Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Paweł Błaszczak

Dying Light

(2015)
-,-
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 06-08-2016 r.

Zombie! Nadciągają zombie! A nie, one już tu są! Zombie są wszędzie! Włączam telewizję i widzę zombie! W kinie też są zombie! Odpalam grę wideo i mam zombie! Odpalam kolejną i znowu zombie! I kolejną i kolejną i kolejną! Zombie! Zombie! Zombie! Próbuję literaturę grozy i od razu litery układają się w jeden wyraz ZOMBIE! Otwieram lodówkę i… zombie!

Zombie! Zombie! Zombie! Zombie! Zombie! Zombie! Zombie! Zombie! Zombie! Zombie!

Można powiedzieć, że żyjemy w „Złotej Erze Żywych Trupów”. Wystarczy tylko przyjrzeć się jaką popularnością cieszy się serial Walking Dead i niezliczone (dosłownie) gry o tej tematyce. Można wręcz trochę ponarzekać, że jeżeli chodzi o współczesne horrory, to prawie wszędzie pakowane są zombie. Zombie! Zombie! Zombie!…

Jak wygląda zaś zombietuacja na ziemiach polskich? Oczywiście zalewani jesteśmy wszystkie masy zombiakami z zachodu, ze wschody, północy i południa. Napływ jest tak ogromny, że część polityków otwarcie opowiada się za nieprzyjmowaniem zombie do Polski. Zombiawy mogą być też tym podyktowane, że w nadwiślanym kraju nie powstało aż tak wiele dzieł w tej (nieżywej) materii. Szczególnie dla kinomanów nie ma ciekawej oferty. Ba! Nie ma żadnej! Polskie kino grozy prawie w ogólnie nie istnieje. I zamiast serwować nam filmy o chodzących trupach, samo jest chodzącym trupem. Zombiehonor ratują polscy programiści, szczególnie ci z wrocławskiego studia Techland. Odpowiedzialni są oni za serię Dead Island czy też omawiane tu Dying Light. Akcja tego drugiego toczy się w fikcyjnym mieście Harran, skażonym tajemniczym wirusem. Oczywiście łatwo się domyślić co czyni z ludzi owy tajemny wirus… Zombie!

Miasto ze względów sanitarnych zostaje oddzielone od reszty świata. My zaś jako gracz, jesteśmy tajnym agentem Globalnego Raportu Epidemiologicznego, wyspecjalizowanym w parkour, który zostaje wysłany do skażonego miasta. Gra odniosła spory sukces. Nie tylko potwierdzając jak dochodowe są zombie, ale też udowodniając, że i w Polsce mają się one dobrze i o zombifobii nie ma mowy.

Ważnym elementem tworzący niezwykły zombiastyczny klimat Dying Light jest ścieżka dźwiękowa Pawła Błaszczaka (jeden z kompozytorów do pierwszego Wiedźmina). Miał on już doświadczenie z umarlakami, gdyż odpowiadał za oprawę muzyczną do wspomnianej serii Dead Island. Score do Dying Light jest jednak tak inny, tak ciekawy, że moim zdaniem zasługuje na uwagę, nawet na stronie zajmującą się muzyką FILMOWĄ. A głównie dlatego, że słuchając jej, od razu na myśl przychodzą elektroniczne soundtracki do horrorów z późnych lat 70tych i 80tych. Paweł Błaszczak postawił na syntezatorowe brzmienie, które może się kojarzyć z twórczością Johna Carpentera. Niejednokrotnie słuchając albumu, czy też grając w grę, będziemy myśleć o Ucieczce z Nowego Jorku. Wielokrotnie tak podobnie brzmią te syntezatory, ale na szczęście polski kompozytor nie popada w kopiowanie, a bardziej w inspiracje czy hołd. Można w tej pracy też, choć nie będzie to tak oczywiste, szukać nawiązań do Goblinów, którzy swego czasu stworzyli ścieżkę dźwiękową do kultowego filmu George’a A. Romero Dawn of the Dead. Tylko przypomnę, że włoski tytuł brzmiał Zombi!

Zombie! Zombie! Zombie! Zombie! Zombie!

Soundtrack do Dying Light nie jest jednak wyłącznie nostalgiczną retro laurką za dawną epoką, która bezpowrotnie minęła. Paweł Błaszczak pod wieloma względami stworzył muzyczną hybrydę, łącząc elementy znane i lubiane przez wielu z dawnych elektronicznych prac do kina grozy, ze współczesnym brzmieniem. Przede wszystkim słychać, ze polski kompozytor starał się stworzyć muzykę, którą będziemy mogli przypisywać i kojarzyć ją z tym światem. Wiadomo syntezatory brzmiący jak John Carpenter w swych najlepszych latach są, ale należy je zaliczyć jako jedną z części tworzącą całą muzyczną całość. To nie tak, że gdy przesłuchamy Ucieczkę z Nowego Jorku, Mgłę czy jeszcze inną ścieżkę Amerykanina, a potem Dying Light, to nie poznamy różnicy. Co to, to nie i byłoby to niesprawiedliwe wobec Polaka, który stworzył ciekawą pracę.

