Nieustraszeni Bracia Grimm nie znanego „szeroko” do tej pory włoskiego kompozytora Dario Marianelli’ego, w skrócie można byłoby scharakteryzować jako najlepszy score nie napisany wspólnie przez Elliota Goldenthala i Danny Elfmana. Łącząc wyrafinowane, znakomite techniczne użycie potężnej orkiestry wraz z europejską świeżością i entuzjazmem, otrzymujemy w zalewie wtórności zza Atlantyku jedną z najciekawszych pozycji ostatniego czasu oraz bardzo rzadko już stosowane, trochę staroświeckie podejście związane z kompozycją do filmów awanturniczych z domieszką fantazji. Terry Gilliam, wywodzący się z grupy Monty Pythona, bardzo psychodeliczny w swych wizjach reżyser (”Fear and Loathing in Las Vegas”!), z początku na stanowisku kompozytorskim chciał zatrudnić słynnego Gorana Bregovića, który potrafiłby wyłuskać ludowe elementy historii pokazywanej na ekranie. Nieustanne jednak zmiany w post-produkcji filmu i przesuwanie jego premiery wpłynęły oczywiście na trochę inne spojrzenie na film. Zadecydowano więc, że baśń Gilliama potrzebować będzie jednak klasycznej, orkiestrowej oprawy. Tak właśnie dla szerokiego grona słuchaczy filmówki odkryty został Marianelli.
Kompozytor ów swoją ilustracją wprowadza trochę świeżego oddechu do wielkiej, wystawnej muzyki orkiestrowej, która po sukcesach Howarda Shore’a i wymęczonych pozycjach Johna Williamsa, Jamesa N.Howarda i Harry Gregsona-Williamsa z 2005 roku zaczęła się powoli przejadać… Oferuje pierwiastek magii, którego zabrakło w wyżej wymienionych (i nie tylko tych) ilustracjach. Przede wszystkim, musimy się uzbroić w cierpliwość: Bracia Grimm stanowią naprawdę potężną dawkę muzyki. 72 minutowy album Milanu to z początku tylko pozorna nad-ilustracyjność i przeciążenie brzmieniowe, które z pewnością zostanie „doszlifowane” poprzez kolejne sesje z tą płytą. Marianelli odwołuje się do klasycznego, mrocznego fantasy. Najlepsze porównanie to z pewnością ”Sleepy Hollow” Elfmana, tyle że tutaj muzyka jest o wiele bardziej spójna, mniej w niej horroru i efektu zaskoczenia a kompozytor buduje misternie swe utwory i daje się im rozwinąć.
Dlatego też długie czasy ścieżek pomagają w wysłuchaniu muzyki jako samodzielnych, autonomicznych dzieł, szczególnie w takich utworach jak The Forest Comes to Life oraz The Eclipse Begins, gdzie twórca w sennie rozmarzonej muzyce połączonej z agresywnym mrokiem kreuje atmosferę tajemniczego, fantastycznego lasu. Zbliża się niewątpliwie do dokonań Jerry Goldsmitha w ”Legendzie”, choć to co różni obie prace to element tonalności i klarowności muzycznej. ”Bracia Grimm” są jednak dużo bardziej tajemniczy i sugestywni. Marianelli utylizuje bardzo ciekawie wszelakie zawodzące smyczki, harfy i bardzo klimatyczną elektronikę by wzmóc wrażenie niezwykłości i tajemnicy okrywającej lasy, wioski i tym podobne rewiry. Właśnie owe elementy cudowności i nie-realności w muzyce są nad wyraz intrygujące i absorbujące. Składają się na to choćby pulsujące ostinato na instrumenty drewniane, podobne do Dona Davisa w ”Matrixie”, subtelne użycie dzwonków z w tle wygrywającą romantyczne melodie orkiestrą, z arabska brzmiący flet Ney (użyty również w ”Celi”). Te elementy kreują wydźwięk klimatu fantasy i wpływają na różnorodność symfonicznego brzmienia.
