Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Fabio Frizzi

E tu vivrai nel terrore! L’aldilà (Hotel siedmiu bram)

(1981/2011)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 17-03-2014 r.

Jeśli po nawet intrygującym zawiązaniu fabuły, dziurawy jak ser szwajcarski scenariusz szybko zaczyna się rozłazić, nijakie papierowe postaci wygłaszają drętwe dialogi (w przerwach pomiędzy atakami żywych trupów), a reżysera najbardziej w tym wszystkim interesuje celebrowanie kiepsko zrobionych, acz obrzydliwych scen gore, to prawdopodobnie właśnie oglądacie film Lucio Fulciego. Ten niedoszły lekarz (porzucił studia medyczne) choć w gatunku miał i obrazy z nurtu giallo, i spaghetti-westerny, zasłynął głównie dzięki specyficznym krwawym horrorom, dzięki którym zyskał grono fanów i przydomek „ojca chrzestnego gore”. Sam uważał, że jego filmy od obrazów bardziej cenionego Dario Argento różnią się jedynie budżetem, jednak myślę, że nie jest to do końca prawdą, a obaj reżyserzy prezentowali różną skalę artystycznego talentu.


To co na pewno łączy obu tych twórców, to stylistyka ścieżek dźwiękowych, jaką wybrali do swoich najbardziej znanych filmów. Tym, czym dla Argento był zespół Goblin, tym dla Fulciego był Fabio Frizzi. Ich pierwsze spotkanie miało miejsce przy spaghetti-westernach, jeszcze gdy kompozytor był członkiem trio Bixio-Frizzi-Tempera (więcej o tym w biografii). Po rozpadzie tercetu Frizii kontynuował współpracę z Fulcim. Nie zilustrował on wszystkich obrazów tego reżysera, ale właśnie te najsłynniejsze horrory gore i można powiedzieć, że stworzył dla nich pewien łatwo rozpoznawalny standard brzmienia. Frizzi, muzyk tego samego pokolenia co Goblini, podobnie jak oni wychodzący z muzyki rockowej, stawiał na brzmienia rocka progresywnego, na rockowe instrumentarium z perkusją, gitarą basową i instrumentami klawiszowymi na czele.

Score pochodzący z jednego z najbardziej znanych obrazów Fulciego …E tu vivrai nel terrore! L’aldila, znanego na świecie pod tytułem The Beyond, a w Polsce jako Hotel siedmiu bram, bądź siedem bram piekieł, jest moim ulubionym soundtrackiem Frizziego. To oczywiście czysto subiektywne odczucie, lecz w pełni obiektywnie należy stwierdzić, iż spośród napisanych dla Fulciego jest ścieżką najbogatszą pod względem brzmienia i instrumentacji. Podczas gdy wcześniejsze Zombi 2 i Miasto żywej śmierci, czy późniejsze Manhattan Baby rozpisane były wyłącznie na kilka pop-rockowych instrumentów, The Beyond dorzuca do tego skromny zespół orkiestrowy (smyczki i dęte drewniane) oraz żeński chórek. Niewątpliwie podnosi to jakość muzyki i jej atrakcyjność dla słuchacza.

Za większym asortymentem instrumentów pozwalającym na większą ilość różnych aranżacji w parze idzie większe bogactwo tematyczne. Ilość motywów nie jest może jakaś nadmiernie powalająca, trzeba wziąć jednak pod uwagę fakt, że mamy do czynienia z horrorem, a więc gatunkiem który w sferze ilustracyjnej często obchodzi się zupełnie bez tematów w standardowym rozumieniu. Tymczasem muzyka Frizziego jest bardzo melodyjna i choć nie można jej odmówić jej kreowania odpowiedniej atmosfery, zdecydowanie daleko jej do nierzadko atonalnych, asłuchalnych horrorowych ilustracji. Tematy są, owszem, proste i nie porażają jakimiś fantazyjnymi zabiegami orkiestracyjnymi, a poszczególne utwory oparte są zwykle na jednym motywie, który w ich obrębie zazwyczaj się nie rozwija. Jednak kawałki są zazwyczaj stosunkowo krótkie, nie zdążymy więc się znudzić daną melodią.

