Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Cefalonia

(2005)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 19-08-2008 r.

Przeglądając fora internetowe i recenzje na zagranicznych portalach można dostrzec dość powszechne przekonanie o znakomitości roku 2005 w karierze Ennio Morricone. I rzeczywiście, nie ulega wątpliwości, że rok ten pozwolił Włochowi na nowo, po kilkuletniej przerwie, zaistnieć na międzynarodowej arenie, przede wszystkim za sprawą udanego i ciepło przyjętego Fateless do filmu Lajosa Koltai. Oprócz tej eksportowej ścieżki, z aplauzem spotkały się również rodzime projekty Morricone, z których wszystkie cztery napisane zostały na potrzeby włoskiej telewizji. Na tym polu fani otrzymali niebanalnego Karola oraz całkiem niezłe Il Cuore Nel Pozzo, ale również nieszczególną Lucię, a także recenzowane tu Cefalonia, skomponowane do miniserialu wojennego osadzonego w realiach II wojny światowej. Także i to przedsięwzięcie obsypano wysokimi ocenami – jaką jednak wartość prezentuje w rzeczywistości?


Otóż jest to w moim przekonaniu kompozycja przeciętna i nawet jeśli przyjmiemy, że choćby średni Morricone jest o klasę lepszy od większości kolegów po fachu, trudno znaleźć przekonujące powody, dla których ścieżka ta miałaby być pozycją faktycznie wartą włączenia do kolekcji. Cefalonia to bowiem przedsięwzięcie zadziwiająco jak na standardy Włocha powierzchowne, ukrywające liczne ilustracyjne płycizny pod płaszczem ładnych ale przebrzmiałych melodyjek, przedsięwzięcie które zainteresować może nowicjusza, lecz które weteran skomentuje przeciągłym ziewnięciem, przerwanym kilkoma jedynie momentami, wybijającymi się poza nudnawe i drażniąco odtwórcze chwyty stosowane przez Morricone od niezliczonych lat.

Paradoksalnie, to co fani zwykli uważać za główny atut Włocha, czyli piękna liryka, tutaj stanowi główny problem, autor Cinema Paradiso bowiem w wielu miejscach pogrąża się wręcz w morzu nieoryginalności, nie tyle cytując rozwiązania melodyczne z poprzednich prac (choć i takie fragmenty się zdarzają), co po raz kolejny wykorzystując te same zabiegi orkiestracyjne i muzyczne barwy. Temat główny, o którym dalej, przenika się na przestrzeni albumu z kilkoma tematami pobocznymi i takie spośród nich, jak Quella Sera czy Sulla Sponda, mimo że ładne i chwytliwe, niosą ze sobą taką dawkę powtarzalności (pierwszy z nich żywcem wyjęty jest z któregoś z filmów Tornatore, drugi trąci myszką, jak gdyby miał 30 lat na karku), że wyczerpują się, nim na dobre się rozwiną. Oczywiście, wśród tematycznej palety, w którą Cefalonia zostało całkiem hojnie wyposażone, trafiają się momenty wysokiej klasy, jak choćby Ancora Vivi Per L’Amore, niemniej jednak tak duże stężenie oklepanych rozwiązań lirycznych na jednym albumie szybko rozczarowuje, tym bardziej że trudno dopatrzyć się w nich głębszych emocji.


Od dłuższego zresztą już czasu odnoszę wrażenie, że im mniej Morricone idzie w sentymentalne, nieco ckliwe brzmienia, z których jest znany, tym lepszy jest efekt końcowy. Poza paroma wyjątkami na przestrzeni obecnej dekady bowiem, to kompozycje o poważniejszym, bardziej dramatycznym charakterze prezentują się ciekawiej i mimo własnych powtórek oferują odbiorcy więcej artystycznej satysfakcji; późniejszy o rok Giovanni Falcone ma stosunkowo niedużą, ale kunsztowną warstwę liryczną, efektownie kontrastującą z wątkami suspense, La Sconosciuta w ciekawy sposób żongluje stylistyką od romantyzmu po brutalny underscore, nawet lżejszy gatunkowo Gino Bartali może pochwalić się kilkoma błyskotliwymi pomysłami ilustracyjnymi.
Cefalonii tego brakuje, miejscami tonie ona w lukrze, a wpadające w ucho proste temaciki zbliżają się niebezpiecznie do pocztówkowej muzyki z telewizyjnych reklam, zamiast oddawać dramaturgię czy psychologiczne zabarwienie opowieści.

Nie oznacza to jednak, że kompozycja ta jest produktem kiepskim, z którym nie warto się zapoznawać, bo w kilku utworach instynkt artystyczny nie zawodzi Morricone – mowa tu przede wszystkim o jednej z najlepszych ścieżek akcji, jakie Włoch w ostatnich latach napisał, czyli ekscytującym Via Dall’Inferno, bazującym co prawda na sprawdzonych schematach (znane m.in. z In the Line of Fire niskie akordy fortepianu, werbel, piłujące smyczki, prowadząca sekwencję solowa trąbka), ale energicznym, bezkompromisowym, desperackim wręcz w wyrazie. Także pośród szarzyzny albumowej liryki trafia się perełka, czyli Riflessivo, Meditativo, wykazujące stylistyczne podobieństwa z Karolem, które w bardzo subtelny sposób pojedynczymi, niespodziewanymi przejściami harmonicznymi zmienia emocjonalny wyraz utworu, dodając to optymizmu, to mroku i niepokoju. Podobnie suspensowy kolos Composizione Sulla Resistenza może imponować niezawodną jak zawsze, hipnotyczną, narastającą konstrukcją, która osiąga niebotyczne poziomy napięcia.

W kierunku przeciętności Cefalonię przechyla jednak ostatecznie plastikowy, trochę kiczowaty temat przewodni, funkcjonujący jako patetyczny hymn w Damni La Mano. Banalna melodia nadałaby się może jako chwytliwy utwór okolicznościowy napisany na potrzeby święta czy ceremonii rocznicowej, ale jako dzieło kompozytora-artysty przez swe rzemieślnicze zadęcie staje się istnym kuriozum, które ostatecznie wtłacza całą ścieżkę do grona średniaków. Nie taki dobry był więc ów rok 2005, jak niektórzy by chcieli.

Najnowsze recenzje

Komentarze