A.R. Rahman

Couples Retreat (Raj dla par)

(2009)
Couples Retreat (Raj dla par) - okładka
Maciej Wawrzyniec Olech | 11-08-2018 r.

W swoich rodzinnych Indiach Allah Rakha Rahman, czy też po prostu A.R. Rahman ma status muzycznego boga. A dla muzyki filmowej jest tym kim dla zachodniego kręgu kulturowego są John Williams, Hans Zimmer i Ennio Morricone razem wzięci. Choć może też już nie wszyscy pamiętają, ale był taki czas kiedy wróżono hinduskiemu kompozytorowi równie zawrotną karierę w Hollywood, jak chociażby wyżej wymienionym panom. Głównie za sprawą Slumdog Millionaire, za którego Rahman otrzymał wszystkie możliwe światowe nagrody z dwoma Oscarami za score i piosenkę łącznie. Wiele osób, w tym także u nas w redakcji uważały, że wrota światowego kina stoją przed nim otworem i wniesie on trochę świeżego powiewu do „skostniałej muzyki filmowej”, zaś tacy twórcy jak Hans Zimmer, Thomas Newman, czy Mychael Danna już powinni się martwić o swoje posady. I tak jednym z jego pierwszych amerykańskich projektów było skomponowanie muzyki do komedii romantycznej Couples Retreat (polskie tłumaczenie Raj dla par). Choć na początku można byłoby się zastanawiać nad takim wyborem, to jednak przy dokładnej analizie filmografii Rahmana można zobaczyć, że w Indiach komponował do najróżniejszych filmów, od dramatów, po musicale, komedie, a nawet filmy akcji. Co więcej producenci zagwarantowali mu całkowitą swobodę twórczą, co też nie jest aż tak często spotykane w Hollywood. Czy Hindus ją wykorzystał i jak dopasował swój egzotyczny styl do amerykańskiego kina?

Couples Retreat opowiada historię czwórki przyjaciół przechodzących kryzys w swoich związkach. Aby ratować swoje małżeństwa postanawiają wziąć udział w specjalnej terapii odbywającej się na pięknej tropikalnej wyspie. Już po opisie widać, że jako swój pierwszy amerykański projekt A.R. Rahman nie wybrał jakiejś wielce ambitnej produkcji. I rzeczywiście filmowi balans między głupiutką komedią, a melodramatem o kryzysach małżeńskich średnio wychodzi. Rahman swoją muzyką też balansuje między różnymi gatunkami i okręgami kulturowymi od swoich rodzinnych stron, po klasyczną filmową ilustracją, czy też muzyką latynoską i hawajską. Co więcej jemu ten taniec na wielu weselach wychodzi, czego efektem jest ładna i oryginalna ścieżka dźwiękowa, która miejscami pod względem jakości, poziomu, przewyższa obraz do którego została skomponowana.

Pisząc o oryginalności i widząc z kim jako kompozytorem mamy do czynienia, od razu nasuwa się pytanie, ile Bollywoodu znalazło się w Hollywoodzie? I mogą pełne optymizmu pytać osoby, którym podoba się Slumdog Millionaire i ogólnie muzyka z indyjskich produkcji. Jak i też pełne obaw, dla tych, którzy za tego typu graniem nie przepadają. Sam średnio przepadam za bollywoodzką muzykę i muszę przyznać, że mimo tych uprzedzeń Couples Retreat brzmi bardzo przystępnie. Co nie znaczy, że miłośnicy indyjskich rytmów i instrumentów mogą czuć się zawiedzeni, gdyż i tych nie brakuje na tym soundtracku. Podstawą jest jak zostały one podane i właśnie ten miks między klasyczną, a egzotyczną kompozycją szczególnie dobrze Rahmanami wyszedł. Warto też pamiętać, że całość dzieje się w bajecznych plenerach wyspy Bora Bora na Południwym Pacyfiku. Stąd też egzotyka w muzyce jest zrozumiała i jak najbardziej pomaga ona tworzyć odpowiedni klimat.

Cały soundtrack oparty jest na bardzo ładnym, wręcz chciałoby się powiedzieć klasycznym motywie przewodnim. Właściwie po raz pierwszy usłyszymy go w otwierającej album piosence Sajna, którą wykonuje piosenkach R&B P.J. Morton. Jest to też typowa dla tego gatunku ballada, z lekką domieszką wspominanego tutaj, typowego dla tego kompozytora orientalnego stylu. Ale naprawdę ładnie melodia ta wypada w Jason & Cynthia Suite, gdzie po delikatnym wprowadzeniu za pomocą gitary daje o sobie znać orkiestra, tworząc uroczy temat, który nawet bardziej konserwatywnych miłośników muzyki filmowej powinien przekonać. Wszelkie jego aranżacje, jak chociażby w cudnym The Waterfall, przyjemnym Tour of the Villas czy też w delikatnej wersji na fortepian, wiolonczelę i flet Jason and Cynthia Piano Theme (partie na fortepian wykonuje sam Randy Kerber) wypadają naprawdę bardzo ładnie i niejeden hollywoodzki kompozytor nie powstydziłby się stworzenia takich w swojej karierze. Jednocześnie zważywszy, że wielu „zachodnich” słuchaczy może kojarzyć A.R. Rahmana głównie rzez pryzmat Slumdog Millionaire, tutaj mają dowód, że potrafi on komponować muzykę, nie tylko utożsamianą z szeroko pojętą i specyficzną kinematografią indyjską. Nie zatracając przy tym całkowicie swojego specyficznego głosu, ale czyniąc go bardziej przystępnym dla owych „zachodnich” słuchaczy i widzów.