Poza wspomnianą charakterystyczną „retro” elektroniką Błaszczak niejednokrotnie wzbogaca ten score delikatnym dźwiękiem fortepianu. Czasami dają o sobie znać skrzypce, czy też zawodzący męski wokal o zabarwieniu bliskowschodnim. Plus naturalnie pojawiają się gitary, perkusje, jak i też bardziej współcześnie brzmiąca elektronika. Wszystkie te elementy, nieraz połączone tworzą specyficzny klimat, który idealnie pasuje do miasta ogarniętego zombieapokalipsą. Gdybym miał trochę marudzić, to dalej nie jestem do końca przekonany co do wokalu. Co prawda w kawału Harran nawet pomaga on oddać trochę orientalny charakter miasta, ale z drugiej strony takie zawodzące śpiewy zostały już tak często wykorzystane na ścieżkach dźwiękowych, że dla niektórych mogą się wydawać już trochę schematyczne. Przy czym jeszcze raz zaznaczam owy utwór, choć krótki jest naprawdę dobry.

Z pojedynczych utworów najlepiej prezentuje się Horizon, który należy uznać za główny temat tej pracy. Wpadająca w ucho melodia w całej swej syntezatorowości doskonale prezentuje się nie tylko jako wizytówka tego albumu, ale i samej gry. Jako, że Dying Light to gra łącząca parkour z żywymi trupami, tak też i soundtrack zdominowany jest przez dynamiczne, rytmiczne kawałki. Bardzo dobrze prezentuje się energiczny Runaway, który jak sama nazwa wskazuje przypisane jest bieganiu. Przy czym nie wiem, czy nie lepiej wypada Destination z syntetycznymi smyczkami. Ciekawe jest też In The Cage, gdzie naprawdę nie chcę być monotematyczne, ale niektóre syntezatorowe wejścia brzmią jak z Ucieczki z Nowego Jorku.

Nie brakuje na płycie i spokojniejszych utworów. Pomyślanych bardziej o tworzeniu odpowiedniej atmosfery i oferowaniu odpoczynku po tym całym bieganiu i walczeniu z tym co z mieszkańców Harran zostało. Szczególnie chwalona przez graczy i słusznie jest rozgrywka nocną. Wtedy też oprawa dźwiękowa robi się cicha, ograniczając się do niepokojącego, ambientowego tła. Nie ukrywam, że takie minimalistyczne podejście naprawdę dobrze wypada w grze, potęgując poczucie zagrożenia.

Z jednej strony cieszy klimat, melodyjność i dynamika Dying Light. Z drugiej jednak mając do czynienia z samym albumem można odnieść wrażenie, że Paweł Błaszczak za szybko odsłonił wszystkie karty. Na początku łatwo jest się zachłysnąć tym klimatem i brzmieniem. I choć cały krążek od początku do końca pozostaje wierny swojemu charakterowi, to niektórzy mogą z czasem poczuć pewne zmęczenie materiału. Dla części soundtrackowi po naprawdę świetnym wejściu może brakować jakiejś mocnej, zaskakującej końcówki. Ten klimat wprowadza też w pewien trans, który zgryźliwi krytycy mogą nazwać monotonią. I warto zaznaczyć, że sam soundtrack z ponad 70 minutami muzyki, do najkrótszych się nie zalicza. Tym samym niektórzy słuchacze po pewnym czasie mogą odbierać, czy też bardziej chłonąć tę muzyką już z wyłączonym mózgiem, zupełnie jak… (werble proszę) ZOMBIE!

Zombie! Zombie! Zombie! Zombie! Zombie!

Soundtrack do Dying Light nie jest może jakoś rewolucyjny. Ale oferuje ciekawe podejście do tak płodnego gatunku jakim są gry z zombie, czy też bardziej zombiegry. Po za tym na naszym polskim gruncie oferuje on pewien powiew świeżości, nawet jeżeli korzystając ze sprawdzonych składników. I to nie tylko jeżeli chodzi o umuzycznienie nieumarłych, ale w ogóle jeżeli chodzi o polskie ścieżki dźwiękowe do gier. Zaś dla osób, które z nostalgią wspominają dawne elektroniczne brzmienie, albo są młodzi, ale zakochali się w dźwiękach syntezatorów z tamtych lat album ten może być ciekawym doświadczeniem.
I tak na zakończenie recenzji tego zombiastycznego soundtracka nie pozostaje mi nic innego jak tylko napisać: ZOMBIE! ZOMBIE! ZOMBIE! ZOMBIE! ZOMBIE! ZOMBIE! ZOMBIE! …

Inne recenzje z serii:

  • Dying Light: The Following
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze