Nie będzie w tym zbytniej przesady jeżeli uznamy Downton Abbey za jedną z popularniejszych posiadłości na świecie. Fikcyjnych posiadłości ma się oczywiście rozumieć. Już jako scenarzysta Gosford Park Julian Fellowes dał się poznać jako, w pewnym sensie ekspert, od wielowątkowych historii dziejących się na brytyjskich dworach. Downton Abbey to bez wątpienia jego opus magnum. Historia rodziny Crowley’ów i ich służby zamieszkujących tytułową posiadłość w początkach XX wieku stała się telewizyjnym hitem na skalę światową. W efekcie na przestrzeni lat 2010 – 2015 otrzymaliśmy pięć sezonów, które nie tylko zdobyły serca widzów, ale też wiele prestiżowych nagród. Sukces był tak ogromny, że w 2019 roku doczekaliśmy się filmowej kontynuacji. Ta również została doceniona przez widzów (bardzo dobry wynik kasowy) jak i krytyków, więc zaledwie po dwóch latach ukazał się kolejny film pt. Downton Abbey: A New Era (Downton Abbey: Nowa epoka). Po raz kolejny odbywamy podróż do wyidealizowanej epoki wystylizowanych dam, dżentelmenów oraz ich służby. Jesteśmy świadkami coraz to większych zmian w otaczającym bohaterów świecie i ich zmagań z nimi. Witamy nowe postacie, z niektórymi musimy się niestety pożegnać, tak jak w prawdziwym życiu. Dochodzą do tego też pewne drobne intrygi z odpowiednią dawką brytyjskiego humoru, czyli w sumie wszystko to czego miłośnicy tej serii, jak i też autor niniejszej recenzji, oczekują. Nie można zapomnieć o jak zawsze bezbłędnej stronie wizualnej z dopracowanymi scenografiami, pięknymi kostiumami idealnie uchwyconymi okiem kamery. Wszystkiego tradycyjnie dopełnia niezawodna muzyka Johna Lunna, która nie tylko bezbłędnie pomaga kreować ten świat, ale też gotowa jest zmieniać się razem z nim.
Z jednej strony słowo „zmiana” można jak najbardziej utożsamiać z serią Downton Abbey. W kolejnych odcinkach serialu byliśmy świadkami jak bohaterowie poznawali nowe nowinki techniczne, jak telefon, maszyna dopisania, czy nawet suszarka do włosów. Nie wspominając o tak „szokujących” dla niektórych przełomach jak kobiety noszące spodnie – skandaliczne! Tym przemianom od samego początku towarzyszyła muzyka Johna Lunna w swojej klasycznej niezmienionej formie. Właściwie słynny motyw przewodni serii można utożsamiać z postępem, gdyż w swej pierwotnej wersji powstał jako ilustracja pod scenę z nadjeżdżającym pociągiem. Mimo wszystko jeżeli chodzi o formę mamy do czynienia z tradycyjną oprawą dźwiękową, rozpisaną na orkiestrę i wykonywaną przez The Chamber Orchestra of London. I tutaj raczej nikt nie oczekiwałby „współcześnie” brzmiącego score’u, czy jakiś muzycznych eksperymentów. Tak jak od kolejnych odsłon Downton Abbey wymagamy spełnienia pewnych zasad i poszanowania tradycji, nie inaczej jest z muzyką. I tak oprawa dźwiękowa do pierwszego filmu była oparta o tematy muzyczne znane z serialu. John Lunn ładnie je zaaranżował w pełni zachowując muzyczną ciągłość serii. W imię tej zasady nie oczekiwałem tutaj muzycznej rewolucji i jako miłośnik Downton Abbey na szczęście jej nie otrzymałem. Chociaż można mówić o pewnej ewolucji i tutaj też pozwolę sobie użyć zwrotu „na szczęście”.