Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ramin Djawadi

Elephant

(2020)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 12-04-2020 r.

W dobie epidemii przemysł filmowy przenosi się do streamingu. I całe szczęście, że od dobrych kilku lat wiele starań poczyniono, by rozwijać tego typu platformy, bo dzięki temu mamy czym zagospodarować leniwe popołudnia. Od niedawna również na tym polu sporo eksperymentuje studio Disneya. I choć start tworzonej przezeń platformy nie należał do najbardziej udanych, to jednak pojawiają się tam produkcje godne uwagi. Również te z gatunku wydawać by się mogło zupełnie nie-disneyowskiego. A za takowy poniekąd uchodzi dokument. Najnowsza propozycja zatytułowana Elephant pozwala sądzić, że hollywoodzki gigant ma na tym polu sporo do zaoferowania.



Historia zaprezentowana w filmie Elephant do złudzenia przypomina to, czego mogliśmy doświadczyć kilka miesięcy wcześniej oglądając inny film dokumentalny, The Elephant Queen. Na korzyść produktu Disneya przemawiają jednak o wiele ładniejsze zdjęcia oraz dynamika w jakiej zamknięto ten obraz. Traktuje on o losach stada słoni, które wyruszają na długą i niebezpieczną podróż, aby dostać się do upragnionego wodopoju. Zaskakującym elementem tego przedsięwzięcia jest nietypowa narracja prowadzona przez księżną Meghan… Przynajmniej do niedawna księżną. W każdym razie owa narracja, nasycona ciepłym i pozytywnym wydźwiękiem, doskonale komponuje się z równie urokliwymi obrazkami, jakimi częstowani są widzowie podczas seansu. Niestety nie polscy widzowie, bo na chwilę obecną usługa Disneya nie jest dostępna w naszym kraju. Dostępna (drogą elektroniczną) będzie natomiast ścieżka dźwiękowa, która jest jednym z mocniejszych elementów tego filmowego przedsięwzięcia.



Za ilustracją muzyczną stoi dosyć nietypowe nazwisko – Ramin Djawadi. Twórca, który znany jest między innymi ze ścieżek dźwiękowych do kultowych seriali Gra o tron oraz Westworld, tym razem zmuszony był zejść na przysłowiową ziemię. Mało tego. Musiał udać się w rejony, które na co dzień odwiedzane są przez bardziej „czujących” ten gatunek kompozytorów. Bynajmniej Djawadi z afrykańskimi brzmieniami nie był na bakier. Kilka lat temu zaliczył pewien ciekawy epizod, jakim był dokument zatytułowany African Safari. Już wtedy musiał odrobić pracę domową z przelotnej znajomości kultury Czarnego Lądu. Na tyle przelotnej, na ile pozwalały mu nabyte u boku Hansa Zimmera doświadczenia oraz ogólne założenia, z jakimi Hollywood rozprawia się z tego typu brzmieniami. Mając więc klarownie wytyczone szlaki nie pozostawało nic innego, jak poddać się przygodzie, którą serwuje ciekawy obraz Disneya.



Z realizacją tego zadania Djawadi nie miał najmniejszych problemów. Szczelnie wypełniając filmową przestrzeń po prostu dał się porwać przygodzie, jaką podróż stada słoni serwuje statystycznemu odbiorcy. Rozpoczynająca się od bardzo dynamicznego montażu (teledyskowego wręcz) wprowadzającego w miejsce i okoliczności toczącej się „akcji”, postawił przed widzem równie dynamiczną co eklektyczną mieszankę muzyczną. A korzystał przy tym ze środków wyrazu oraz brzmień, jakie już dekady temu mogliśmy usłyszeć w kultowej oprawie Zimmera do Króla lwa. Dyktujące tempo perkusjonalia (etniczne i elektroniczne) są więc często parowane z zawodzącymi lub krzykliwymi wokalizami o zabarwieniu etnicznym. Ale być może największym dobrem, jakie wypływa z tej w gruncie rzeczy przewidywalnej ilustracji, jest melodyka. Przemawia ona całą gamą chwytliwych tematów i mniejszych motywów kreowanych na potrzeby chwili. Wszystko to sprawia, że film Elephant ogląda się z większym zaciekawieniem i towarzyszącymi emocjami niż niejedną aktorską fabułę. Moim skromnym zdaniem jest to również jedna z najlepiej pasujących do obrazu ścieżek dźwiękowych, jakie stworzył w swojej karierze Ramin Djawadi. Na pewno sporą pomocą jest tutaj świetnie dokonany miks dźwiękowy, gdzie ilustracja muzyczna zdaje się pełnić kluczową rolę w opowiadaniu historii tytułowych słoni. Nie można odmówić tej pracy również wyczucia oraz smaku w doborze odpowiednich środków muzycznego wyrazu.


