Patrick Doyle

Death on the Nile (Śmierć na Nilu)

(2022)
Death on the Nile (Śmierć na Nilu) - okładka
Dominik Chomiczewski | 11-03-2022 r.

Po dość niespodziewanym sukcesie Morderstwa w Orient Expressie, Kenneth Branagh szybko otrzymał zamówienie na kolejny film o Herculesie Poirot. Na Śmierć na Nilu przyszło jednak czekać dobre parę lat. Obraz miał być gotowy już w 2019 roku, jednak przez pandemię koronawirusa był co rusz przekładany aż do lutego 2022 roku. Dość powiedzieć, że Branagh zdążył nakręcić i zaprezentować publiczności kolejną produkcję (nominowany do Oscarów Belfast) zanim Śmierć na Nilu doczekała się swojego debiutu na dużym ekranie.

Być może będę odosobniony w tej opinii, ale uważam, że ścieżka dźwiękowa z Morderstwa w Orient Expressie skomponowana przez Patricka Doyle’a (stałego współpracownika Branagha) była najlepszą pozycją na rynku soundtrackowym w 2017 roku. Trzy świetne tematy (główny, liryczny oraz Poirot) z pewnością uczyniły partyturę zapadającą w pamięć. Co więcej, Doyle postarał się również o wysmakowany i wciągający suspens, który znakomicie prowadził filmową historię, a w oderwaniu od kontekstu potrafił zaciekawić słuchacza (zresztą, już w Gosford Park Szkot pokazał, że takowe, wydawałoby się, trudne do ilustrowania kino nie stanowi dla niego problemu). Nie powinno zatem nikogo dziwić, że z niecierpliwością wyczekiwałem soundtracku z nowej odsłony cyklu o słynnym detektywie stworzonym przez Agathę Christie. Czy zatem Śmierć na Nilu spełniła pokładane w niej nadzieje?

Zacznijmy od tego, że formuła filmu wydaje się analogiczna do poprzednika. Mamy tajemnicze morderstwo, grupkę podejrzanych zamkniętych w jednym miejscu (sunący od Stambułu do Paryża pociąg zamieniono na luksusowy jacht w egipskiej scenerii) i znakomity zmysł śledczy Poirot. Mimo to, Doyle nieco zmienia podejście do filmowej ilustracji. Zamiast przygodowego sznytu i emocjonalnych tematów, które towarzyszyły seansowi Morderstwa…, tym razem szkocki kompozytor skupia się przede wszystkim na budowaniu odpowiedniego nastroju i suspensu. I tym razem robi to jednak z klasą. Muzyka sprawnie generuje zagadkową, duszną i hermetyczną atmosferę. Nie wydaje się jedynie zapychaczem oddelegowanym pod ruchome kadry.

Różnica w stosunku do Morderstwa… słyszalna jest jednak zwłaszcza podczas odsłuchu soundtracku w domowym zaciszu. Nie znajdziemy tu niczego na miarę tematu głównego z poprzedniej części. Nie usłyszymy również żadnej piosenki wieńczącej film (jakże przepięknej w Morderstwie…!). Warto jednak zauważyć, że oglądana na ekranie historia niesie ze sobą znacznie mniejszy ładunek dramatyczny niż w poprzednim filmie. Zatem tematy, którymi posługuje się kompozytor, mają charakter sugestywny i są ściśle związane z kreowaniem filmowego napięcia. Na plus należy zaliczyć jednak zabawę kolorami i brzmieniem, pozwalającą Doyle’owi nadać muzyce swoiście egipskiego posmaku. Najbardziej wyraźnie słyszane jest to w utworach Pyramids oraz Abu Simbel, w których możemy poczuć majestat i splendor dawnego Egiptu. Ciekawostką jest natomiast druga połowa The Newly Weds, gdzie harmonie wyraźnie nawiązują do tematu głównego z pierwszego filmu.

Niemniej, można odnieść wrażenie, że w Śmierci na Nilu talent i zapędy twórcze Patricka Doyle’a, z jakiegoś powodu, zostały nieco przytemperowane. Oczywiście, wciąż jest to całkiem solidna partytura, dobrze korelująca z nieco staromodnym filmem Branagha, a jej niektóre fragmenty, jak wspomniane Pyramids, potrafią imponować. W ujęciu całościowym, a zwłaszcza w porównaniu ze świetnym Morderstwem w Orient Expressie, jednak nieco rozczarowuje. Również lektura ponadgodzinnego soundtracku nie należy od najłatwiejszych i niekiedy może wystawić cierpliwość słuchacza na próbę. Doyle jest jednak kompozytorem, którego darzę kredytem zaufania, dlatego zawsze będę wyczekiwał kolejnych jego prac, zwłaszcza dla Kennetha Branagha.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.