David Julyan

Descent: Part 2, the (Zejście 2)

(2009/2010)
Descent: Part 2, the (Zejście 2) - okładka
Łukasz Koperski | 13-03-2010 r.

We współczesnym świecie filmu i to nie tylko w Hollywood właściwie każdy komercyjny sukces filmu rozrywkowego oznacza ni mniej, ni więcej tylko sequel. Nie ominęła ta tendencja również i Zejścia Neila Marshalla, jednej z najciekawszych pozycji w kinowym horrorze pierwszej dekady XXIw. Jako, że reżyser nie zamierzał ponownie wchodzić w ten projekt, na jego miejscu zasiadł debiutujący w tej roli, montażysta Jon Harris, który jak się niestety okazało nie miał żadnego sensownego pomysłu na kontynuację, poza kopiowaniem z Marshalla gdzie się da i czego się da. Zamiast sensownego ciągu dalszego otrzymaliśmy coś na kształt takiej sobie imitacji, której autor nie do końca pojął na czym polegał sukces obrazu swego poprzednika. Nie poświęcił więc w ogóle czasu psychologicznej rozbudowie nowych bohaterów i łączących ich relacji, a z wątku spotkania starych nie potrafił wykrzesać odpowiedniej dawki dramaturgii.

Nie wierzyłem w ten film, kiedy tylko dowiedziałem się, że Neil Marshall nie zasiądzie na reżyserskim stołku, zatem trudno mówić o rozczarowaniu. Cieszył mnie natomiast fakt, że znów stworzenie ścieżki dźwiękowej powierzone zostanie Davidowi Julyanowi, który bardzo dobrze spisał się przy części pierwszej. I tu niestety spotkał mnie pewien zawód. Dlaczego Julyan mnie rozczarował? Czyżby jego ścieżka szwankowała w obrazie? Bynajmniej. Brytyjczyk znów wybornie buduje atmosferę, podnosi adrenalinę w sekwencjach krwawej akcji a dramaturgię w końcówce. Problem w tym, że Julyan popełnił niemalże analogiczne faux pas, jak reżyser sequela. Czyli zwyczajnie skopiował sporą część elementów z soundtracku do części pierwszej. Oczywiście irracjonalne byłoby zrezygnowanie ze stylistyki oraz skromnej bazy tematycznej wypracowanej w Zejściu i kreowanie od nowa muzycznego języka do drugiego filmu. Tylko, że wypadałoby nie zatrzymywać się w miejscu, a rozwinąć materiał i brzmienie, zrobić cokolwiek ponadto. Dobrym przykładem może być Predator 2, w którym zostało praktycznie wszystko co ciekawe i charakterystyczne z ‘jedynki’, ale Alan Silvestri potrafił tam dorzucić choćby chór czy karaibskie perkusjonalia. Oczywiście Amerykaninowi było łatwiej, bo nie musiał znów pisać pod Schwarzeneggera i kolejnych komandosów w dżungli. Tymczasem Julyan ilustruje bliźniacze ujęcia z lotu ptaka, te same korytarze w jaskiniach, podobnie filmowane walki i wreszcie zbliżony finał. Podejrzewam, że dochodzi tu także kwestia temp-tracka. Reżyser podłożył muzykę z części pierwszej i nie życzył sobie większych zmian. To, że kompozytor musiał zrobić, co mu kazano, nie zmienia jednak faktu, że The Descent: Part 2 wtórne jest straszliwie. I ma to niestety pewien wpływ na odbiór muzyki w obrazie. Wystarczy, że Julyan zainicjuje muzyczny fragment znany z ‘jedynki’ a obeznany z nią widz już dobrze wie, jak potoczy się nie tylko muzyka, ale i akcja sequela.

Na tym mógłbym poprzestać pisanie recenzji i idąc w ślady twórców Zejścia 2, bez pardonu wkleić w tym miejscu fragmenty własnego tekstu dotyczącego muzyki z pierwszego filmu. Naprawdę bowiem niewiele nowego i ciekawego na wydanym przez Moviescore Media soundtracku znajdziemy. To, co najbardziej interesujące jest w istocie większą lub mniejszą kalką z The Descent: charakterystyczny dla tego kompozytora, ponury i chłodny, przeciągły motyw na smyczki gdzieniegdzie wspomagany dęciakami, który znów ilustruje górskie pejzaże, albo powtórzona chyba nuta w nutę fantastyczna kulminacja przynosząca skojarzenia z goldenthalowskim Adagio z trzeciego Obcego. Także agresywny, brutalny action-score z elektroniczną perkusją i zaciągającymi instrumentami dętymi nie stanowi raczej nic nowego. Owszem, rytmika na początku jednego z najciekawszych utworów płyty – The Feeding Chamber – wydaje się być zupełnie nowa, podobnie jak bębny w Pursuing Vaines czy fragmenty Attack and Fall, jednak zaraz przechodzi to wszystko w dobrze już znane motywy. Z kolei gdy do akcji tryumfalnie wraca ulubiona bohaterka widzów, czyli Juno, też dostajemy fajną co prawda, ale powtórkę z rozrywki (Juno Returns). Reszta to znów głównie nieciekawy underscore balansujący na granicy sound-designe’u, taka elektroniczno-orkiestrowa ściana dźwięku, która zupełnie nie sprawdza się w oderwaniu od obrazu, oraz kliszowe dla gatunku chwyty pokroju nagłego „ataku” instrumentów dętych.

Paradoksalnie słuchaczowi, który nie posiada żadnej ze ścieżek dźwiękowych z Zejść, a chciałby mieć jakąś, poleciłbym zaopatrzenie się właśnie w ten soundtrack z sequela. Jest on nie dość, że 10 minut krótszy (ktoś więc pomyślał, by nie wpychać tu całego dostępnego materiału, a znacznie go zredukować) i nieznacznie lepiej przyswajalny. Jest też więc trochę więcej akcji kosztem underscore, no i nie stracimy tu żadnego z motywów z ‘jedynki’ i przede wszystkim jest tutaj ta najlepsza pojedyncza kompozycja Julyana w karierze, tu z nieco krótszym wstępem, jako ostatni utwór płyty. Jeśli ktoś natomiast ma score z części pierwszej, to sięganie po ten soundtrack nie ma praktycznie żadnego sensu. Mimo, że jest tu parę fragmentów, które mi się podobają, mimo szczerej sympatii do Davida Julyana i jego muzyki, ocena końcowa z wcześniej wymienionych powodów musi być niska. Szkoda.

Recenzja muzyki z części pierwszej:

  • The Descent
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze

    Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.