Czarodzieje i złodzieje, przygoda i trwoga. Magiczne stwory, demoniczne potwory. Elfy, krasnale i barda harfa. A w tle gra muzyka Lorne Balfe’a.
Dungeons & Dragons w skrócie D&D (ang. Lochy i Smoki) uważana jest za prekursora, gatunku fabularna gra fantasy. Jej publikacja uznawana też jest za początek gier RPG (ang. Role Playing Game), jak i całego przemysłu gier fabularnych jakie dziś znamy. Jeżeli chodzi o rozgrywkę gracze D&D tworzą swoje postacie i biorą udział wyimaginowanych przygodach w świecie fantasy. Naturalnie jest także „Mistrz Podziemi” („Mistrz gry”), który spełnia rolę prowadzącego rozgrywkę i odpowiednio ją nawiguje. Niepotrzebna jest żadna plansza, tylko odpowiednia ilość wyobraźni i dobra kompania.
Nic dziwnego, że wraz z premierę w latach 70tych, gra ta okazała się wielkim sukcesem. Nie powinno też dziwić, że Hollywood starało się skapitalizować tę popularność. Jednak wbrew temu co można byłoby sądzić, okazało się to niełatwym zadaniem. Prób było kilka. W latach 80tych ukazał się serial animowany, któremu daleko było do ideału. O filmowej adaptacji z 2000 roku, z szaloną kreacją Jeremy’ego Ironsa, lepiej zapomnieć. Podobnie o jej wydawanych prosto na DVD sequelach. W latach 80tych powstał nawet niezależny film Mazes and Monsters, z młodym Tomem Hanksem, który opowiadał o rzekomych niebezpieczeństwach i uzależnieniach związanych z graniem w D&D. Ale mniejsza już historię, gdyż wygląda, że po prawie 50 latach od powstania tej gry, wreszcie doczekaliśmy się udanej adaptacji. Jej twórcy Jonathan Goldstein i John Francis Delay sami uważają się za fanów D&D i jak najbardziej widać to po ich filmie. Udało im się uchwycić ducha gry. Wykonywanie misji z grupą przyjaciół, magia, przygoda, fantastyczne stwory i lokalizacje; wszystko to tu znajdziemy. Filmowcy dorzucili do tego jeszcze sporo humoru i grono barwnych postaci. W efekcie otrzymaliśmy sympatyczny film fantasy dla całej rodziny, nie tylko tej grającej w D&D.
Do osób, które w młodości grały w Dungeons & Dragons zaliczał się także Lorne Balfe. Przynajmniej jeżeli wierzyć temu, co mówił w wywiadach i pisał na swoich portalach społecznościowych. Dlatego ten angaż miał mieć dla niego specjalne znaczenie. Jak to zamiłowanie do gry z dzieciństwa wpłynęło na oprawę dźwiękową? Na pierwszy rzut ucha score do Dungeons & Dragons: Honour Among Thieves sprawia wrażenie typowej ilustracji do kina z gatunku fantasy. Mamy tutaj naturalnie, klasyczne orkiestrowo-przygodowe granie wzbogacone epickim chórem. Znajdziemy też momenty, których inspiracje należy szukać u średniowiecznych bardów grających na zamkach i w tawernach. Dochodzi do tego muzyka folkowa o zabarwieniu celtyckim, gdzie na pierwszym planie rozbrzmiewają dudy. Aż tu nagle z zaskoczenia bierze się muzyka elektroniczna i współczesna, agresywna muzyka akcji. Tu i tam wkradają się intrygujące, oryginalne, ale i dziwnie brzmiące wokalne wstawki. Mamy tu łaciński i gregoriański chór, ale i wręcz wykrzykiwane partie wokalne o bardziej egzotycznym zabarwieniu. Na papierze wygląda to na totalny bałagan. Ale mimo wszystko szkockiemu kompozytorowi udaje się nad nim zapanować.
To poczucie chaosu i pewnego eklektyzmu możemy poczuć kiedy sięgniemy po wydany przez Mercury Classic/Decca Records soundtrack. Trwa on 90 minut i składa się na niego 49 utworów, z których wiele jest bardzo krótkich. Dochodzi do tego jeszcze częsta zmiana nastrojów, czasami nawet w pojedynczych utworach. Nie zapominajmy jednak, że mamy do czynienia w pierwszej linii z MUZYKĄ FILMOWĄ, gdzie obraz jest głównym wyznacznikiem jakości. Zaznaczyć też trzeba, że Dungeons & Dragons: Honour Among Thieves jest dość specyficznie nakręconym filmem. Przede wszystkim bardzo dużo w nim humoru, sytuacyjnego, slapstickowego oraz dialogowego. Mamy więc bardziej do czynienia z przygodową, komedią fantasy. Nie zapominajmy też, że sam świat z gier D&D jest dość eklektyczny, gdzie granicą jest ludzka wyobraźnia. I jest to jak najbardziej odczuwalne w tym obrazie, do którego dopasowała się muzyka Lorne Balfe. Może i czasami sprawia wrażenie trochę chaotycznej, ale jest to podyktowane wspomnianej specyfice tego obrazu.
