Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Christopher Young

Drag Me to Hell (Wrota do piekieł)

(2009)
-,-
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 31-10-2013 r.

„A diabła, który ich zwodzi, wrzucono do jeziora ognia i siarki, tam gdzie są Bestia i Fałszywy Prorok.
I będą cierpieć katusze we dnie i w nocy na wieki wieków.”

(Objawienie/ Apokalipsa 20,10)

Piekło – miejsce przebywania, czy ten stan dusz zmarłych, wszystkich potępionych za grzechy i straszne winy popełnione za życia doczesnego. Jednym z głównych elementów jaki utożsamiamy z piekłem to naturalnie ogień. Ogniste jeziora, języki ognia, siarka, płacz i zgrzytanie zębów oraz jęki potępionych. Strach przed tym miejscem siarką i ogniem płynącym potęguje dzieła takich wielkich malarzy jak Hieronim Bosch czy Hans Memling. A jeżeli ich niesamowite obrazy nie wystarczają, aby zasiać strach w naszych sercach, to warto sięgnąć słynną Boską Komedię Dantego. Nie trzeba być wielkim filozofem i znawcą, aby ogólnie i popadając w przerażający banał stwierdzić, że piekło to najokropniejsze z możliwych miejsc i nikt nie chce tam trafić. Z drugiej jednak strony słuchając soundtracku do Drag Me to Hell (Wrota do piekieł) Christophera Younga, a w szczególności utworu Concerto to Hell, trzeba uczciwie przyznać, że muzykę tam grają naprawdę dobrą.

Pozostańmy najpierw przy tym złym piekle (rety, brzmi to jak masło maślane), do którego naturalnie nikt nie chce trafić. Nie inaczej jest w przypadku głównej bohaterki filmu Drag Me to Hell, której niestety zostało tylko kilka dni na ziemskim padole, zanim siły nieczyste pochłoną ją w czeluści piekielne. Otóż ta niewinna i bogu ducha winna bankierka chcąc zadowolić swojego szefa musiała odmówić pewnej starej cygance udzielenia kredytu. Ta zaś czując się upokorzona rzuciła na nią straszliwą klątwę. I tak też po upływie paru dni demon Lamia ma się upomnieć o duszę bohaterki.

Drag Me to Hell to swoisty powrót Sama Raimiego do jego horrorowych korzeni. Sam film powstał dokładnie w okresie kiedy reżyser zajęty był głównie dość infantylnymi adaptacjami komiksów o Spidermanie. Podobnie jak i wcześniejsze obrazy Amerykanina, tak i tym razem mamy do czynienia z kinem grozy z elementami komediowymi. Raimi po raz kolejny bawi się konwencją i obok grozy i krwi serwuje także niejeden żart i zgrywę. Niestety widać, że niektóre narzędzia reżysera trochę się na przestrzeni lat stępiły i tym samym Drag Me to Hell jest filmem dość nierównym. Można go obejrzeć i może on na swój sposób bawić, ale trudno go zaliczyć do horrorowej czołówki wyczynów Raimiego. W sumie gdyby szukać najjaśniejszego elementu tego filmu, to bez wątpienia jest nim muzyka Christophera Younga i ją nie tyle można, co wręcz należy przesłuchać.

O ile dla Sama Raimiego Drag Me to Hell to powrót do kina grozy, o tyle dla Christophera Younga, gatunek ten stał się wręcz jego domem czy też chlebem powszednim. Mimo, że Amerykanin jest dość wszechstronnych kompozytorem i sprawdził się już w innych gatunkach, to jednak i tak większość utożsamiać go będzie z horrorami. Nie ma też się co dziwić zważywszy jak dominują one jego filmografię. Jednocześnie trudno nie podziwiać Younga, który mimo pewnego zaszufladkowania, ciągle tworzy ciekawą muzykę w tym jakże hermetycznym gatunku. Drag Me to Hell jest tego najlepszym przykładem, gdzie mimo pewnych typowych w tym genre zagrań, chwytów i elementów, otrzymujemy ciekawy i rasowy horrorowaty soundtrack rodem z podręcznika pt. „Jak napisać muzykę do kina grozy?”.

