Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Williams

E.T. The Extra-Terrestrial

(2002)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Filmów o kosmitach powstało tyle, że nie zrobiłoby na mnie wrażenia, gdyby sumą długości ich taśm można by było opasać Ziemię kilkakrotnie. To istotny element kina fantastycznego… ale czy familijnego? Cóż, Steven Spielberg nie raz łamał już bariery i wyznaczał nowe kierunki w gatunku. Pokojowo nastawiony “przybysz”, który zaprzyjaźnia się z młodym chłopcem, to przed rokiem 1982 była abstrakcja. Abstrakcją którą bezproblemowo przełamał Spielberg, a przy okazji odniósł kolejny komercyjny sukces. E.T. to przede wszystkim film o przyjaźni, która przezwycięża największe nawet przeciwności losu i która prowadzi do szczęśliwego, aczkolwiek przesianego nutką smutku zakończenia. Czegóż trzeba więcej by poruszyć serca amerykańskiej widowni?

Dobrej oprawy muzycznej.

Tą zapewnił John Williams – etatowy kompozytor Stevena Spielberga. Historia ich współpracy sięga jeszcze filmu Szczęki a śmiałe prognozy twierdzą, że potrwa do momentu (jak w przykładnym małżeństwie), aż śmierć ich nie rozłączy. Faktem jest, że ci dwaj panowie tworzą wspaniały artystyczny duet, któremu trudno jest zarzucić cokolwiek poza hegemonią na corocznej gali oscarowej. Williams idealnie pasuje Spielbergowi, bo tak jak on czuje się bardzo dobrze w kinie przygody i akcji… poza tym pasuje do jego image’u filmowej sławy. 😛 Wracają jednak do samego obrazu i zdobiącej go muzyki, warto zwrócić uwagę na podobieństwa jakie na tej płaszczyźnie zachodzą względem poprzedniego ich wspólnego projektu, Bliskich Spotkań Trzeciego Stopnia. Choć E.T. jest zupełnie inną parą kaloszy, kalosze te wykonane są po części z tego samego materiału. Podobieństwa napotykamy głównie w palecie tematycznej oraz sposobie nadawania “przybyszom” muzycznych kształtów. Muzyka do E.T. wyprzedziła jednak swój pierwowzór dając to czego Bliskie Spotkania nie mogły na dłuższą metę zaoferować słuchaczom – elektryzującą i porywającą przygodę.

Nic dziwnego, że ilekroć na rynku pojawiało się jakieś wydanie soundtracku do E.T, to rozchodziło się w błyskawicznym tempie, budząc apetyt na więcej. Pierwotny winyl jaki ukazał się w roku premiery obrazu, zawierający niespełna 40 minut muzyki nie był do końca tym czego oczekiwała stale rosnąca liczba entuzjastów muzyki Williamsa. Tym bardziej, że eksponował w głównej mierze koncertowe wykonania wybranych fragmentów. Przez długi czas na horyzoncie pod tym względem nic się nie zmieniało. W roku 1996 MCA wypuściło na rynek 71 minutowy score. Nadciągająca 20 rocznica premiery dzieła Spielberga dostarczyła kolejnej okazji do zadowolenia fanów. “Odświeżając” film, odświeżono również muzykę go zdobiącą. Całość rozszerzono o 4 minuty inwestując dodatkowo w bogatą szatę graficzną i obszerne opisy w booklecie. Nowe, “ulepszone” wydanie powinno było zaspokoić potrzeby fanów. W większości przypadków tak też się stało, ale krążące po sieci bootlegi z “complete score” i liczne analizy „braków” dobitnie świadczyły o nieposkromionych apetytach co niektórych. Nie ukrywam mojego zdziwienia, bowiem przesłuchawszy ten okolicznościowy soundtrack poczułem nawet przesyt nadmierną ilością stricte ilustracyjnego materiału. Nie zrozumcie mnie źle. Partyturę Williamsa do E.T. bardzo sobie cenię. Bardziej jednak w połączeniu z obrazem aniżeli na dysku jubileuszowego wydania.

Problemem jest wspomniany wyżej underscore, mało przejmujący, gubiący się gdzieś pomiędzy minimalistycznymi formami do jakich uciekł się Williams opisując niektóre sceny z udziałem kosmity. Wyjąwszy jednak te kilkanaście minut muzycznego letargu wchodzimy w strefę niczym nieskrępowanej przygody, której motorem napędzającym jest tematyka. Po raz kolejny dzięki nieprzeciętnej zdolności Williamsa do konstruowania fenomenalnych leitmotivów i aranżowania ich, partytura nabiera odpowiedniego kolorytu. Bez wątpienia filarem podtrzymującym ciężar E.T są trzy stale powracające tematy: przybysza, przygodowy oraz ludzi tropiących kosmitę. Pierwszy z nich z natury nostalgiczny, wygrywany przez instrumenty dęte drewniane, w akompaniamencie harfy pojawia się już w utworze Far From Home / E.T. Alone. Harfa stanowi jeden z podstawowych środków wyrazu jakimi posługuje się Williams. Jest ważny do tego stopnia, że kompozytor rozpisuje nań jeden z motywów słyszanych w pierwszej połowie płyty, gdy większość akcji ma miejsce w domu Elliota. Wróćmy jednak do samego “przybysza”. W miarę jak zyskuje on naszą sympatię temat zdobiący go ulega drobnemu zniekształceniu. Zrzuca płaszcz tajemniczości, a z czasem ewoluuje do triumfalnej melodii budującej muzykę akcji, która da o sobie znać po raz pierwszy podczas pamiętnej sceny lotu rowerem na tle księżyca (The Magic Of Halloween). Prawdziwa uczta czeka nas jednak w 15 minutowym porywającym Escape / Chase / Saying Goodbye. Energia jaka emanuje z tego tematu i jego przeróżnych aranżacji rozbroi słuchacza niczym doświadczony saper nieszkodliwą bombę. Pod względem fantazyjności track ten ustępuje jedynie suicie zamykającej kompozycję – End Credits, gdzie przed “erupcją” orkiestry raczeni jesteśmy ciepłą fortepianową introdukcją.

Lekki, przygodowo-familijny klimat nie dominuje jednak w całej partyturze. Pierwsze kilkadziesiąt minut słyszanej na płycie muzyki stoi wręcz pod znakiem kilkunutowego, bardzo prostego, ale z natury mrocznego motywu ludzi ścigających kosmitę. Po raz pierwszy spotkamy się z nim w połowie drugiego utworu, po czym aż do Invading Elliott’s House będzie stale powracał, najczęściej jako melodyjny cień w cichym, minimalistycznym underscore.

Pomimo nagród jakie spłynęły na tą ścieżkę (Oscar, Glob itp.) oraz opinii krytyków którzy zdają się rozpływać nad nią, osobiście nie uważam E.T. za partyturę szczególnie wybitną. Fantazyjną owszem, szczególnie pod względem tematycznym, ale niewiele ponad to. Łez wzruszenia także nie uroniłem przysłuchując się jej. Cóż, może po prostu dopadła mnie znieczulica na emocje jakimi operuje w tej kompozycji Williams, a może po prostu powiela on się trochę… Niemniej jednak grzechem byłoby nie znać tej pozycji, nie tylko ze względu na to, że przeszła do historii muzyki filmowej, ale przede wszystkim dlatego, że stanowi idealny dowód na efektywność zespołu Spielberg-Williams.

Najnowsze recenzje

Komentarze