Najważniejsze, że przez większość czasu, score zachowuje swój magiczny, baśniowy klimat. Mamy wyrazisty, heroiczny główny temat i bardzo ładne wspomniane, folkowo-celtyckie elementy. Niektórzy mogą zarzucić Lorne Balfe, że za bardzo inspiruje się tutaj muzyką Johna Powella do serii How To Train Your Dragon. Nawet jeżeli tak, to są akurat ścieżki, z których warto brać przykład. Najwięcej kontrowersji może tu budzić muzyka akcji, gdzie czasami daje o sobie znać ta, agresywna elektroniczna strona. Mamy tutaj także tradycyjny, orkiestrowy „action-score”, który czasami bywa też oryginalny. Tutaj najbardziej odczuwalny jest eklektyczny charakter tej ścieżki. Strona liryczna jest zdecydowanie bardziej spójna i uspokajająca.
Znajdziemy tu też momenty, których inspiracje należy szukać u średniowiecznych bardów grających na zamkach i w tawernach. Dochodzi do tego muzyka folkowa o zabarwieniu celtyckim, gdzie na pierwszym planie rozbrzmiewają dudy.
Poza omawianym tu albumem, ukazał się także drugi pt. Book of the Bard, inspirowany tym filmem. Dokładniej chodzi o kolekcję pieśni, i szant, utrzymanych w tawernowych, festynowych klimatach. Za teksty tych piosenek odpowiadają Lorne Balfe oraz dwójka reżyserów Jonathan Goldstein oraz John Francis Delay. O oprawę muzyczną zadbał zaś szkocki kompozytor z grupką swoich zaprzyjaźnionych muzyków. Jak ktoś lubi tego typu granie, może spokojnie sięgnąć po ten przyjemny, skoczny, album, który idealnie można słuchać w grupie przy ognisku. Do tańczenia też się znajdzie tutaj parę skocznych kawałków.
Na tym jednak ilość wydań związanych z tym tytułem się nie kończy, gdyż ukazał się jeszcze trzeci album The Dungeon Master’s Jukebox. To bardziej taki „Image Album”, na którym znajdziemy główne tematu z filmu, w formie suit. Tak zaprezentowane, kiedy nieś stricte podporządkowane obrazowi (o którego specyfice wspominaliśmy), naprawdę mogą się podobać. Przede wszystkim w takiej formie, wiele tych motywów, które przewijają się w filmie, mogą tutaj w pełni rozwinąć skrzydła. Album ten trwa tylko 30 minut, ale jest na nim więcej dobrego grania, niż na 90minutowym, oficjalnym soundtracku. Mamy tu wpadające w ucho tematy, epicką przygodę, magię i ładną lirykę w utrzymaną w folkowo-celtyckich klimatach. Niby wszystkie te elementy znajdziemy na oryginalnym krążku, ale forma ich prezentacji naprawdę przemawia na korzyść tego wydania (niestety nie w formie fizycznej).
Słuchając The Dungeon Master’s Jukebox można sobie zadawać pytanie: „Czemu to nie posłużyło za oficjalny album?”. Do tych 30 minut można byłoby drugie 30 minut z najlepszych momentów i utworów z głównego wydania i mielibyśmy bardzo krążek. Co więcej podczas ciekawej animacji przy napisach końcowych w filmie, towarzyszy piosenka Wings of Time od grupy Tame Impala (nie znalazła się ona na żadnym z tych wydań).I gdyby zamiast niej podłożony by kawałek The Gang z D&D Jukeboxa to nie tylko wypadłoby to równie dobrze, ale nawet jeszcze lepiej.
Przy czym te wszystkie trzy albumu udowadniają, że w tej muzyce jest spory potencjał. I ocena końcowa jest bardziej sumą ich wszystkich, niż tylko głównego wydania. To nagroda za całokształt tej muzyki w której jest magia, przygoda i nawet na tym oficjalnym wydaniu, choć dalekim do ideału, można ją odnaleźć. I kto wie może nie tylko w filmie, ale i podczas gry w D&D ta muzyka dobrze by się sprawdziła. Cóż na długie rozgrywki jest muzyki wystarczająco dużo.