Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Danny Elfman

Charlie and the Chocolate Factory (Charlie i fabryka czekolady)

(2005)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 20-05-2013 r.



Elfman w formie? Wyobraźcie sobie, że hen kiedyś owo stwierdzenie nie było tylko i li wyłącznie oksymoronem. Historia współpracy amerykańskiego kompozytora z Timem Burtonem jest bogata w wiele ciekawych partytur, o których każdy miłośnik muzyki filmowej wiedzieć powinien. Choć do wybitnych highlightów Charliego i fabrykę czekolady zaliczyć raczej nie możemy, to jednak jest to jedna z tych prac, gdzie Danny Elfman udowadnia swoim sceptykom, że nie brakuje mu wyobraźni… O tyle o ile zaistnieją ku temu odpowiednie warunki. Przeglądając twórczość Amerykanina można pokusić się o stwierdzenie, że motorem napędzającym jego wyobraźnię jest musicalowa konwencja groteskowego kina Burtona. Niemalże każde jego wynurzenie w tej materii owocuje niezwykle barwną (tak tematycznie jak i stylistycznie) ścieżką dźwiękową. Nie inaczej było i w tym przypadku.

Historia ubogiego chłopca, który wygrywa bilet otwierający mu bramy do dziecięcego świata magii – fabryki czekolady – nie poraża geniuszem. Wszak książka Roalda Dahla, to lektura kierowana do najmłodszych i jak w tego typu literaturze bywa, pełna jest wiadomych uproszczeń i operujących na dziecięcych falach, skojarzeń. Dla twórców filmowych zajmujących się kinem familijnym jest to zatem wdzięczny temat do ekranizacji. Pierwszą podjęto już w latach siedemdziesiątych, ale pomimo pozytywnego odzewu krytyków, okazała się ona finansową porażką. Drugie podejście było już bardziej dochodowe.



I tu można dyskutować, czy komercyjny sukces Charliego, to w głównej mierze nazwisko reżyserującego go Tima Burtona, czy faktyczny geniusz dzieła, które popełnił ten twórca. Gdziekolwiek nie leżałaby prawda, nie ulega wątpliwości, że Burton to mistrz w sprzedawaniu nawet najbardziej beznadziejnych historii. Prostą opowieść przyobleka w specyficzny absurd ocierający się miejscami o kicz, a niewybredną stylistyką daje gwarancję wspaniałych doznań wizualnych. Fakt, na efektach specjalnych nie oszczędzano, ale nie tylko one stanowią o jakości Charliego. Swój niewątpliwy udział w sukcesie tego widowiska ma również doskonale wpisująca się w ten nurt muzyka Danny’ego Elfmana. A soundtrack wydany nakładem wytwórni Warnera, udowadnia ponadto, że ścieżka dźwiękowa Amerykanina jest tak samo przebojowa w, jak i poza obrazem.



Trzonem partytury są oczywiście piosenki – w całości skomponowane, zaaranżowane i częściowo również wykonane (!) przez Elfmana. Pojawiają się one najczęściej w scenach, kiedy na skutek swojej zachłanności lub nieostrożności, poszczególne dzieci kończą zwiedzanie fabryki. Najczęściej, bo jak się okazuje…




…otwierający płytę Wonka’s Welcome Song, to sielankowy temat pojawiający się już u progu owej fantastycznej przygody. Ten krótki utwór, to rozrywka w najczystszej postaci – groteskowe intro przypominające melodie zasłyszane w starych lunaparkach. Innymi słowy – kompozytor wstrzelił się w klimat idealnie! Komediowy charakter tej krótkiej piosenki rozłoży na łopatki nawet najbardziej wybrednego słuchacza i zdecydowanie wpisuje się do kanonu moich ulubionych „title songów” Elfmana. Kolejne utwory ewidentnie świadczą o tym, że kompozytor doskonale bawił się pracując nad tą partyturą. Jazzowo-popowy Augustus Gloop funduje nam świetny temat w równie przebojowych aranżach. Wielbiciele eksperymentów z pewnością odnajdą się w utworze Violet Beauregarde, gdzie doświadczą ciekawych loopów i równie interesującej pracy chóru. Dwie ostatnie piosenki (Veruca Salt i Mike Teavee) nie robią już tak dużego wrażenia. Elfman sięga w nich po tradycyjne popowo-rockowe brzmienie, co w skojarzeniu z nietypowym wokalem wychodzi mniej estetycznie niż można by się było spodziewać. Oczywiście odbiór tych songów, to w głównej mierze kwestia gustu. Zapewne znajdą się i tacy słuchacze, którym żadna piosenka nie przypadnie do gustu, a swoje przygody z albumem zaczynać będą od ścieżki numer 6.



Czemu? Ponieważ właśnie tam następuje diametralna zmiana nastroju. Sielanka i beztroska ustępuje miejsca poważniejszym zagadnieniom muzyki ilustracyjnej, co wyraźnie sugeruje tradycyjna suita Main Titles. Z jednej strony nie można jej odmówić pewnego rodzaju przepychu w podejmowanych przez kompozytora środkach muzycznego wyrazu (przywołujących na myśl między innymi drugą część Facetów w czeni), z drugiej zakrzywia ona ogólny obraz partytury. Partytury, która w większej mierze trzyma się raczej molowej tonacji. Nie powinno to dziwić, wszak świat przedstawiony filmów Burtona nie oszczędza widzowi wisielczego nastroju. Także sposób ilustrowania tego typu obrazów ociera się u Elfmana o powielanie wcześniej nakreślonych schematów – zwłaszcza w kojarzeniu ze sobą orkiestry z elektroniką.



I w takiej atmosferze trwamy aż do momentu przekroczenia przez naszego bohatera bram tytułowej fabryki czekolady. Magia i poniekąd również egzotyka tego miejsca momentalnie wprowadzają nową jakość do ogranej już partytury. W pierwszej kolejności ożywia się chór pracujący już na nieco wyższych wartościach. Kolejnym ciekawym zjawiskiem jest pojawienie się elementu etnicznego w postaci różnego rodzaju bębnów i quasi-afrykańskich męskich wokali. Znający film słuchacze łatwo skojarzą te utwory z epickimi scenami podróży przez przypominające dżunglę połacie słodyczy z płynącymi rzekami czekolady i czuwającymi nad całością Oompa Lompa. Tę jakże oryginalną wizję fabryki Wonki spaja niezbyt wymyślna liryka, którą kompozytor przypisuje stanom emocjonalnym głównego bohatera. Jak nie trudno się domyśleć, zamyka się ona w minimalistycznych, underscore’owych frazach nijak współpracujących z wyobraźnią odbiorcy.



Jednakże po kilkunastu minutach względnego przestoju czeka nas nagroda w postaci suity kończącej tą niespełna godzinną przygodę z albumem soundtrackowym. Jest to genialne rozwiązanie dla wybitnie leniwych słuchaczy, którzy w siedmiominutowym utworze otrzymują kompletny zestaw tematów stworzonych na potrzeby filmu Burtona. Mimo tego polecam zapoznanie się z całym albumem. Zapewniam, że czas przy nim spędzony, to dobra inwestycja w poprawę nastroju i odkrywanie nowych, ciekawych brzmień.

Najnowsze recenzje

Komentarze