Jednym z najdłuższych na płycie jest najbardziej rozbudowana wersja najpopularniejszego tematu z całego soundtracku, czyli Voci Dal Nulla, ale to akurat jest tak fajny kawałek, że można by go słuchać w nieskończoność. Może przesadzam, ale kawałek ten, w którym Frizzi angażuje chyba całe dostępne instrumentarium, powinien przypaść do gustu większości słuchaczy. Chórki wyśpiewujące zaczerpnięty z tekstu Dies Irae wersy „Quantus tremor est futurum, Cum resurget creatura” („Jakiej tam dzień będzie trwogi, Gdy umarli wstaną żywi”*) zostają tu przytłumione przez radosne żeńskie wokalizy nucące prostą, popową melodię, do tego kompozytor dorzuca orkiestrę, bas, melotron oraz w pewnym momencie werble nadające całości nieomal marszowy charakter. Ta najbardziej porywająca i najpopularniejsza aranżacja Voci Dal Nulla, co ciekawe, w filmie pojawia się jedynie na napisach końcowych. Wcześniej w obrazie usłyszymy tylko te wersje bez radosnych wokaliz, jedynie ze złowrogą łaciną, nierzadko z dodanymi męskimi chorałami.

Oprócz świetnego Voci Dal Nulla, jak już wspomniałem Frizzi przygotował jeszcze kilka ciekawych tematów. W kontekście filmu do najważniejszych zalicza się otwierający wydanie Beat Records rytmiczny Oltre La Soglia utrzymany w klimatach progresywnego rocka, bez wkładu orkiestrowo-chóralnego, przez co chyba najbliższy tak stylowi Goblinów, jak i kawałkom z rok wcześniejszego obrazu Fulciego – Miasto żywej śmierci. Istotny w obrazie jest też prosty, ale niepokojący motyw przypisany ślepej dziewczynie, a wygrywany głównie przez solowy fortepian ( Verso L’Ignoto). W ramach uspokojenia i wyciszenia Frizzi proponuje za to kilka ładnych, stonowanych, nieco lirycznych fragmentów na smyczki i flet, które możemy usłyszeć choćby w początkach czwartego i piątego kawałka, ale także w połowie alternatywnej wersji Voci Dal Nulla (utwór nr 6). Z uwagi na umiejscowienie akcji Hotelu siedmiu bram w Luizjanie, na albumie usłyszymy też zupełnie niepasujące do reszty, zapewne osobno nagrane, bluesowe utworki wykorzystujące m.in. gitarę czy banjo. Fragmenty te robią w obrazie za muzykę źródłową, na płycie co najwyżej za ciekawostkę.

Generalnie, choć chwalę Frizziego za stworzenie specyficznej atmosfery obrazu Fulciego, nie uważam, by muzyka w filmie odnajdywała się idealnie. Jej stylistyka i melodyjność dodają nieco dystansu do wydarzeń przedstawionych, trochę je odrealniają. Czy tego chciał sam Fulci, to trudno powiedzieć, natomiast w moim odczuciu jest to akurat na plus. Natomiast nie zmienia to faktu, że montaż muzyki pozostawia niestety sporo do życzenia. Frizzi nie pisał swojego score bezpośrednio pod konkretne sceny, dopasowując muzykę ściśle do ekranowych zdarzeń. Prawdopodobnie tworzył, gdy film dopiero był kręcony, albo i nawet wcześniej, mając za zadanie stworzenie gamy tematów czy utworów, które reżyser będzie mógł podkładać pod poszczególne sceny. Nie jest to jakaś wyjątkowa technika tworzenia muzyki filmowej, daje dużo swobody twórczej, jednak by dawała optymalne efekty wymaga reżysera z niebanalną wizją, zrozumienia jej przez kompozytora i dużych zdolności twórców w kwestii montażu. Czego tu zabrakło? Myślę, że wszystkiego po trochu, ale szczególnie tego ostatniego czynnika. Frizzi napisał krókie kawałki, ale reżyser i tak uparł się je jeszcze poskracać, banalnie je wyciszając pod koniec danej filmowej sekwencji, bądź mało finezyjnie łączyć z innymi. Stąd głównie tak surowa ocena jaką wystawiłem muzyce w filmie. Owszem, bywa mocno wyeksponowana, buduje klimat, świetnie brzmi, ale w moim odczuciu Fulci nie wykorzystał potencjału tego score’u.

Nie zmienia to oczywiście w żaden sposób faktu, że warto sięgnąć po płytę. Wydanie Beat Records z 2011 roku może jest aż nadto obszerne, oferując dużo alternatywnych wersji poszczególnych tematów, stąd ono będzie łakomym kąskiem głównie dla fanów. Były wszakże bardziej okrojone edycje, jak choćby 10 lat wcześniejsza od wytwórni Dagored, które mogą być bardziej atrakcyjne dla zwykłego śmiertelnika. Tak czy inaczej, jakie by wam w ręce nie wpadło, warto po któreś sięgnąć, choćby dla samego, kultowego już wśród fanów włoskiego kina grozy, Voci Dal Nulla.

*-wg przekładu Jana Białobockiego z 1648r.

Najnowsze recenzje

Komentarze