pele strzela gola przewrotką. Bramka przedniej urody niewątpliwie, ale sposób jej prezentowania wraz z tą właśnie muzyką Contiego troszeczkę chyba przesadzony. Myślę jednak, że ze względu na ogólną wymowę filmu, który trudno raczej traktować z pełną powagą, na tę jedną chwilę przesady można przymknąć oko.

Muzyka z Escape to Victory przez długie lata nie mogła się doczekać wydania. Przy odrobinie szczęścia można było co najwyżej trafić na bootleg, ale jakość dźwięku na tymże była fatalna. W końcu o Contim przypomnieli sobie na szczęście panowie z Prometheus Records i wypuścili limitowany do 3000 egzemplarzy album, powielający materiał z bootlega (zmieniono tylko nazewnictwo utworów), ale już w dobrej jakości dźwięku plus bonusowo alternatywne wersje trzech utworów. I chwała im za to, bo nawet jeśli nie jest to najlepszy score Conti’ego czy soundtrack z gatunku „trzeba znać”, to jednak z pewnością jest to muzyka, którą warto poznać i która niejednemu słuchaczowi powinna dostarczyć wiele radości. Album nie jest długi, więc nie zdąży nikogo zmęczyć ani zanudzić, a każdy, kto lubi klimaty orkiestrowych partytur kina wojennego z lat 60., 70. powinien być z tej ścieżki bardzo zadowolony.

Najnowsze recenzje

Komentarze