Zapewne w ogóle bym nie usłyszał o tym filmie, gdyby nie album soundtrackowy, który przypadkowo wpadł mi pod rękę. Nie dosłownie, wirtualnie, bo tylko cyfrowo został on wydany – tak samo zresztą jak wszystkie inne ścieżki dźwiękowe do projektów kierowanych na platformę Disney+. Początkowy sceptycyzm dosyć szybko ustąpił miejsca umiarkowanemu z początku zainteresowaniu, by po kilku odsłuchach stać się jednym z lepszych słuchowisk jakie miałem okazję poznać w tym roku (2020). Godzinny album przedstawia większość muzyki skomponowanej na potrzeby dokumentu o słoniach, ale czas przy nim spędzony mija zaskakująco szybko. Wszystko dzięki wylewającej się zewsząd polichromatyki, muzycznego ciepła i urokliwego charakteru tworzonych przez Djawadiego melodii.



Jak już wspomniałem wcześniej, ścieżka dźwiękowa do Elephant nie odkrywa żadnych nowych kart w gatunku. Idealnym tego przykładem jest pierwszy utwór zatytułowany Elephant Prologue, który w sześciominutowym skrócie serwuje nam kompendium wiedzy na temat stylistyki w jakiej zamknięta będzie partytura Djawadiego. Jest to również moment, kiedy zapoznajemy się z tematami przewodnimi tej pracy. Jest fajnie, ale o wiele ciekawiej zaczyna się dziać wraz z nastaniem utworu Pool Party, gdzie (jak sama nazwa wskazuje) wciągani jesteśmy w wir skocznych, zabarwionych etnicznie, melodii. I choć podobnych kawałków nie zabraknie w dalszej części albumu, to jednak znajdzie się tu również miejsce na bardziej dramatyczne wynurzenia. Do takowych zaliczyć możemy między innymi Mud Rescue oraz Lion Hunt. Najbardziej fascynują jednak nasycone emocjonalnym wydźwiękiem, liryczne kawałki z przejmującymi partiami wokalnymi. Wśród nich szczególną uwagę zasługują Victoria Falls, Death of a Matriarch, a także Family Reunion. Wędrując tak pomiędzy różnego rodzaju odcieniami i nastrojami afrykańskiej quasi-etniki nie spostrzegamy się, kiedy upływa programowa godzina czasu trwania tego albumu. Na pożegnanie częstowani jesteśmy podniosłym, emanującym ciepłem i optymizmem An Unforgettable Journey. Po takim finale trudno będzie odeprzeć od siebie chęć ponownego odsłuchu.



Słuchajmy więc do woli, bo ta muzyka jest po prostu tego warta. Może i mało oryginalna, ale wyciskająca z gatunkowych standardów niemalże maksimum. Szkoda, że w oczach decydentów Disneya nie jest to wystarczający argument, by zaprezentować rzeczony album na jakimś fizycznym nośniku. Ale jest to już problem odgórnej polityki, która odcina wszystkie produkty kierowane na platformę Disney+ od jakichkolwiek innych form dystrybucji. I choć w mojej kolekcji niewiele jest płyt Ramina Djawadiego, to Elephant z pewnością trafiłby na półkę jako jedna z ulubionych prac tego kompozytora.


Najnowsze recenzje

Komentarze