Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michael Giacchino

Dawn of the Planet of the Apes (Ewolucja Planety Małp)

(2014)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 21-07-2014 r.

10 lat po epidemii wywołanej przez lek-wirusa ALZ-113, małpy pod wodzą Cezara zdołały stworzyć nieco utopijną społeczność w lasach Muir w okolicach opustoszałego San Francisco. Egzystencja stada, w którym oprócz Cezara najsilniejszym osobnikiem wydaje się nienawidzący homo sapiens bonobo o imieniu Koba, toczy się w miarę spokojnie, dopóki nie dochodzi do przypadkowego spotkania z ludźmi, którzy dzięki wrodzonej odporności na ALZ-113 zdołali przeżyć przypadkowo wywołaną pandemię… Tak przedstawia się pokrótce fabuła Ewolucji planety małp, sequela do rebootu (ach, to Hollywood) serii, którą rozpoczął legendarny już film Franklina J. Schaffnera z 1968 roku. Geneza (w oryginale Rise of the Planet of the Apes) została przyjęta bardzo dobrze, a najnowsza część przygód Cezara dostała jeszcze lepsze recenzje i radzi sobie bardzo dobrze w amerykańskich i światowych kinach. Reakcja na pokazy testowe była tak dobra, że już na ich podstawie zamówiono część trzecia. Reżyserem filmu został Matt Reeves, znany przede wszystkim z Projektu: Monster i remake’u szwedzkiego horroru Pozwól mi wejść. Wychwalany za poprzednią część Andy Serkis wrócił do roli Cezara, a w roli ludzi towarzyszyli mu tacy aktorzy jak Gary Oldman, Keri Russell czy znany z Kompanii braci i Cienkiej czerwonej linii Kirk Acevedo.

Po tym, jak ścieżkę Patricka Doyle’a z pierwszej części przyjęto dobrze, choc z lekkim zdziwieniem ze względu na jej współczesny charakter, reżyser Matt Reeves postawił na swojego sprawdzonego przyjaciela. Michael Giacchino współpracuje z nim od czasu uwertury stworzonej pod napisy końcowe do Projektu: Monster. Amerykanin, który w blockbusterach radzi sobie świetnie, mimo że jest bardzo selektywny, już dawno wyrobił własny i dość niepowtarzalny styl. Wielu przyjęło ten angaż z dużą nadzieją, bowiem Giacchino nie jest znany z dostosowywania się do dominujących w Hollywood trendów (prawdę rzekłszy do Thora Doyle też nie był). Na to, jak sobie poradził poza filmem odpowiada wydany przez Sony album.

Film i płytę rozpoczyna ascetyczne wręcz Level Plaguing Field, które buduje odpowiednio smutny nastrój i zapowiada nastrój całej ścieżki. Już tutaj słychać, że Giacchino nie dostosował się do brzmienia poprzedniej części ścieżki. Delikatny fortepian, ciche smyczki, do których delikatnie dołącza chór, ilustruje wprowadzenie filmu i w ten sposób nastawia nas emocjonalnie na świat, który zastaniemy. Do tego jeszcze dźwięk udający ryk małpy zupełnie zmienia klimat i wprost idealnie opisuje pojawiający się tytuł filmu.

Styl Michaela Giacchino jest znany bardzo dobrze i ci, którzy spodziewali się, że kompozytor nie pierwszy raz pokusi się o imitację Johna Williamsa, muszą czuć się rozczarowani, że poszedł w trochę innym kierunku. Look Who’s Stalking (tytuły to po raz kolejny seria wielkich żartów, które odnoszą się do fabuły, ale bardzo nie wprost!) pokazuje, że niż do Medal of Honor ścieżce tej bliżej do tego, co stworzył w Zagubionych. Nim się w pełni zżymamy nad tym, musimy pamiętać o kontekście filmowym. Dzieło Reevesa chwalono za „filozoficzną wręcz inteligencję”, jednak nie na tym koncentruje się Giacchino i chyba nie takie miał zadanie. Alegoryczne treści, wyrazone bardzo klarownie, wystarczająco przedstawia obraz i to bardziej niż sfera dźwiękowa, bowiem małpy w dużej mierze komunikują się za pomocą języka migowego, choć, co ciekawe, wyłącznie między sobą.

By zrozumieć funkcję muzyki Amerykanina, musimy cofnąć się aż do serialu Zagubieni. Choć niektórzy wyróżniali tam ponad bodaj 50 tematów, przede wszystkim chodziło o atmosferę. Atmosfera ta była prowadzona oczywiście w bardzo lejtmotywiczny sposób, czego Giacchino nie można odmówić. Już wcześniej wspominałem, że pod względem modelu ilustracyjnego, jest on chyba najbardziej pojętnym pracującym dziś „studentem” Johna Williamsa. Jednak liczy się w dużej mierze fakt, że specyficzna atmosfera wyalienowanego świata budowana była właśnie poprzez muzykę. Lejtmotywy zresztą nie miały do końca melodyjnego charakteru. Kompozytor przy tamtym serialu ujawnił, że dobrze radzi sobie w sferze ogólno pojętej awangardy. Ryzykując stwierdzenie paradoksalne, o czym tez już kiedyś mówiłem, język awangardy dzisiaj stał się częścią tradycji. Tutaj do tej specyficznej stylistyki dołączają także partie chóralne, które mogą przypominać twórczość Ligetiego, ale także innych awangardzistów. Podobnie w tym roku z chórem postępował Alexandre Desplat. Atmosfera osaczenia, alienacji: tym przede wszystkim, zwłaszcza na początku filmu, zajmuje się Michael Giacchino. Z punktu widzenia albumu jest to może mało przyjemne w odsłuchu, ale my, zorientowani na ten aspekt, zapominamy, że muzyka filmowa pisana jest do swojego kontekstu. Oczywiście, stylistyka Zagubionych straciła swą świeżość i techniki takie, jakich chociażby uświadczymy w Close Encounters of the Furred Kind (kolejne mistrzostwo w tytulaturze), są nam już doskonale znane, zwłaszcza powolne, złowrogie crescenda na kontrabasy. Nie można jednak odmówić temu efektywności. To wciąż działa bardzo dobrze w kontekście obrazu.

Skoncentrowałem się na awangardzie, bowiem sposób, w jaki Giacchino buduje klimat osaczenia po apokalipsie, mimo dużych braków w oryginalności, jest bardzo efektywny jako muzyka filmowa. Prowadzi to do pytań o działanie tak skonstruowanego albumu jako czystego odsłuchu, jednak to pozostawię na później. W ścieżce bowiem tematy istnieją. I to nie jeden. Melodia, którą nazwano szlachetnym tematem małp, reprezentuje najprawdopodobniej samego Cezara. Swój temat posiadają także ludzie i jest to typowa dla Michaela Giacchino liryka, choć tym razem pozwolił smyczkom chyba grać bardziej otwarcie. Zwykle bowiem partie liryczne grane są sul ponticello, co oznacza, że wykonawca musi przyciskać smyczek do mostka instrumentu, otrzymując w ten sposób charakterystyczne chłodne brzmienie. Jeden z fanów gatunku w komentarzach pod recenzjami i na forum nazywał to zamkniętą liryką. Mówił o tym w sposób krytyczny, choć chyba, o ironio, doskonale zrozumiał zamierzenie kompozytora. Chodzi o to, by emocje były wyczuwalne, ale jednak ograniczenie ich ekspresji, pomagało wysubtelnić filmową narrację.

1

Innym tematem, o którym warto wspomnieć trochę więcej, jest temat, który wielu uznaje za temat akcji. Trzeba jednak sprecyzować to określenie – temat ten przypisany jest Kobie, walczącemu z Cezarem o dominację. Motyw ten jest prosty, brutalny i rytmiczny. Oparty jest także na plemiennej perkusji. Niektóre z jego aranżacji przywołują inną poza Zagubionymi inspirację Giacchino. Trudno jednak powiedzieć, czy ścieżka ta była temp-trackiem w postprodukcji, czy Amerykanin postanowił z własnej woli nawiązać do maestro. Zastosowanie perkusji, w niektórych fragmentach (Enough Monkeying Around) specyficzne połączenie dętych drewnianych z ksylofonami i harmonia w niedwuznaczny sposób odwołująca się do twórczości Igora Strawińskiego pozwala odnieść tylko do jednego źródła – Zaginionego świata Johna Williamsa. Po raz kolejny pod względem funkcjonalnym dziła to bez zarzutu, nadając ścieżce odpowiedniej energii i mroku. Nie zawiera przy tym żadnych podtekstów, które w jakikolwiek sposób miałyby wiązać się z przesłaniem filmu Reevesa. Powiedzieliśmy jednak już, że nie taką funkcję ma pełnić ścieżka. O ile trudno, by ją nazwać światotwórczą, rola partytury jest przede wszystkim atmosferyczna. W wykreowanym przez twórców postapokaliptycznym świecie nie jest przyjemnie. Konflikty, z którym borykają się bohaterowie czy ludzcy, czy zwierzęcy, są ważkie. Nie chciałbym jednak w żaden sposób dezawuować pomysłu Giacchino. Jego propozycja nie ma w żadnym wypadku charakteru antyintelektualnego. Koncentracja na mniej lub bardziej podskórnych emocjach, stanowiących podtekst do wszystkich politycznych konfliktów historii, jest metodologią jak najbardziej prawidłową. Chyba najlepiej pokazuje to jeden z najcięższych utworów albumu – Gorilla Warfare. Ten prawie ośmiominutowy kolos zawiera bodaj najwięcej ciężkich, awangardowych momentów na całym albumie i doskonale oddaje co się dzieje na ekranie, dodając dramatycznym wydarzeniom jeszcze więcej brutalności.

Wszystko wydaje się sensowne i piękne, więc czy jest genialnie? Odpowiedź niestety jest negatywna. Problemem nie jest awangarda. Giacchino wielokrotnie pokazał, że potrafi tak pisać i przy nieobecności takich znakomitości jak Don Davis czy Elliot Goldenthal, należy do najlepszych w tej materii. Niestety przy tak ostrożnie budującym atmosferę materiale, nawet mimo tematyki, cały album zabija jego długość. 77 minut trudnej muzyki to jednak jest za dużo i trzeba to z całą mocą powiedzieć. Cieszy fakt, że zachowana zostaje chronologia materiału, jednak dużą część utworów między Gorilla Warfare a ostatnią konfrontacją można by z korzyścią z płyty usunąć. Za to na końcu czeka nas to, co najlepsze. Świetne, będące na poziomie San Fran Hustle (znowu w dużej mierze poprzez wykorzystanie tematyki!) Enough Monkeying Around, piękny emocjonalny finał oraz mistrzowska suita (planeta) z napisów końcowych. Na sam finał jeszcze jeden z synów kompozytora udzielił się muzycznie, komponując Ain’t That a Stinger, ale pomijając fakt, że powtarza on temat Koby nie ma nic do zaoferowania.

Jeśli w poprzednich latach skarżono się na nadmiar elektroniki w muzyce filmowej, tak w tym roku nie można tego powiedzieć. Mamy wiele ścieżek akustycznych, opartych na dużych orkiestrach. Michael Giacchino jest i zawsze był jednym z kompozytorów przywiązanych do bardziej tradycyjnych brzmień. Jego specyficzny styl, wykształcony przy okazji serialu Zagubieni, doskonale pasuje do nowej estetyki kinowej, dzięki temu, że łączy metodologię lejtmotywiczną z tendencją do krótszych tematów (czasem ostinat) i mniejszej intensywności emocjonalnej. Wielokrotnie zżymamy się na to swoiste wyciszenie, twierdząc, że muzyka filmowa nie jest już tak piękna i ciekawa, jak kiedyś. Zapominamy przy tym o zmianach estetycznych w kinie. Szybszy montaż i nawrót tendencji realistycznych czyni jednak takie zmiany zrozumiałymi. Do tego dochodzi coś, co chyba było gwoździem do trumny dla bardziej klasycznie rozpisanych ścieżek. Zniknęły sekwencje napisów początkowych. Kiedy taka sekwencja rozpoczęła Godzillę Garetha Edwardsa, utwór ją ilustrujący zachwycił nawet krytyków tej ścieżki czy kompozytora. W przypadku świata po apokalipsie, w którym obie strony – pokazane zupełnie obiektywnie – walczą o przetrwanie, bardziej awangardowe i opresyjne, zimne brzmienie jest jak najbardziej zrozumiałe. Szkoda jednak, że w kontekście kariery kompozytora tak wtórne. Szkoda też, że wydano z tej ścieżki tak długi album. Mimo, że być może dzięki temu możemy docenić strukturalne zabiegi Giacchino, to chyba paradoksalnie krótszy album nie tylko uczyniłby ścieżkę bardziej przystępną, ale i pozwolił lepiej zaakcentować jej niewątpliwe zalety. Rozczarowaniem Ewolucji Planety Małp bym nie nazwał. Przesadą jednak już tak.

Najnowsze recenzje

Komentarze