Tytułowy i otwierający soundtrack Drag Me to Hell doskonale wprowadza nas w muzyczny świat demonów, klątw i piekielnych wizji. Zresztą możemy zrobić krótką listę czy mamy wszystkie elementy potrzebne do dobrej ścieżki dźwiękowej do filmu grozy: Potężna orkiestra – JEST; organy – SĄ, SĄ; potężny, złowrogi, posępny chór – JEST, JEST, JEST! Elementy te w rękach takiego kompozytora jakim jest Christopher Young tworzą wprost nieziemską (piekielną?) mieszankę grozy i piękna. Nie jest niczym wielkim przerazić słuchacza złą muzyką. Muzyka Younga jest straszna i niepokojąca, ale pod żadnym pozorem nie jest zła i trudno też nie dostrzec, nie dosłyszeć w niej artystycznego kunsztu. W tym tytułowym kawałku, który od razu zapada w pamięci (kolejny ważny element dobrej ścieżki do horroru) i do którego jeszcze wrócimy pojawia się bardzo ważny element definiujący ten score, a mianowicie solowe partie na skrzypce. Wykorzystanie tego instrumentu jest z jednej strony uzasadnione z postacią starej cyganki i w ogóle elementami związanymi z kulturą cygańską, które spełniają znaczącą rolę w filmie. Z drugiej strony, w szczególności w sztuce widać, że skrzypce często postrzegane są jako instrument diabła. Wystarczy tylko wspomnieć sonatę Giuseppe Tartiniego Il trillo del diavolo g-moll (Z diabelskim trylem), czy też związane z tym kompozytorem obrazy, czy to Jamesa Marshalla czy też Louisa-Léopolda Boilly. A jak komuś to nie wystarczy, odsyłam do odcinka Futuramy pt. The Devil’s Hands Are Idle Playthings. Tak też można powiedzieć, że skrzypce są instrumentem diabła i pewnie trzeba sprzedać jemu duszę, aby móc w pełni opanować ten misterny instrument. Christopher Young sam zresztą posunął się do pewnej diabelskiej sztuczki. Otóż aby jeszcze bardziej wzmocnić siłę skrzypiec kompozytor podrasował niektóre partie na ten instrument. W normalnych warunkach, aby je zagrać skrzypkowi nie starczyłoby palców, dlatego cały zabieg został dokonany przy pomocy najnowszej komputerowej techniki. Zresztą wielu krytyków, szczególnie tych bardziej konserwatywnych uważa użycie komputerów i elektroniki w muzyce filmowej jako największe zło i narzędzia szatana. I tym samym mamy kolejny dowód jakże sumiennie, profesjonalnie i merytorycznie Christopher Young podszedł do komponowania tej ścieżki dźwiękowej.

