Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Christophe Beck

Edge of Tomorrow (Na skraju jutra)

(2014)
-,-
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 18-06-2014 r.

Słuchając muzyki do współczesnych blockbusterów często można odnieść wrażenie, że wpadło się w pętlę czasu. Mimo iż zmieniają się tytuły, płyty i nazwiska kompozytorów, wszystko brzmi tak podobnie. To niepokojące zjawisko może nieco dziwić, gdyż choć dla wielu kino rozrywkowe kojarzy się jedynie z popcornem i colą, to jednak daje ono też niezwykłe pole do popisu dla kompozytorów. Przygoda, odległe planety superbohaterowie, akcja… toż to wszystko powinno inspirować, ale ostatnio niestety za często tak nie jest. Mimo, że filmowo współczesna technologia pozwala stworzyć na ekranie po prostu wszystko, to jednak muzycznie zaczyna dominować wtórność, czego kolejną ofiarą jest Edge of Tomorrow.

Film Douga Limana oparty jest na krótkiej japońskiej opowieści pt. All You Need Is Kill. W niedalekiej przyszłości Ziemia (a w szczególności Europa) zostaje zaatakowana przez dziwną rasę kosmitów. Tom Cruise gra niedoświadczonego w walce wojskowego, który zostaje wysłany do walki z najeźdźcą. W czasie bitwy dochodzi do pewnego zdarzenia, po którym główny bohater zaczyna po raz kolejny i kolejny przeżywać ten sam dzień na nowo.

Słuchając muzyki do współczesnych blockbusterów często można odnieść wrażenie, że wpadło się w pętlę czasu. Mimo iż zmieniają się tytuły, płyty i nazwiska kompozytorów, wszystko brzmi tak podobnie. To niepokojące zjawisko najbardziej odczuwalne jest we współczesnych produkcjach sci-fi, czego przykładem są takie tytuły jak Oblivion, czy Elysium. I do tego grona dołącza niestety także Edge of Tomorrow. Dlaczego niestety? Wszak można pomyśleć, że skoro sam film oryginalnością nie grzeszy i jest połączeniem Groundhog Day z grą Halo, Starship Troopers i Minority Report, to dlaczego sama muzyka powinna? Na szczęście filmowcom udało sie wyciągnąć całkiem sporo ze sprawdzonych tematów, tworząc dobre i niegłupie kino science fiction. I tutaj dochodzimy do wspomnianego niestety: muzycznie taki myk zupełnie nie wyszedł. Soundtrack do Edge of Tomorrow Christophe’a Becka nie tylko razi brakiem jakiejkolwiek oryginalności, ale przede wszystkim, przepraszam za dość ogólnikowe wyrażenie, totalną nijakością.

Słuchając muzyki do współczesnych blockbusterów często można odnieść wrażenie, że wpadło się w pętlę czasu. Mimo iż zmieniają się tytuły, płyty i nazwiska kompozytorów, wszystko brzmi tak podobnie. Nie inaczej jest z Edge of Tomorrow, które brzmi jak siódma woda po Hansie Zimmerze. Nie mogło więc też zabraknąć słynnego post-incepcyjnego brzmienia z nadmiernie w filmówce wykorzystywanym „Brrraawrrmm…!!!” na czele. Nie jest to pierwszy raz kiedy Christophe Beck stara się imitować znanego kompozytora, bo chociażby Percy Jackson & The Olympians: The Lightning Thief starało się brzmieć jak przygodowa ścieżka Johna Williamsa. Niestety to naśladownictwo Beckowi tak sobie wychodzi i w ogóle jego angaż przy Edge of Tomorrow też zdaje się być przypadkowy. Do tej pory Doug Liman współpracował bowiem głównie z Johnem Powellem. Zważywszy, że Brytyjczyk od pewnego czasu ograniczył swoją twórczość wyłącznie na rzecz animacji, trzeba było znaleźć kogoś innego. Wybór padł na Ramina Djawadiego, który z wyżej niewiadomych powodów zastąpiony został potem Beckiem. Trudno zrozumieć to posunięcie zważywszy, że Amerykanin stworzył score stylistycznie żywcem wyjęty ze studia Zimmera, z którego właśnie Djawadi się wywodzi. Można nawet gdybać, czy kompozytor Pacific Rim nie poradziłby sobie lepiej z tym zadaniem, gdyż niestety Beck, poza podążaniem za wytyczonymi już ścieżkami nie dodaje prawie nic nowego od siebie.

