Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Matthew Margeson

Eddie the Eagle (Eddie zwany Orłem)

(2016)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 17-09-2016 r.

Któż w Polsce nie kocha skoków narciarskich? Zwłaszcza od czasów Małyszomanii czy, ostatnio, Stochomanii. Anglicy też mieli swojego bohatera, Michaela Edwardsa, znanego jako „Eddie the Eagle”. Uznany za najgorszego skoczka w historii dyscypliny, wystartował jednak na Igrzyskach Olimpijskich w Calgary w 1988 roku i na obu skoczniach zajął ostatnie miejsce, radośnie ciesząc się ze skoków, które zawodowi skoczkowie uznali by za zupełną kompromitację. To aż dziwne, że tak filmową historię (choć podobno w rzeczywistości wcale nie aż tak dramatyczną) zekranizowano dopiero 18 lat później. Reżyserem został Dexter Fletcher, a główne role zagrali Taron Egerton w roli Eddiego i Hugh Jackman jako jego fikcyjny amerykański trener Bronson Peary. Krótką, acz ważną rolę zagrał także sam Christopher Walken. Na casting Egertona mógł wpłynąć producent filmu – Matthew Vaughn, który wcześniej reżyserował Kingsmana. To on zresztą był pomysłodawcą tej historii po tym, jak obejrzał z rodziną Reggae na lodzie.

Na pewno Vaughn wpłynął na wybór kompozytora, którym został znany przede wszystkim jako asystent Briana Tylera i Henry’ego Jackmana Matthew Margeson. Pracujący w Remote Control Productions twórca miał też na koncie współpracę z Hansem Zimmerem (aranżował np. scenę opery w drugim Sherlocku Holmesie) i kilka samodzielnych prac, takich jak przejęte od Tylera Skyline. Do filmu twórca podszedł nostalgicznie. Na portalach Ebay i Craigslist wyszukał syntezatory z lat osiemdziesiątych, z których korzystał potem do woli. Tę retrościeżkę dźwiękową wydało Varese Sarabande.

Nastrój i ogólne brzmienie ścieżki wprowadzają już dwa pierwsze utwory, Champion! i tytułowy Eddie the Eagle. Pierwszy z nich wprowadza nawet delikatne partie orkiestrowe – początkowo dęte drewniane, potem trąbka. Drugi zaś początkowo brzmi jak stary dobry Vangelis (kłaniają się Rydwany ognia). Nie trwa to jednak długo, prędko dowiadujemy się bowiem, co było dla Margesona prawdziwą inspiracją. Nieco nieśmiało wprowadzony główny temat w swojej bardziej triumfalnej aranżacji (stara dobra Yamaha DX-7) wskazuje na Szybkiego jak błyskawica. Tak, główną inspiracją jest tutaj Hans Zimmer. Wpływy Vangelisowskie są właśnie filtrowane przez wczesną twórczość mentora twórcy Skyline. Tak samo obecna w tym i poprzednim utworze solowa trąbka.

Twórcy przyjęli konwencję filmu sportowego. Inspiracją była co prawda akurat inna komedia tego typu (Reggae na lodzie), ale struktura fabularna znana jest co najmniej od Rocky’ego. Do tego nakłada się stara zasada „ideologa” igrzysk olimpijskich, Pierre’a de Coubertin, mówiąca, że nie liczy się wynik, ale sam udział. Stąd przesłanie filmu i muzyki jest wyraźnie optymistyczne. W zasadzie mrocznego materiału za bardzo nie ma, z wyjątkiem dramatycznego Eddie Attempts the 70M. Drugim powodem nawiązania do muzyki lat osiemdziesiątych jest oczywiście czas akcji filmu, czyli lata 1987-1988.

W latach osiemdziesiątych Rydwany ognia oczywiście nie były jedynym prócz Szybkiego jak błyskawica (rok 1990) filmem sportowym wykorzystującym syntezatory. Do wprost kultowych należy przecież Mistrzowski rzut Jerry’ego Goldsmitha. Na swój sposób, przynajmniej pod względem struktury fabularnej, za sportowy film można także uznać Top Gun Tony’ego Scotta. Matthew Margeson miał więc z czego czerpać. Wydaje się jednak, że gdyby taka lista była możliwa (i proszę większych ekspertów niż ja o taką listę w komentarzach 😉 ), nie byłoby sensu wymieniać całej. Legendarną piosenką kojarzoną ze skokami narciarskimi jest Jump Van Halena, którą my pamiętamy z najlepszych czasów Adama Małysza, a w filmie Fletchera się nawet pojawia. Odnosi się do niej także kompozytor muzyki ilustracyjnej, jak np. w Fist of Glory czy Press Montage.

Najfajniejsze i najciekawsze są jednak wszelkiego rodzaju powroty do głównych tematów, przedstawionych już w pierwszych utworach. Świetny Oberstdorf to nawiązanie nie tylko do Main Title z Szybkiego jak błyskawica, ale przede wszystkim do kultowego Car Building. Druga część (swoją drogą utwór ten to idealna ilustracja tego, co podręczniki pisania scenariuszy nazywają „punktem bez powrotu”) jest po prostu śliczna w swojej prostocie i przepięknie wypada w samym filmie. Ciekawostką jest skomponowana przez Jasona Soudah piosenka A Sporting Chance, która jest po prostu fajną, acz typową piosenką z epoki. Można by wymieniać różne przykłady, chociażby triumfalny powrót tematu w First Jump in Calgary. Śliczne jest także Peary’s Return, które brzmi już klasycznie.

Ostatnie utwory to emocjonalny i nostalgiczny koniec filmu. Matti’s Gold Jump ma atmosferę swoistej cudowności. Już czystym triumfem połączonym z oczekiwaniem i napięciem jest Eddie Jumps the 90M. Co ciekawe, w filmie wszystko jest jeszcze wzmocnione przez chór, którego na albumie jednak w miksie nie uwzględniono. Nie wiadomo, czemu tak się stało. Na początku ostatniego utworu słyszymy kojarzony z postacią Warrena Sharpa motyw na drewno, wreszcie główny temat, dzięki któremu utwór konstrukcyjnie przypomina niedawne Lost But Won z Wyścigu Hansa Zimmera. Najlepsze Margeson zostawił na koniec. Sam score nie jest zły. Nie jest to oczywiście nic wysoce oryginalnego czy genialnego, ale nie o to też chodziło. Tak jak film, w tej swojej konwencjonalności jest jakoś szczery. Wierzymy twórcom i aktorom, tak jak wierzymy kompozytorowi. Taka jest ta historia – lekka, łatwa i przyjemna, niezbyt może głęboka, ale na tyle prosta, że w jakimś sensie prawdziwa. I czasem nic więcej nie trzeba.

Najnowsze recenzje

Komentarze