Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Danny Elfman

Dumbo

(2019)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 17-04-2019 r.

Ile legendarnego Tima Burtona pozostało we współczesnym Burtonie? Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie wystarczy obejrzeć jego najnowsze filmy. Tworzone dla Wielkiej Myszy są ugrzecznionym, jakby produkowanym taśmowo tworem, który ani grzeje ani ziębi odbiorcę. I niestety ten sam problem dotyka najnowszej produkcji Burtona pod szyldem Disneya – aktorskiego remake’u kultowej animacji z 1941 roku – Dumbo. Już od samego początku projekt ten budził wiele obaw, głównie ze względu na dalekosiężne plany studia na reanimację wielu klasyków, przy jednoczesnym spadku jakości takowych produkcji. Mimo początkowo notowanego dużego sukcesu finansowego, każdy kolejny obraz był w gruncie rzeczy odtworzeniem znanych nam już treści. Twórcy obiecywali, że w przypadku Dumbo pójdą odrobinę dalej. I faktycznie podążanie za godzinną bajką kończy się mniej więcej w połowie widowiska, dając tym samym przestrzeń do rozwinięcia historii. I mimo świetnej realizacji i całkiem ciekawych kreacji aktorskich (Keatona w szczególności), jakoś nie byłem w stanie odnaleźć się w tej opowieści. Może to kwestia wieku i zatracenia prostej, dziecięcej fascynacji takimi obrazami. A może po prostu świadomości, że Burton staje się powoli jakby artystycznym kapciem. Niegdyś pomysłowy, wizjonerski filmowiec, obecnie stara się nadążać za panującymi na rynku standardami. Niewątpliwie miało na to wpływ kilka spektakularnych, finansowych porażek, jakie zdarzyły się Burtonowi w minionej dekadzie. Ale czy ostrożne stąpanie po adaptowanych historiach przekłada się na zwiększenie frekwencji? Jak pokazują statystyki box office filmu Dumbo, można odnieść wrażenie, że niekoniecznie. Dla samego Disneya będzie to kolejna lekcja, że należałoby gruntownie przemyśleć strategię produkowania aktorskich remake’ów kultowych animacji sprzed lat.

Wielu miłośników muzyki filmowej zastanawiało się, czy do skomponowania ścieżki dźwiękowej zaangażowany zostanie niegdysiejszy stały współpracownik Burtona, Danny Elfman. Wszak ostatnio ich drogi nieco się rozminęły. Ostatecznie wątpliwości rozwiano już na jesieni roku 2017, kiedy pojawiły się również pierwsze wizje odnośnie brzmienia ścieżki dźwiękowej. Burton chciał, aby prosta historia, jaką przenosi na taśmę filmową przemawiała równie prostą, ale chwytliwą muzyką – z jednej strony odnoszącą się do tradycji familijnego kina przygodowego, z drugiej eksponującą kluczowe elementy warsztatowe amerykańskiego kompozytora. Nie mogło również zabraknąć odwołań do kultowej animacji z 1941 roku, która wypełniona była musicalowymi szlagierami. Elfman sięgnął po kilka z nich aranżując je do wybranych scen. A tam, gdzie była taka potrzeba, rozpisał utwory źródłowe – wybrzmiewające podczas różnego rodzaju występów, pokazów oraz w trakcie innych cscen, gdzie element muzyczny przynależny jest do świata przedstawionego. Zadanie pozornie proste rozrosło się więc do wielopłaszczyznowego działania wymagającego od Danny’ego Elfmana stosunkowo dużej elastyczności. Również wrażliwości dramaturgicznej, bowiem historia dotyka wielu trudnych w gruncie rzeczy spraw. Na ostateczny kształt partytury miała również wpływ olbrzymia ilość postaci przewijających się przez pierwszy plan. Począwszy od tytułowego słonika, poprzez zaprzyjaźnione z nim dzieci, ich ojca, a na włodarzach cyrków oraz ich rezydentach skończywszy. Ot olbrzymia paleta osobistości, która miała swoje przełożenie na warstwę melodyczną. I fajnie, że we wszystkim tym Danny Elfman odnalazł się całkiem przyzwoicie. Ścieżka dźwiękowa jest jednym z najbardziej aktywnie pracujących elementów tego filmowego przedsięwzięcia. Solidnie wyeksponowana, dobrze przemyślana w rozłożeniu na poszczególne sceny, zdecydowanie pomaga w przyswajaniu nie zawsze porywającej treści. I choć najbardziej czaruje w początkowych aktach widowiska, to nie sposób odmówić jej charyzmy w emocjonującym finale. Podręcznikowo skonstruowana i zorkiestrowana, muzyczna akcja, zostaje co prawda lekko dewaluowana przez głośne efekty dźwiękowe, ale momenty triumfu przywracają ścieżce dźwiękowej należne miejsce w dźwiękowym miksie. Dwuletni wysiłek Elfmana przyniósł więc swoje wymierne efekty, choć nie bez pewnych zgrzytów, ot chociażby w kwestii oryginalności.

