Świat wielkich pieniędzy, milionów przepuszczanych w kasynach, niebezpiecznego hazardu i niespodziewanej miłości największego pechowca wśród pechowców (William H.Macy), który likwiduje największych szczęściarzy próbujących swych sił przy stołach kasyn Las Vegas. O tym opowiada debiut reżyserski Wayne’a Kramera „The Cooler”, który raczej bez echa przemknął przez światowe kina (wyłączając nominowanego do Oscara Aleca Baldwina). Naturalnym człowiekiem od muzyki dla tego typu przedsięwzięcia wydał się pierwszy jazzman pośród amerykańskich kompozytorów parających się kinem – Mark Isham. Isham znany z raczej kameralnych kompozycji, w których uwielbia stosować elementy jazzu, przy kinie takim jak „The Cooler” mógł sobie pofolgować, choć efekt jego pracy musiał ustąpić na wydaniu płytowym piosenkom, które okupują większość czasu grania albumu z muzyką z filmu.
Może zacznijmy od tych „większościowców”. Piosenki to standardy jazzowo-estradowe, poruszające się gdzieś między Frankiem Sinatrą a Harry Conickiem, Jr.. Nigdy nie byłem wielkim znawcą tych gatunków jednakowoż piosenki są udanie dobrane i przyjemnie przerywają pracę pana Marka Ishama. Warto zwrócić uwagę, że jedną wykonuje aktor Paul Sorvino, charakterystyczna postać drugoplanowa kina amerykańskiego, natomiast inną współpracująca od czasu do czasu z kompozytorem, bardzo popularna w obecnej chwili Diana Krall. Jej I’ll String With You trzyma klasę, chociaż trochę (a może nawet bardzo dużo) brakuje jej do jednej z moich ulubionych piosenek wywodzących się z filmów – wspaniałego Love is Where You Are z „Dotyku miłości”. Skupmy się jednak na oryginalnym score, które fanów muzyki filmowej zaciekawi chyba najbardziej.
Kłęby dymu, światła estrady, zgiełk – takie obrazy z pewnością będzie kreować w naszej głowie jazzująca ilustracja Marka Ishama. Dużą rolę, podobnie jak w „Crash” odgrywa elektronika, w tym również progresje brzmieniowe znane z rocka progresywnego lat 70/80-ych. Całość „The Cooler” ma właśnie taki posmak retro, czemu głównie pomagają klimaty jazzowe oraz dobrane brzmienia – np. organów Hammonda. Ale „The Cooler” ma przede wszystkim silne jazzowe podłoże. Niezastąpiony saksofon, tąpnięcia lastry, leniwe kontrabasy, fortepian. Wszystko to tworzy spokojną, bezpieczną otoczkę, choć nie zawsze jest to muzyka stricte-relaksująca (np. mroczne Amateurs). Pojawia się również punkt stały kompozycji Ishama, solowa trąbka, bardzo umiejętnie zaaranżowana pod spokojną rytmikę. Jest i główny temat, zresztą bardzo dobry, również zapisujący się gdzieś pośród jazzowego standardu. To on w pierwszym utworze znakomicie, niemal niezauważalnie przekazywany jest z saksofonu na trąbkę – kapitalne zagranie, któremu pomaga również big-bandowa otoczka. Dużą rolę odgrywa odrealniony sound design, podobnie jak w „Mieście gniewu”, przywodzący na myśl rozmarzone, tętniące życiem neony Las Vegas, pokazywane w zwolnionym tempie (jeżeli słuch mnie nie myli użyta została nawet elektryczna harfa). Muzyka wykazuje również potrzebną nutkę romantyzmu (Look in My Eyes), choć oczywiście nie jest to tak bezczelna, nachalna melodramaturgia a’la James Horner… Oryginalne wycinki score’u Ishama z „The Cooler” to muzyka wysmakowana tak brzmieniowo jak i technicznie, ale oczywiście nie może być traktowana jako typowy jazz. Autor nie porzuca estradowego zacięcia, co szczególnie odczuć można w finałowym, kapitalnym Leaving Las Vegas. Dynamicznych aranżacji, z saksofonem prowadzącym ekspresyjnie główny temat słucha się naprawdę znakomicie.
Mark Isham może nie należy do panteonu najsłynniejszych filmowych kompozytorów, nie znajduje się generalnie na szczytach list popularności, lecz takimi projektami jak właśnie „The Cooler” czy np. trudna do zdobycia, lecz fascynująca muzyka z „Na fali”, udowadnia iż nie na darmo w dzisiejszych czasach staje się jednym z najważniejszych, charyzmatycznych kompozytorów muzyki filmowej. Podobnie jak w przypadku „Crash” nie spodziewajmy się konwencjonalnej muzyki filmowej. Także i tutaj (oprócz znakomitego, jednego tematu głównego) kompozytor stawia bardziej na emocje, tekstury, niż na tematykę. Ale słucha się i tak znakomicie. Myślę, że te 24 minuty jest dawką zupełnie wystarczającą, a skompilowanie wydania razem z piosenkami (które daleko nie odbiegają od stylu muzyki oryginalnej) było kompromisem oficjalnego zaistnienia kompozycji pana Marka. Z reżyserem, Waynem Kramerem będzie później współpracował przy okazji filmu „Running Scared”. Polecam mocno.