Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Rolfe Kent

Dom Hemingway

(2013)
3,5
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 25-09-2019 r.

Dom Hemingway opowiada historię… Doma Hemingway’a, londyńskiego kryminalisty, specjalisty od rozbrajania sejfów, który po dwunastu latach odsiadki wychodzi z więzienia. Za nie wsypanie mocodawców ma na niego czekać wysoka zapłata. Idealnie, aby rozpocząć nowe życie. Jednak porywcza natura Doma, niewyparzony język oraz problemy z alkoholem sprawią, że ucieczka ze przestępczego półświatka nie będzie wcale taka prosta.

Film Richarda Sheparda to przede wszystkim popis aktorski Jude’a Law w tytułowej roli. Swoją kreacją Anglik wprost rozsadza ekran i maskuje trochę kolejny scenariusz o byłym przestępcy ściganym przez przeszłość. Nie tylko fabuła, ale także oprawa dźwiękowa pełni tutaj rolę drugo-, a miejscami nawet trzecioplanową. Składa się na nią score, za który odpowiada mieszkający i pracujący w Ameryce, angielski kompozytor Rolfe Kent, z którym reżyser współpracował już w przeszłości chociażby przy The Hunting Party, jak i sporo muzyki źródłowej. Chodzi głównie o piosenki brytyjskich wykonawców z pogranicza rocka alternatywnego jak i trochę muzyki klubowej.

Wydany przez Metropolis Movie Music soundtrack nie oddaje w pełni muzyki zawartej w filmie. Chodzi głównie o piosenki, których wielu nie uraczymy na albumie. Dlatego ci, którzy oczekują składanki „niezłych piosenek”, które usłyszeli podczas seansu, mogą czuć się trochę zawiedzeni. Gdyż w ostateczności otrzymujemy kawałek Comin’ Back od akurat amerykańskiego wykonawcy Citizen Cope, na otwarcie albumu, oraz In A Big Country od szkockiej grupy Big Country na jego zakończenie. Ta druga piosenka służy zresztą w samym filmie, wyłącznie jako tło w jednej ze scen dziejących się w głośnym pubie.

To co w takim razie składa się na ten trwający 44 minuty soundtrack, chciałoby się zapytać? Można się domyślić, że jest to w dużej mierze ścieżka dźwiękowa Rolfe Kenta. Jak już wspomniałem nie pełni ona jakiejś wielkiej narracyjnej roli w obrazie. Jest bardziej dodatkiem, czy też przerywnikiem między piosenkami, czy też bardzo długimi monologami głównego bohatera. Nie należy tego od razu odczytać jako jej wadę. Nie każdy film to Lord of the Rings, czy Star Wars, gdzie muzyka musi towarzyszyć przez cały seans bez przerwy. Muzyka Kenta pojawia się wtedy, kiedy ta kameralna historia tego potrzebuje i spełnia swoje podstawowe funkcje. Przy czym wątpliwym jest, aby akurat score był tym elementem, który utkwi nam najbardziej w pamięci po seansie. Chociaż z drugiej strony głównemu tematowi trudno odmówić chwytliwości. Na soundtracku pojawia się on najwyraźniej w takich utworach jak The Train To Fontaine, Dom Bludgeons The Safe czy też oczywistym w nazwie Dom’s Theme. Wpadająca w ucho melodia, plus specyficzne brzmienie dobrze oddają kryminalną przeszłość Doma. Jednocześnie motyw ten posiada w sobie coś specjalnego, że najlepszym jego określeniem byłoby angielskie „cool”. Skoncentrujmy się na The Train To Fontaine, które ilustruje podróż Doma i jego przyjaciela do Francji, aby odebrać jego zapłatę. Jest to jeden z tych niewielu momentów, gdzie score Kenta wychodzi z ukrycia i pojawia się na pierwszym planie. I naprawdę wypada to bardzo dobrze w filmie. Przy czym trochę szkoda, że mając tak dobry temat nie został on lepiej i częściej wykorzystany na ścieżce, a co dopiero w samym obrazie.

