Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Randy Edelman

Dragonheart (Ostatni smok)

(1996)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 28-04-2007 r.

Randy Edelman posiada niezwykłą umiejętność tworzenia zapadających w pamięci tematów. Tylko przypomnijmy. Już w 1990 roku w filmie „Przyjdź zobaczyć raj” Alana Parkera napisał wielokrotnie używany, min. w kinowych zwiastunach dynamiczny temat. W 1993 stworzył świetną ścieżkę dźwiękową do filmu „Smok.Historia Bruce’a Lee” z efektownym tematem przewodnim. Był też secesyjny „Gettysburg” oparty o syntezatorowe i klasyczne brzmienie. W tym samym kierunku podąża muzyka z „Ostatniego smoka”, kolejnej współpracy Edelmana i reżysera Roba Cohena.

Pierwsze co rzuca się „w uszy” słuchając „Dragonheart”, to swoboda i piękno tematów, które Randy Edelman stworzył na potrzeby filmu. Muzyka jest wykonywana przez dość skromną orkiestrę, której niedostatki rekompensowane są dość przyjemną w odbiorze elektroniką. Główny, bardzo emocjonalny temat jest naprawdę wspaniały i majestatyczny, powtarzany w satysfakcjonującej liczbie razy na albumie. Oprócz tego mamy kilka zamysłów tematycznych, które świetnie wpisują się w nurt przebojowej przygody, komedii bądź smutku i tragedii. Taką kompilacją tematów głównych jest pierwszy, otwierający album utwór The World of Heart, który przechodzi w dwa kolejne utwory, które są znamienną prezentacją wszystkich najważniejszych elementów i tematów „Dragonheart” z szczególnie godnym uwagi To the Stars, wykorzystującym anielski chór oraz wzruszające smyczki. Muzyka często (nawet w trakcie utworów) zmienia swe oblicze np. z muzyki o charakterze westernu (The Last Dragonslayer), po rytmiczne, nieco z irlandzka brzmiące sekwencje (Einon), które brzmią w stylu zespołu Clannad. Jest na albumie również sporo bardzo dobrej muzyki awanturniczej, w której czuć wiele z ducha przygody a kompozycje takie jak np. Bowen’s Ride mają ten powiew lekkości i przygody, którym brak wielu ścieżkom dźwiękowym o bardziej potężnym orkiestrowym brzmieniu i lepszych, co tu nie mówić orkiestracjach.

Bardzo przyjemne, jak już wspomnieliśmy, jest użycie elektroniki, która w wielu momentach wynagradza brak bardziej orkiestrowego zaplecza, choć oczywiście i tak trudno tą rzecz zastąpić… Edelman również ładnie aranżuje w tle gitarę akustyczną a w większości utworów poprzez użycie quasi-średniowiecznych instrumentacji można zasmakować powiewu Złotej Ery Hollywood, czemu pomaga również dość duża ilość muzyki o nobliwym, szlachetnym charakterze odnosząca się do postaci smoka z podłożonym głosem Seana Connery. Godnym uwagi jest brawurowy, choć bardzo króciutki A Refreshing Swim w pełnej chwale fanfar sekcji dętej intonujący główny, przygodowy temat. Przebłyskiem geniuszu jest pierwsze 40 sekund Kyle, The Wheatboy, gdzie temat przygody został wykonany jeszcze w szybszym i bardziej przebojowym tempie – te 40 sekund potrafi wywołać ciarki na plecach swoim porywającym, przygodowym charakterem i naprawdę wielka szkoda, że nie znajdziemy na albumie więcej tak zaaranżowanej muzyki. Liryka i romantyzm powracają razem z ostatnimi utworami, które ponownie zawierają delikatne partie chóralne i kończą w pięknym, nostalgicznym stylu całą ścieżkę dźwiękową.

„Dragonheart” wyżej wspomniany niedostatek orkiestracyjny nadrabia znakomitą melodią i tematami, którymi można byłoby obdzielić kilka filmów przygodowych. Razić może w kilku momentach dość słaba aranżacja, natomiast perkusja czasami brzmi dość skromnie przy całym majestacie muzyki. Niezbyt udanym pomysłem jest również irytujący underscore, na mroczny syntezator i kocioł, który pojawia się min. w Connection – to są niezbyt jasne punkty „Ostatniego smoka”. Jednak absolutnie nie ma prawa to przysłonić wspaniałych tematów oraz przyjemności jaka płynie z słuchania tej muzyki. Lekkość, powiew, przygoda – te przymiotniki to ekwiwalent Ostatniego smoka. Niedosyt może sprawić rzadkie posługiwanie się w/w anielskim chórem oraz (będę uparty) brak na albumie więcej bardzo dobrej ścieżki. „Dragonheart” to prawdopodobnie najlepsza jak dotąd kompozycja Randy Edelmana. Zawieść się nie można.

Najnowsze recenzje

Komentarze