Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Atli Orvarsson, Ólafur Arnalds

Defending Jacob (W obronie syna)

(2020)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 17-05-2020 r.

Bestsellerowe kryminały i powieści grozy inspirują nie tylko twórców filmowych. Również tych pracujących dla coraz prężniej rozwijających się platform streamingowych. Format serialowy daje bowiem większe możliwości do zagłębiania się w detale fabularne. Ale czy filmowcy korzystają z tego należycie? O tym możemy się przekonać oglądając najnowszą produkcję tego typu. Ośmioodcinkowy periodyk zatytułowany W obronie syna (Defending Jacob) powstał na potrzeby raczkującej dopiero sieci Apple+. Oparty został na świetnej historii nakreślonej przez Williama Landara w powieści o tym samym tytule. A opowiada o pewnej rodzinie, której życie lega w gruzach po tym, jak syn pewnego szanowanego, kochającego się małżeństwa zostaje oskarżony o zamordowanie kolegi z klasy. Choć sam nastolatek temu przeczy, wszystkie okoliczności i dowody wskazują jednak, że jest winny. Serial koncentruje się zatem na całej procedurze, jaką objęty jest młodzieniec i jego rodzina. Świetnie punktuje, ból, gniew oraz społeczne odtrącenie, jakiego doświadczają. Również sprzeciw oraz desperacja ojca, Andy’ego w poszukiwaniu prawdy przy jednoczesnej chęci obrony rodziny przed najgorszym. Przyznam szczerze, że literackiego pierwowzoru nie miałem okazji poznać, ale serial bardzo mnie zaintrygował. Przede wszystkim od strony wykonawczej z wysuwającym się na pierwszy plan Chrisem Evansem. Nie jest to bynajmniej jedyna mocna strona tego serialu.



Inną może być ścieżka dźwiękowa, która choć niezbyt aktywnie udziela się w opowiadaniu historii Jacoba, to jednak wyciska przysłowiowe maksimum ze swojej funkcjonalności. Do stworzenia specyficznej, klimatycznej oprawy muzycznej zaangażowano właściwie dwóch twórców. I nie było to podyktowane żadnymi konfliktami terminarzowymi. Ot, jeden z pomysłów, jakimi showrunner Mark Bombach wyszedł już na wstępie postprodukcji. Do stworzenia tematu przewodniego, jaki wybrzmiewa w czołówce zatrudnił bowiem islandzkiego multiinstrumentalistę, Ólafura Arnaldsa znanego ze współpracy z wieloma formacjami rockowymi i metalowymi. Z muzyką filmową romansował rzadko, ale to właśnie zamiłowanie Bombacha do specyficznego brzmienia, jakie kreuje Ólafur przesądziło o angażu. Do zrealizowania projektu potrzeby był jednak doświadczony kompozytor, który z rzemiosłem filmowym ma nieco większe doświadczenie. Wybór padł na innego islandzkiego twórcę, Atliego Örvarssona, który w wielkim świcie muzyki filmowej pojawił się dzięki epizodom pracy u boku Hansa Zimmera. To tam zdobywał doświadczenie i odpowiednie narzędzia do radzenia sobie z wielkimi aparatami wykonawczymi. Ale zamiłowanie do brzmień z nurtu tzw. islandzkiego noir pozostały – tym bardziej, że w roku 2015 Atli postanowił wrócić do rodzimego kraju. Tutaj też przygotowywał materiał do nowego, solowego albumu, który wpadł w ręce Bombacha i niejako stał się furtką do angażu. Showrunner chciał, aby kompozytor stworzył właśnie taką minimalistyczną w formie, ale niezwykle klimatyczną oprawę muzyczną łączącą w sobie elementy islandzkiej szkoły komponowania z pewnymi nastrojami utożsamiającymi się ze skandynawskimi thrillerami i obrazami grozy. Łącząc to wszystko na gruncie zrozumiałej dla mas, ambientowej muzyki, udało się uzyskać pożądany efekt. Może nie efektowny w formie, ale za to efektywny w wyciąganiu wszystkich emocji, jakie towarzyszą głównymi bohaterom w ich długiej i trudnej podróży przez ból i cierpienie.



Formuła na zaspokojenie dramaturgicznych potrzeb obrazu była stosunkowo prosta. Wystarczyło stworzyć odpowiednie zaplecze ambientowego, snującego się brzmienia, by stopniowo osadzać na nim kolejne instrumenty. Wiodącym jest oczywiście fortepian, do którego należy również prowadzenie melodyki. Nie bez znaczenia pozostają jednak wiolonczelowe solówki, które stawiają przysłowiową kropkę nad „i” emocjonalnego wydźwięku pracy. I mimo, że niektóre motywy przypominać nam mogą doskonale znane frazy z repertuaru hollywoodzkich kolegów Örvarssona, to jednak całość broni się wspomnianym wcześniej, atmosferycznym graniem. Balansującym gdzieś na pograniczu islandzkiego noir, a orkiestrowo-elektronicznym minimalizmem serwowanym nam między innymi przez Maxa Richtera.


I ta hybryda z powodzeniem odnajduje się na gruncie indywidualnego doświadczenia soundtrackowego. Stosowne wydawnictwo zaspokajające oczekiwania widzów ukazało się już w dniu premiery serialu nakładem Paramount Music. Krótki, bo niespełna 45-minutowy album niezupełnie pokrywa się z tym, co mieliśmy okazję usłyszeć w samym serialu. W założeniu jest bardziej zestawem suit koncepcyjnych, na bazie których rozpisywane są kolejne fragmenty – jedne mniej, inne bardziej rozbudowane. W praktyce jest natomiast wyciskaniem esencji z emocji najbardziej dotykających głównych bohaterów: żalu, strachu i poczucia izolacji.



I można się o tym przekonać już na wstępie podczas słuchania tematu przewodniego skomponowanego przez Arnaldsa. Edytowany na potrzeby serialu, na albumie wybrzmiewa w pełnej krasie. Każdy kolejny utwór również będzie miał swoje odzwierciedlenie w nastrojach oraz sytuacjach w jakich znajdują się bohaterowie, grupując przy tym pewien zestaw pomysłów na ilustrację. Wszystko wydaje się niezwykle spójne pod względem stylistycznym oraz wykonawczym, a korzystny czas trwania nie powinien nadwyrężać cierpliwości odbiorcy. Tym bardziej, że między różnego rodzaju nastrojowymi, choć niezbyt absorbującymi utworami są również prawdziwe perełki. Jedną z nich jest w moim odczuciu First Day in Court, który zarówno w serialowej rzeczywistości, jak i w indywidualnym starciu z odbiorcą prezentuje się absolutnie fenomenalnie. Faktem jest, że melodia tam serwowana (jak i w wielu kolejnych kawałkach) to echa wielu wcześniejszych prac pochodzących z Fabryki Snów, ale nie wpływa to w znaczącym stopniu na odbiór tej klimatycznej oprawy muzycznej.



Szkoda tylko że każdy kolejny kawałek jest potwierdzeniem tezy, że głównie na klimacie opiera się moc sprawcza tej partytury. Do pełni szczęścia brakuje jeszcze kilku eksperymentów lub po prostu jakiejś rotacji tematycznej, która urozmaicałaby całość kompozycji. W kategoriach czysto pragmatycznych muzyka do W obronie syna prezentuje się zaskakująco dobrze. I myślę, że to będzie głównym powodem, dla którego po zakończeniu przygody z serialem statystyczny odbiorca zdecyduje się sięgnąć po album soundtrackowy. A warto.

Najnowsze recenzje

Komentarze