Na resztę ścieżki dźwiękowej składa się trochę underscore’u oraz parę minimalistyczno-romantyczno-lirycznych kawałków, głównie w oparciu o smyczki i ładny dźwięk klasycznej gitary. Ładne, jak najbardziej przyjemne dla ucha, ale raczej nie z gatunku tych, pamiętliwych. Jest to po prostu bardzo poprawna muzyka, o której nie można powiedzieć wiele złego, ale też trudno rozpisywać się nad jej zaletami.

Poza muzyką Kenta i wspomnianymi piosenkami na albumie znalazły się dwa utwory Chada Hobsona Hemingway Clubbing i The Club. Kompozytor ten zaistniał ostatnio muzyką do dokumentu o Michaelu Jacksonie. Przy tej ścieżce zajął się szeroko pojętą muzyką klubową, o czym zresztą już same tytuły tych kawałków jednoznacznie świadczą. Chodzi głównie o oddanie londyńskiego, nocnego życia i alkoholowych ekscesów głównego bohatera. W tym celu Hobson sięgnął po agresywną elektronikę, wchodząc często w rejony techno i dubstepu. Jak ktoś lubi tego typu muzykę, lub potrzebuje nowych kawałków na imprezę to te dwa powinny się nadać. W samym filmie też poprawnie spełniają one swoją rolę.

Najjaśniejszym punktem albumu jest jednak cover piosenki The Waterboys Fisherman’s Blues, w wykonaniu Emilii Clarke. Większość pewnie kojarzy tę angielską aktorkę z jej roli Daenerys Stormborn of the House Targaryen, the First of Her Name, The Unburnt, Queen of the Andals, the Rhoynar and the First Men, Queen of Meereen, Khaleesi of the Great Grass Sea, Protector of the Realm, Lady Regent of the Seven Kingdoms, Breaker of Chains and Mother of Dragons z serialu HBO Game of Thrones. W tym filmie wcieliła się w córkę tytułowego Doma Hemingway’a i wraz ze swoim zespołem koncertuje po małych, alternatywnych londyńskich lokalach. Znajdująca się na soundtracku piosenka pochodzi właśnie z tego filmowego występu i ilustruje bardzo emocjonalną scenę, gdzie główny bohater widząc występ swojej córki, pokazuje swoje bardziej ludzkie oblicze. Sama piosenka, jak wiadomo posiada bardzo ładną i przyjemną linię melodyczną, ładny tekst, ale w przypadku tej wersji jej główna siła leży w umiejętnościach wokalnych Emilii Clarke. Nie tylko potrafi pięknie śpiewać, ale posiada jeszcze bardzo charakterystyczną i przyjemną zarazem dla ucha barwę głosu. Aż szkoda, że w filmie jak i na soundtracku znalazło się miejsce na tylko jeden wokalny występ Emilii Clarke. Z takim talentem wokalnym, aż chciałoby się posłuchać jej więcej. Pozostaje liczyć, że inni filmowcy dostrzegą i wykorzystają te umiejętności przy następnych produkcjach.

Bardzo trudno jednoznacznie ocenić, a co dopiero polecić soundtrack do Doma Hemingway’a. Mimo, że trafiają się dobre, ładnie i ciekawe utwory to jako całość album może sprawiać wrażenie zbyt eklektycznego. Chociaż i tak prezentuje on ciut lepiej tę muzykę od tego jak wykorzystana została ona w samym filmie. Mimo, że Rolfe Kent skomponował naprawdę ciekawy motyw przewodni, to przez większość czasu jego muzyka w obrazie pozostaje anonimowa i ogranicza się do spełnienia swojego minimum. Na albumie wypada ona znowu troszkę lepiej, choć też staje się częścią tej różnorodnej składanki razem z utworami z rocka alternatywnego, techno, dubstepu, oraz romantycznych ballad. Specyficzna mieszanka, która ma swoje zalety i wady, a i tak w pełni nie oddaje muzyki zawartej w samym filmie. A i więc miłośnicy filmu mogą być nieusatysfakcjonowani, że jakaś piosenka nie znalazła się na albumie. W ostateczności otrzymujemy poprawny soundtrack, z którego jednak w pamięci pozostanie co najwyżej motyw przewodni tytułowego bohatera, jak i piosenka śpiewania przez Emilię Clarke. Tylko tyle, a może aż tyle?

Najnowsze recenzje

Komentarze