Jak na pełnokrwisty i ognisty score do horroru, kompozycja Younga doskonale spisuje się w zwariowanym obrazie Raimiego, kreując odpowiednią atmosferę, wpływając na emocje i kiedy trzeba potęgować strach i przerażenie. Jest to po prostu klasyczna ilustracja do horroru, ze wszystkimi jej zaletami i wadami. Amerykanin często budowany suspense przerywa mocnymi uderzeniami, które ożywiłyby potępionych pod ziemią. Można się poczuć trochę przytłoczonym tą kakofonią dźwięków i naturalnie muzyka akcji jest głośna, potężna, czasami może nawet z lekka toporna. Ale w filmie te wszystkie zabiegi spisują się wybornie. A więc
zapewne wypadałoby teraz napisać stały już dla recenzji soundtracków do horrorów tekst w stylu: „Na płycie muzyka ta jednak nie prezentuje się tak perfekcyjnie jak w filmie i wiele traci”.? Po namyśle i dokładnej analizie uważam, że tą recenzencką mantrę w przypadku Drag Me to Hell możemy sobie darować. Oczywiście na płycie pena część kompozycji traci trochę swojej siły, ale dalej jest to piekielne granie na najwyższym poziomie. Wiadomo nie jest miło, lekko, łatwo i przyjemnie, ale też nie jest tak, że słuchacz bombardowany jest jakąś ścianą dźwięków. Cała kombinacja gotyckiej orkiestry, chórów, skrzypiec, mocnych uderzeń dęciaków, pięknego i delikatnego kobiecego śpiewu, jest nie tylko niezwykle efektowana, ale też nie pozbawiona rytmu i melodii. I naprawdę nie trzeba być stałym bywalcem czarnych mszy, aby docenić i delektować się muzyką Christophera Younga. Jest to muzyka, która sporo wymaga od słuchacza, ale która też jest w stanie wiele zaoferować w zamian. Przypisany demonowi kawałek Lamia oferuje np. całą masę wrażeń. Co prawda kompozytor dość długo buduje napięcie, aby nagle uderzyć pełną orkiestrowo-organową siłą tworząc wręcz taneczny kawałek ocierający się o groteskę. Naturalnie znajomość filmu potrafi jeszcze lepiej zrozumieć jego wymowę, gdzie prezentuje się on perfekcyjnie. W ogóle ten utwór jak i też równie dobre dla przykładu Buddled Brain Strain czy Auto-Da-Fe są specjalnie i z myślą o filmie, tak „przedobrzone”. I najlepszym określeniem tej ścieżki i tego typu muzyki byłoby angielskie over the top. Przy czym w jak najbardziej pozytywnym kontekście. Tak samo jak film jest zwariowany i wielokrotnie przerysowany i przesadzony tak i muzyka podąża w tym samym kierunku, sprawiając też, że słuchacz nie ma prawa się nudzić. A jeżeli nawet miałyby się pojawiać elementy zmęczenie materiałem, to na szczęście na płycie znajdziemy chwilę wytchnienia. Na potrzeby głównej bohaterki i jej nie do pozazdroszczenia losu Christopher Young stworzył bardzo ładną głównie opartą o pianino melodię, którą uraczymy w utworach: Tale Of A Haunted Banker, Familiar Familiars i Brick Dogs Ala Carte. Może ta liryka jest dość prosta, ale trudno odmówić jej uroku. Zresztą jest na pewno miłą odmianą między zmaganiami z klątwą cyganki i widmem Lamii.

Tak samo jak w piekle im głębiej, tym straszniej i goręcej, tak samo na potrzeby tej recenzji najlepsze i najstraszniej postanowiłem zachować na koniec. Zresztą sam soundtrack czyni podobnie oferując na koniec płyty najlepszy utwór, prawdziwą perłę wydobytą z morza ognia i siarki pod jakże wymownym tytule: Concerto to Hell. Utwór ten jest rozwinięciem otwierającego płytę i wspomnianego już tytułowego Drag Me to Hell. I nie będzie w tym żadnej przesady, że jest to iście wybitny muzyczny kawałek, którego sam diabeł lepiej by nie napisał. Początek i styl budowania napięcia może się nawet kojarzyć trochę ze słynnym tematem z Jaws Johna Williamsa. Szybko jednak utwór przeradza się w symfonię piękna i grozy, z orkiestrą chórem, organami i wszystkimi tymi już wspomnianymi elementami. Najlepszy jest jednak środkowy fragment, kiedy pojawiają się również wspomniane solowe „diabelskie” skrzypce, grające coraz szybciej i szybciej i szybciej i szybciej… Po czym pod koniec wracamy do potężnego głównego motywu. Słuchając tego niezwykle wymownego utworu od razu przed oczyma rysuje się piekielna uczta z belzebubem grającym na skrzypcach w samym sercu roztańczonego kręgu demonów. Jak ktoś jednak widzi taniec szkieletów to też słusznie odbiera tę muzykę. Skojarzenia i inspiracje Dance Macabre Camille’a Saint-Saënsa są jak najbardziej uzasadnione i na miejscu.

Concerto to Hell to coś więcej niż tylko przysłowiowa wisienka na torcie tego score’u. Jest to naprawdę wyborna i wybitna kompozycja, która za pomocą nut przeobrażonych w niezwykłe dźwięki tworze muzyczne wyobrażenie piekła. Można wręcz sądzić, czy być pewnym, że obok Ave SataniJerry’ego Goldsmitha, jest to jeden z tych utworów, które najczęściej lucyfer odtwarza na swoim iPhonie. Już dla niego samego (utworu Concerto to Hell, nie diabła) warto zapoznać się z tym soundtrackiem, który zresztą oferuje jeszcze więcej wrażeń. Christopher Young skomponował piekielnie dobrą muzykę wartą każdego grzechu. Naprawdę warto ją przesłuchać, a jak ktoś dalej po zapoznaniu z nią ma być niezadowolony, to niech idzie do diabła!

Najnowsze recenzje

Komentarze