Nieźle nawet prezentuje się otwierający album Angel of Verdun (Main Titles), z dostojną melodią na trąbkę, w którym to można usłyszeć coś na miarę tematu przewodniego. Chodzi o smyczkowy motyw, który przewija się co jakiś czas się przez cały score. Nie jest on nawet zły, ale trudno też mówić o jakiejkolwiek chwytliwości, czy przebojowości. A tego niestety od takich produkcji science fiction wypada oczekiwać. Poza wspomnianym otwierającym album kawałkiem i kończącym Welcome to London Major z trudem szukać jakichś wojskowych klimatów. Cały film, co jest zrozumiałe, utrzymany jest w militarystycznym tonie: mamy wojnę z kosmitami, żołnierzy, wielką bitwę wzorowaną wręcz na lądowaniu w Normandii. To się aż prosi o jakąś wojskową trąbkę (nie chodzi o tę wspomnianą namiastkę z początku i końca), jakiś marsz, czy też nawet prosty do bólu, przepełniony patosem anthem. A może by tak jakoś umuzycznić wątek głównych bohaterów granych przez Toma Cruise’a i świetną Emily Blunt? Naprawdę na ekranie czuć chemię i miło się ich ogląda, ale jakimś dobrym temacie, czy nawet utworze ilustrującym tę ich relacje, można zapomnieć. Tutaj oczywiście nasuwa się od razu pytanie, na ile to wina samego kompozytora? Z wypowiedzi Becka można wywnioskować, że sam na początku myślał o stworzeniu heroicznego tematu z użyciem trąbek, rogów i całej orkiestry. Jednak Doug Liman zażyczył sobie bardziej nowocześniejszego brzmienia. Zresztą jeżeli uświadomimy sobie, że za temp-track posłużył score z Battleship Steve’a Jablonsky’ego to chyba nie należy za bardzo się już dziwić, że Edge of Tomorrow brzmi tak, a nie inaczej.

Słuchając muzyki do współczesnych blockbusterów często można odnieść wrażenie, że wpadło się w pętlę czasu. Mimo iż zmieniają się tytuły, płyty i nazwiska kompozytorów, wszystko brzmi tak podobnie. Ciągle słyszymy to same połączenie elektroniki i orkiestry. Normalnie taki mix powinien dawać spore pole do popisu, ale ostatnimi czasy stał się on po prostu schematyczny. Christophe Beck niby też coś miesza, stara się dodawać jakieś elektroniczne eksperymenty, ale w ostatecznym efekcie, wszystko to brzmi jak tworzone od linijki. Nawet znośny smyczkowy motyw, nie poprawia za bardzo sytuacji zważywszy, że choć można go wyłapać na płycie, to jednak całkowicie niknie w filmie. Jak zresztą cały score, który w obrazie robi za anonimowe tło, pozostawiając widza z pytaniem: Czy tam w ogóle była jakaś muzyka?

Słuchając muzyki do współczesnych blockbusterów często można odnieść wrażenie, że wpadło się w pętlę czasu. Mimo iż zmieniają się tytuły, płyty i nazwiska kompozytorów, wszystko brzmi tak podobnie. Można oczywiście mówić o dominującym w biznesie filmowym temp-tracku. Jak i też o wielkich studiach i ich bossach, którzy nie pozwalają kompozytorom rozwinąć muzycznych skrzydeł. Zamiast tego zmuszani są oni do komponowania wedle utartych wzorców, które np. bardzo dobrze sprawdziły się w jednym filmie. A więc wedle tej logiki, aby odnieść podobny sukces jak w przypadku filmu X to niech i muzyka w filmie Y brzmi jak z filmu X. Oczywiście to jest tylko jedna teoria odnośnie tego niepokojącego déjà vu. Z drugiej strony może też coś być na rzeczy z tą muzyczną pętlą czasu. Gdyż jak wytłumaczyć, że choć pojawia się wiele różnych filmów rozrywkowych, niektórych nawet dobrych jak chociażby Edge of Tomorrow, to muzyka brzmi prawie wszędzie tak samo?

Najnowsze recenzje

Komentarze