Ów motyw prezentuje tego bardziej łagodnego, przystępniejszego Rahmana. Ale na albumie nie zabrakło też tego bardziej szalonego, bawiącego się muzyką i jej najróżniejszymi gatunkami. Tak też ci co chętnie skaczą, słuchając Slumdog Millionaire, powinno się spodobać utrzymane w stylu calypso i nastawiające pozytywną energią Animal Spirits. Kawałek Undress oferuje specyficzne brzmienie Indii, którego Rahman oczywiście nie mógłby nie użyć. Z Indii przejdźmy do Hiszpanii, a najlepiej połączymy te oba kraje w energetycznym Salvadore, gdzie Kailash Kher i Vijay Prakash wykonują indyjską pieśń o radości, euforii, ale w oparciu o latynoskie, czy też cygańskie brzmienie. A jako, że akcja filmu dzieje się na tropikalnej wyspie to i trochę hawajskich rytmów nie mogło zabraknąć, w utworze, którego tytuł mówi sam za siebie Luau. A skoro mamy wyspę na ocenie, to nie mogło też zabraknąć rekinów, gdzie w groźnie brzmiącym kawałku Sharks daje o sobie przez chwilę znać słynny motyw Johna Williamsa z Jaws, ale trochę bardziej indyjskiej wersji. Mamy też dwie piosenki, gdzie sam A.R. Rahman śpiewa jak Kurukuru Kan, oferująca miks muzyki indyjskiej z szeroko pojętą afrykańską, czy też podążającą bardziej w rejony reggae i Shaggy’ego Na Na.

Przy całej swojej zdawać by się mogło eklektyczności, soundtrack do Couples Retreat posiada swój własny oryginalny styl i trudno mówić o jakimś muzycznym chaosie. A.R. Rahman zgrabnie łączy różne gatunki muzycznie nie zapominając o swoich muzycznych korzeniach. Czasami jednak zahacza o granicę kiczu, szczególnie w przypadku owych wymienionych wyżej piosenek. Z drugiej strony mamy do czynienia z komedią romantyczną to i taki dobór materiału i nastroju jest zrozumiały. Choć i tak nie wszystkie piosenki jakie pojawiają się w filmie znalazły się na albumie. I dobrze, gdyż wiele z nich tak bardzo odbiega od stylu indyjskiego kompozytora, że tylko zepsułyby jej płynność i odbiór.

Na wstępie wspomniałem, że przy swoim pierwszym hollywodzkim filmie A.R. Rahman, miał pełną swobodę twórczą, co jest bardzo rzadko spotykane w tym wielkim amerykańskim przemyśle filmowym. Jednak też nie na tyle była on duża, aby film był oparty wyłącznie na jego kompozycjach. I właśnie w typowym dla wielu komedii romantycznych stylu i tutaj nie mogło zabraknąć najróżniejszych znanych piosenek, z najróżniejszych z możliwych gatunków. Dlatego też w obrazie nie płyniemy z tą muzyką i nie popadamy od razu w przyjemny, słoneczny, wakacyjny klimat, tak jak to jest na płycie. Nie znaczy to, że nie pasuje, czy kiksuje ona w obrazie, ale jednak lepiej wypada ona na idealnie skrojonym i trwającym 45 minut albumie, wydanym przez Relativity Records.

Choć może określenie „fajny” nie wydaje się zbytnio profesjonalne. Szczególnie jeżeli chodzi o podsumowanie tej muzyki, ale z drugiej strony najlepiej ją określa. A.R. Rahman skomponował bardzo przyjemny, chciałoby się wręcz rzec wakacyjny soundtrack z egzotycznym posmakiem. Nawet tym, którzy nie przepadają za Slumdog Millionaire i tzw. muzyką bollywoodzką Couples Retreat, pomijając może niektóre piosenki można spokojnie polecić. Tym bardziej, że wśród komedii romantycznych nie trafiają się aż tak często, tak ciekawe soundtracki jak ten. Trochę też szkoda, że przygoda Rahmana z tego typu amerykańskim kinem okazała się w sumie jednorazowa. Wbrew temu co wielu prognozowało A.R. Rahman nie stał się jednym z czołowych hollywoodzkich kompozytorów. Mimo, że Couples Retreat zarobiła pokaźną sumą, sam film został zmiażdżony przez krytyków, którzy jedyne co chwalili to ładne zdjęcia i muzykę. Indyjski multiinstrumentalista skomponował jeszcze muzykę do 127 Hours Danny’ego Boyle’a, za którą nawet otrzymał nominację do Oscara, ale na tym współpraca obu panów się na razie zakończyła. Co prawda co jakiś czas pojawi się jakaś „zachodnia” produkcja, gdzie kompozytorem jest A.R. Rahman, ale są to pojedyncze przypadki. Nie można też powiedzieć, że spoczął on laurach, gdyż w rodzinnych Indiach stale komponuje muzykę do kilku filmów i innych projektów rocznie. A więc Bollywood, zamiast Hollywoodu, przy czym słuchając Couples Retreat można mieć trochę żal, gdyż więcej tego typu ścieżek na pewno nie zaszkodziło tzw. „zachodniej muzyce filmowej”.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.