Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alexandre Desplat

Ennemi Intime, Le (Wewnętrzny wróg)

(2007)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 01-11-2012 r.

Amerykańskie kino wojenne nie zrodziło od czasu Cienkiej czerwonej linii i Szeregowca Ryana wielkich doznań soundtrackowych. Poza paroma chlubnymi wyjątkami, jak eksperymentalne Helikopter w ogniu oraz Jarhead, czy inspirująca Kompania braci, koledzy zza Oceanu tematykę wojenną traktowali w sposób nader schematyczny, czego przykładem był zachowawczy dyptyk Eastwooda o walkach na Iwo Jimie, odcinające kupony od twórczości Zimmera Byliśmy żołnierzami, pseudoambitny Pacyfik, cukierkowy Pearl Harbor czy asłuchalny The Hurt Locker – wszystkie w kategoriach ilustracyjnych mniej lub bardziej rozczarowujące. Na gruncie europejskim z bardziej udanych prac pierwszy na myśl przychodzi Enemy at the Gates Hornera (ścieżka wprawdzie w pełni tradycjonalistyczna, ale efektowna) oraz kilka pomniejszych, okołowojennych produkcji francuskich, w których swoich sił próbowali Philippe Rombi, Armand Amar, czy wreszcie Alexandre Desplat. Generalnie jednak odnieść można wrażenie, że współczesny, realistyczny portret wojny najlepiej radzi sobie bez muzycznego akompaniamentu (Pianista).


Wracając do Alexandre Desplata, w kontekście powyższych rozważań przywołać wypada zapomnianą ścieżkę Francuza do filmu Wewnętrzny wróg w reżyserii Florenta Emilio Siri – muzykę tyleż hermetyczną, co w swoim gatunku niebanalną. Gdyby przyrównywać do czegoś zastosowaną przez Desplata adaptację atmosferycznego jazzu do dusznego, orkiestrowego brzmienia, można by sięgnąć aż po herrmannowskiego Taksówkarza, który w podobny, przytłaczający sposób snuł się fatalistycznie w tle historii głównego bohatera. Pomysł Desplata jest nader interesujący: duszne, jazzowe zacięcie uświadamia ciężar egzystencji pośród algierskiego piekła, jest refleksem moralnego i emocjonalnego wypalenia, symbolizowanego w filmie przez surowy, skalisty, monochromatyczny obraz afrykańskiego pustkowia. Diaboliczne, ociężale jednostajne metrum jazzującej perkusji wodzi bezwolnych bohaterów po osi błędnego koła w daremnym, absurdalnym konflikcie na odległej ziemi; wybrana przez kompozytora stylistyka, choć nieprzyjazna dla ucha, skutkuje wrażeniem hipnotycznej jałowości i egzystencjonalnej bezcelowości.

L’Ennemi Intime jest przykładem nieobecnego w hollywoodzkiej twórczości Desplata, ale nadarzającego się od czasu do czasu w jego europejskich przedsięwzięciach (obecnie już chyba tylko w filmach Jacquesa Audiarda) odejścia od czysto ilustratorskiej formuły muzycznej na rzecz komentarza na granicy abstrakcji, charakterystycznego dla kina typu arthouse. Niby bowiem jest tu sporo na poły suspensowego napięcia i dysonansów adekwatnych do wojennego horroru; nie sposób jednak takich utworów jak Fantômes zaszufladkować zgodnie z aparatem pojęciowym tradycyjnej muzyki filmowej. Utwór ten bowiem, choć teoretycznie winien konstruować napięcie, co rusz wymyka się tak jednoznacznej klasyfikacji. Jak sprowadzić do roli suspensowego tła muzykę do takiego stopnia odrealnioną, budująca somnambuliczny nastrój pojedynczymi akordami fortepianu i smyczków, z jazzem na odległym planie i iście magicznym dialogiem pianisty z orkiestrą w przywołanej nagle aranżacji głównego tematu ścieżki?

Sam kompozytor daje zresztą na końcu płyty wskazówkę, iż jego muzyka niewiele ma wspólnego z literalnie rozumianą wojną i batalistyką. Album podsumowuje prawie 10-minutowy, jazzujący 1959 (Version Lounge), zbierający kluczowe fragmenty ścieżki w formie klimatycznej, skąpanej w mrocznej melancholii jazzowej suity. Ponownie przychodzi na myśl Bernard Herrmann i muzyczny obraz moralnej dewastacji z Taksówkarza. A to oznacza, że tymi paroma minutami Desplat w swojej kompozycji wznosi się na wyżyny artyzmu w gatunku muzyki filmowej.


L’Ennemi Intime przeszedł bez echa w cieniu innych, głośniejszych i bardziej medialnych prac Desplata z sezonu 2007 – jednego z najlepszych w karierze kompozytora. Ciężko z czystym sumieniem polecić tę ścieżkę każdemu, charakteryzuje się ona bowiem bardzo specyficzną atmosferą i trudnymi wyborami artystycznymi, które moga czynić ją dla zwykłego słuchacza tworem zupełnie nieprzystępnym, odległym od tego, co muzyka filmowa zwykle ma do zaoferowania (odarta z krzty humanizmu muzyczna sekwencja zrzucenia napalmu, sprowadzająca horror wojny do poziomu atawistycznej, podskórnej intuicji). Ba, wahałbym się rekomendować ją bez ostrzeżeń nawet miłośnikom francuskiego kompozytora, lubującym się w jego wytwornym i gustownym brzmieniu. Czym innym jest bowiem typowa dla większości prac Desplata kompozytorska dyscyplina, a czym innym artystyczna asceza.

L’Ennemi Intime to jednak nietypowy dla współczesnego kina wojennego eksperyment, odcinający się od wszelkich modnych stylizacji zza Oceanu, eksperyment możliwy chyba tylko w kinie europejskim; przede wszystkim klimat, klimat i jeszcze raz klimat, który smakować można w odpowiednim nastroju, przyciemnionym pokoju, ze słuchawkami na uszach i ze świadomością, jak krętymi ścieżkami musiała podążać myśl kompozytora, by surową, algierską pustynię przetłumaczyć na jazzowy idiom.

Najnowsze recenzje

Komentarze