Film zakazany w rodzimych Włoszech, tak przekonujący, iż reżyser Ruggero Deodato musiał udowadniać, iż używał sztucznej krwi, a aktorzy nie zginęli w dżungli. Zwierzęta na potrzeby filmu były w rzeczywistości zabijane, za co twócy zostali pociągnięci do odpowiedzialności karnej, a reżyser podobno bardzo dziś żałuje, że obraz ten w ogóle nakręcił. To tylko garść ciekawostek, jakie można wyszperać na temat legendarnego już filmu gore Cannibal Holocaust. Film ten, który stał się inspiracją nie tylko dla różnego rodzaju krwawych opowieści o kanibalach, ale i mnóstwa innych horrorów, zapewne z Blair Witch Project włącznie, dziś, w czasach gdy furorę robią przepełnione bezsensowną przemocą filmy typu Hostel czy kolejne sequele Piły czy nawet niezwykle brutalne historyczne freski Mela Gibsona, może nie szokuje już tak bardzo, jak w 1980r., ale wciąż dla wielu widzów może być nie do „strawienia”, a osiągnięty przez Deodato realizm większości scen jest nie do pobicia, nawet przy zastosowaniu najlepszych współczesnych efektów specjalnych. Przy całej swojej szokującej brutalności Cannibal Holocaust nie jest wcale bezmyślnym horrorem klasy B. Film może bowiem skłaniać do zastanowiania się nad tym, czy rzeczywiście przedstawiciele świata Zachodu są bardziej „cywilizowani” i po ludzku lepsi od prymitywnych plemion z amazońskiej dżungli, jakie powinny być granice pokazywania brutalnośći w mediach, czy choćby nawet czemu tak szokują nas sceny zabijania i zjadania zwierząt, skoro większość z nas zajada się mięsem, które bynajmniej na drzewie nie rośnie…?
Zostawmy jednak film i towarzyszącą mu otoczkę, a skupmy się na ścieżce dźwiękowej autorstwa Riza Ortolaniego, jednego z ciekawszych włoskich kompozytorów muzyki filmowej, stojących jednak, podobnie jak np. Pino Donaggio, nieco w cieniu tego najsłynniejszego, czyli Ennio Morricone. Muzyka Ortolaniego zaskakuje już od pierwszych kadrów, bowiem widzimy kręcone z samolotu panoramy kolumbijskiej dżungli, które ilustruje niezwykle sympatyczna, pogodna, wesoła wręcz melodia wygrywana przez sekcję smyczkową z towarzyszeniem gitary, perkusji i syntezatorów. Ten temat utrzymany w stylistyce muzyki do romantycznych komedii albo i lekkich erotyków lat 70-tych, okazuje się być tematem przewodnim całej ścieżki skomponowanej przez włoskiego kompozytora. W obrazie nie pojawia się tylko na początkowych i końcowych napisach oraz kilku zaskakująco idyllicznych scenach, ale i zdarza mu się pełnić rolę kontrapunktu w scenach o zgoła odmiennej wymowie. W tej roli sprawdza się różnie: świetnie prezentuje się w scenie palenia indiańskiej wioski przez spragnionych dramatycznych ujęć filmowców, ale na przykład jego krótkie wejście w absolutnie szokującym finale wydaje się być troche niepotrzebne (Massacre of the Troupe).
Obok radosnego tematu przewodniego, ścieżka dźwiękowa z Cannibal Holocaust oparta jest jeszcze o kilka podstawowych, powtarzających się elementów. Najważniejszym z nich jest temat, który możemy usłyszeć w utworze Adulteress’ Punishment. Jego charakter jest dokładnie przeciwny Main Theme, gdyż otrzymujemy wreszcie muzykę przepełnioną grozą i cierpieniem. Ortolani zbudował ów temat w oparciu o dosłownie kiczowate brzmienie syntezatorów w stylistyce taniego horroru i piękną, acz przerażającą zarazem, partię na smyczki. Ta dziwna symbioza doskonale sprawuje się w filmie, ale i na płycie słucha się jej świetnie, choć wywołać może drobne ciarki na plecach. Syntezatorowa część tego utworu zostanie wykorzystana także w scenie finałowej masakry, wraz z egzotycznymi bębnami i kołatkami oraz atonalnymi brzmieniami kolejnej elektroniki, co na albumie nie stanowi zbytniej atrakcji dla słuchacza. Niezbyt interesujące wydają mi się także fragmenty stylizowane na instrumentalny pop lat 70-tych (na przykład Cameramen’s Recreation), które pewnie nie znajdą zbyt wielu zwolnników wśród miłośników muzyki filmowej a poza tym nie specjalnie pasują do pozostałej części soundtracku, w tym do ostatniego elementu budującego score – bardzo ładnej smyczkowej elegii z Crucified Woman.
Wiele recenzji filmu Cannibal Holocaust podkreśla istotną rolę i niezwykłą urodę ścieżki dźwiękowej Riza Ortolaniego. Soundtrack, który został wydany po 15 latach od premiery obrazu, w limitowanej serii 1000 egzemplarzy (kilka lat później płytę na nowo wydano w USA), w dużej mierze potwierdza te opinie. Jest to co prawda ścieżka nierówna, w której przeplatają się utwory ciekawe z tymi mało interesującymi, a wysokiej klasy smyczkowe fragmenty z muzyką kiczowatą czy nienadającą się do słuchania. Mimo wszystko płyta to ciekawa, która winna zainteresować nie tylko fanów kontrowersyjnego dzieła Ruggero Deodato, ale i pozostałych miłośników muzyki filmowej. Ortolani dodał bowiem Cannibal Holocaust emocjonalnej głębi i wielu ludzkich uczuć, w które, oglądając film, można przecież zacząć wątpić. Warto zapoznać się z tym albumem, choćby dla tych kilku utworów, w których owe uczucia dają o sobie znać najmocniej.