Dyskusyjna kreatywność kompozytora może spędzać sen z powiek tych odbiorców, którzy zdecydują się sięgnąć po soundtrack wydany nakładem Walt Disney Recods / Universal Music. Niezbyt uciążliwy, jeżeli weźmiemy pod uwagę ilość materiału, dosyć różnorodny, ale… No właśnie. Niekoniecznie rzucający jakieś nowe światło na warsztat amerykańskiego kompozytora. Osobiście nie skupiałbym się na tej kwestii aż tak bardzo. Album proponuje bowiem solidną porcję dobrze ukształtowanej, różnorodnej w treści, rozrywki.



I choć introdukcja wcale tego nie zwiastuje, to już kawałkiem Train’s a Comin’ wchodzimy pełną parą do cyrkowego świata Maxa Medici. Sceny powrotu głównego bohatera z wojennych wojaży okraszone są serią ciepłych i miłych dla ucha, lirycznych utworów. I w takim też tonie przemawia pierwsza aranżacja kultowej piosenki Baby Mine, która w tej subtelnej formie ostatecznie jednak w filmie nie zaistniała. Wybrzmiewa z kolei (i to dosyć często) temat tytułowego słonika. Jego pełna prezentacja następuje w owianym nutką mistycyzmu, utworze Dumbo’s Theme. Aczkolwiek osobiście o wiele bardziej przypadły mi do gustu aranżacje dokonywane w obrębie muzycznej akcji – szczególnie w kontekście prezentowania wyczynów zwierzaka lub w ramach ilustracji do finalnej konfrontacji. Rozpisana z wielkim rozmachem, ocierająca się niemalże o apokaliptyczny wydźwięk, muzyka, wpisuje się w gatunkowe standardy narzucane przez Danny’ego Elfmana. Mamy więc obfitą, gęstą symfonikę okraszoną obowiązkowymi partiami chóralnymi. Najokazalej prezentuje się pod tym względem blok utworów począwszy od The Breakout do The Final Confrontation. Nie znaczy to, że przez wcześniej prezentowane fragmenty oprawy muzycznej przebrniemy niewzruszenie. Sporo uroku ma w sobie motyw Colette zawarty w analogicznej suicie. Liryczna, opatrzona żeńskimi wokalizami, melodia, nie jest zbyt aktywnym elementem oprawy muzycznej. Aczkolwiek niewątpliwie wpływa na jej urozmaicenie. Takową funkcję pełnią również wszelkiej maści utwory źródłowe wybrzmiewające podczas cyrkowych przedstawień. Na płycie znajdziemy ich kilka, choć najbardziej rzucającymi się w ucho będą te zatytułowane Clowns. W tym kociołku rozmaitości nie mogło oczywiście zabraknąć piosenki promującej całe to widowisko – współczesnej aranżacji klasyka Baby Mine w wykonaniu Arcade Fire. Balladowy charakter covera niekoniecznie do mnie przemawia, ale zapewne znajdą się amatorzy tego typu brzmień.



I dokładnie w taki sam sposób można podsumować całą tą ścieżkę dźwiękową. Niby nic odkrywczego, nic zrywającego przysłowiowe kapcie z nóg, a jednak nie można odmówić oprawie muzycznej do Dumbo pewnego uroku. Takie familijne, ciepłe, choć owiane lekkim płaszczykiem melancholii, granie, z pewnością znajdzie swoich amatorów – szczególnie wśród miłośników twórczości Danny’ego Elfmana. W kontekście ostatnich dzieł tego kompozytora również nie ma mowy o jakimkolwiek blamażu. Ot poprawna, dobrze wpasowana w realia filmowe i czarująca poza nim, ilustracja, do której od czasu do czasu można powrócić. Tylko tyle i aż tyle…


Najnowsze recenzje

Komentarze