Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Piero Piccioni

Demonio, il

(1963/2013)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 17-03-2014 r.

Nazwisko Piera Piccioniego kojarzy się przede wszystkim z tradycją jazzową, którą włoski kompozytor wykorzystał – z wyśmienitymi efektami – w swoich najsłynniejszych pracach (Camille 2000). Piccioni był jednak autorem ponad dwustu ścieżek dźwiękowych, wobec czego nietrudno domyślić się, że jego warsztat musiał wykraczać poza stylistykę jazzu. Być może najbardziej radykalnym odstępstwem od tej podstawowej konwencji jest ilustracja do horroru psychologicznego (czy może trafniej: dramatu z elementami horroru) Il Demonio, swego rodzaju prekursora filmów grozy opowiadających o opętaniach przez złe moce, ze słynnym Egzorcystą na czele.

Pod względem brzmienia Il Demonio cechuje cała paleta awangardowych rozwiązań. Jeśli spojrzeć na datę premiery ścieżki, rzuca się w oczy, iż w momencie powstania praca Piccioniego była niezwykle aktualna i sięgała po najświeższy dorobek europejskiej muzyki poważnej. Włoch garściami czerpie z pionierskich rozwiązań Ligetiego, Bartoka i sonorystów, przecierających nowe szlaki począwszy od lat 50-tych. Z tego też powodu stylistycznych analogii na gruncie muzyki filmowej jako takiej (a przynajmniej jej pierwszoplanowego nurtu) jest stosunkowo niewiele i odnaleźć je można w zasadzie wyłącznie w pracach sprzed 1980 roku. Twórczość Leonarda Rosenmana, Jerry’ego Fieldinga, wczesne prace Jerry’ego Goldsmitha, czy – poza Hollywoodem – Toru Takemitsu, to najbliższe skojarzenia, które pozwalają uzmysłowić sobie metodologię Piccioniego. Metodologię, którą twórcy światowego kina porzucili, gdy rewolucyjne rozwiązania sonorystów przestały być intrygującymi nowinkami i pokryły się warstwą kurzu.

Album wydany przez wytwórnię Beat Records, korzystającą z obszernego katalogu włoskiego C.A.M., to pierwsze pełne wydanie kompozycji Piccioniego. Uprzednio istniał jedynie EP na winylu, na którego zawartość składały się utwory Sabba fantastico, Demonia, Fiume Lete oraz Fattura (obecnie zatytułowany Il demonio – seq. 11). Całość muzyki Włocha to ok. 35 minut, przy czym producenci z Beat Records zdecydowali się zaprezentować kompozycję w dwóch wariantach: utwory nr 1-14 to oryginalny program Piccioniego, zaś ostatnie trzy ścieżki na płycie to suity złożone z zaprezentowanego wcześniej materiału.

Wydaje mi się, że ze względu na specyfikę brzmienia, score Włocha trochę lepiej prezentuje się w tej drugiej formie. Po pierwsze ścieżka nie ma charakteru tradycyjnej, linearnej narracji, więc suitowy kształt nie prowadzi do zaburzenia chronologii i nie skutkuje nielogicznościami strukturalnymi. Po drugie, ilustracja Piccioniego została przez montażystów filmu potraktowana dość swobodnie, wobec czego oryginalny zamysł kompozytora i tak nie znajduje pełnego odzwierciedlenia na ekranie. Po trzecie wreszcie, producenci albumu dobrze pogrupowali materiał suitowy: Parte I koncentruje się na dialogu perkusji i preparowanego fortepianu, Parte II eksponuje rolę organów kościelnych i organów Hammonda, natomiast Parte III poszerza instrumentarium i dokłada doń fragmenty melodyczne jako kontrapunkt dla atematycznej awangardy, dominującej w pozostałych obszarach ścieżki.

O ile zatem program utworów 1-14 wydaje się być dość bałaganiarski, to forma suitowa w przyjazny dla słuchacza sposób porządkuje koncepcję Piccioniego i podkreśla jej kluczowe elementy. Ocenę obniżają niestety pojawiające się w kilku miejscach dość nieudolne przejścia montażowe i cięcia, które pachną – co tu dużo mówić – producencką amatorszczyzną.

Przechodząc do meritum, trzeba zwrócić uwagę, iż praca Włocha nie jest ścieżką stricte horrorową, a raczej bardzo wyrafinowaną ilustracją obłędu tudzież opętania, w zależności od przyjętej interpretacji filmu. Na taką funkcję score wskazuje szereg scen. Dla przykładu, gdy główna bohaterka zostaje wygnana z wioski i wędruje samotnie drogą przez pustkowie, Piccioni bombarduje odbiorcę najbardziej agresywnymi awangardowymi chwytami. Scena jest względnie statyczna i w konwencjonalnym ujęciu otrzymałaby zapewne spokojną, tonalną ilustrację oddającą smutek i ból ekranowej bohaterki; tymczasem intensywny podkład przekrzykującej się, nieskoordynowanej perkusji i fortepianu wyciąga na wierzch furię i chaotyczną burzę myśli, jakie przewijają się przez dotknięty obłędem umysł kobiety. Bezład, obsesja, paranoja, dekoncentracja – wnikliwa interpretacja Piccioniego przypomina analogiczne rozwiązania obecne w XX-wiecznej literaturze, na przykład tzw. strumień świadomości, przy pomocy którego William Faulkner imitował monolog wewnętrzny postaci upośledzonej umysłowo (Wściekłośc i wrzask).

Pomimo jednak pozornego chaosu, poszczególne sekwencje ścieżki cechuje przemyślana konstrukcja. Włoski kompozytor organizuje je wokół obsesyjnie powtarzających się mikromotywów, w postaci np. trójnutowych fraz na idiofony, czy serii czterech akordów fortepianowych. Ich precyzyjne, acz nieregularne repetycje są metodyczne i nieprzewidywalne zarazem; w umyśle głównej bohaterki rodzą się konkretne myśli i zamierzenia, ale są one zdeformowane, spaczone przez defekt jej psychiki. Napięcie potęgują krzykliwe wejścia aerofonów i rozmaite, dziwaczne dźwięki, uzyskane akustycznymi metodami, prawdopodobnie poprzez eksperymenty z pocieranymi i uderzanymi idiofonami.

Pewnym odstępstwem od tego konceptu są okazjonalne wtrącenia melodyczne, wśród których prym wiedzie stonowany, refleksyjny temat z utworu Fiume Lete (w filmie wmontowany kilkukrotnie, w tym w napisy tytułowe). Nie ma jednak co oczekiwać po warstwie tematycznej lirycznych uniesień – wspomniana melodia charakteryzuje się raczej intelektualnym chłodem typowym dla europejskiego kina autorskiego tamtych czasów. Nie narzuca i nie ukierunkowuje widza emocjonalnie, stanowi raczej nastrojowy komentarz z pogranicza abstrakcji. Odrobinę bardziej bezpośredniego emocjonalizmu niosą ze sobą jedynie partie organowe, wykorzystujące bliski nam kulturowo idiom muzyki sakralnej (Seq. 3, Seq. 10).

Mając na uwadze, iż osoby niezainteresowane muzyczną awangardą i tak po tę niszową pozycję nie sięgną, finalne noty kieruję przede wszystkim do fascynatów takiego brzmienia. Dla nich kompozycja Piccioniego, pomimo pozostawiającej wiele do życzenia jakości dźwięku (tylko część utworów jest w stereo), będzie nie lada gratką, odmienną od wszystkiego, co w muzyce filmowej powstaje od dobrych kilkudziesięciu lat. Polecam lubiącym wyzwania.

Najnowsze recenzje

Komentarze