Wielu słuchaczy może nie znieść natłoku i siły rażenia instrumentów dętych i perkusji, które prowadzą dynamiczną akcję, w tym naprawdę gigantyczny marszyk, który z początku może wydać się za bardzo pompatyczny, lecz tak naprawdę jest jedną wielką ironią i żartem. Atonalna, potężna muzyka na sekcję dętą wskazuje na wpływy Elliota Goldenthala, między innymi poprze użycie piskliwych a czasem celowo tłumionych instrumentów blaszanych. Marianelli również puszcza oko do słuchacza, gdy w początku jednego z utworów po błogim zacytowaniu Brahmsa wchodzi całą mocą w/w marszyk. W pracy z nurtu fantastyki mamy już bankowo chór i choć wydaje się, iż w tym temacie w ostatnich latach powiedziane zostało już wszystko, Marianelli i tutaj zaskakuje. Zespół wokalistów nie epatuje bez przerwy – jest zaznaczony tylko w kilku momentach. Jednak gdy już się pojawia jest bardzo nie szablonowo: np. skumulowany okrzyk „aaaa”, totalnie przerażający i zaskakujący gdy słyszy się to po raz pierwszy, czy monumentalne partie przypominające słynną kulminację ”The Matrix Revolutions” w utworze 14.
Innym ciekawym i dziwić się należy, dlaczego nie częściej aplikowanym w muzyce filmowej środkiem, jest zastosowanie niskiego fortepianu do muzyki akcji. Małą kliszą jest natomiast użycie żeńskiego, „płaczącego” wokalu, choć zgrabnie zaaranżowanego. Przy tym natłoku mroczności, niejakiej awangardy i brzmieniowego „wypasu”, równie ciekawie prezentuje się materiał romantyczny w osobie sennej, melodyjnej muzyki na smyczkowe i harfowe tło. To ten materiał (w tym niespokojna kołysanka) przedstawia właściwie główną tematykę tej ścieżki, rozwija się z biegiem płyty by eksplodować w przedostatnim utworze And They Lived Happily Ever After. Jak tytuł wskazuje, Marianelli poszedł na całość i skomponował iście hollywoodzki finał, pełen magii i fantastycznego, orkiestrowego oraz chóralnego blichtru. Wielka klasa. Niestety nie usłyszymy tej muzyki w końcowej wersji filmu, również spora ilość muzyki została brutalnie pocięta w filmie (z pewnością drastyczne zmiany montażowe w post-produkcji) i mimo swojej wysokiej klasy, kompozycja w filmie jest mocno niedowartościowana. A to oznacza jej przyszły byt raczej tylko w obrębie fanów gatunku. Szkoda.
”Nieustraszeni Bracia Grimm” to bardzo niesłusznie przeoczona, znakomita muzyka filmowa A.D. 2005. Po bardzo dobrze przyjętej ”Dumie i uprzedzeniu”, kolejnym dużym, udanym projektem Marianelliego było ”V for Vendetta”. Europejskie korzenie twórcy na pewno odbiły się na jakości i oryginalności tej ścieżki dźwiękowej. Marianelli, podobnie jak Howard Shore nie odkrywa tu niczego nowego, bierze dostępne klasyczne środki i wlewa w nie nowe spojrzenie i świeżość, które są tak istotne w gatunkach fantasy czy przygody. Kompozytor wygrywa tak na polu klasycznej, symfonicznej muzyki tematycznej jak i niezwykłego tworzenia niejasnej, niby-tragicznej atmosfery, która była domeną Danny Elfmana na przełomie lat 80-ych i 90-ych. To wszystko przemawia tylko za jednym i pozostawia mi postawić jedną tezę: amerykańscy kompozytorzy są wypaleni w gatunkach, które wymagają stworzenia elementów magii, inspiracji, tematycznej płodności, w gatunkach takich jak fantastyka, przygoda i horror. Muzyka została zmiksowana w sposób szorstki i chłodny, podobnie jak ”War of the Worlds”, ale to brzmienie jest tutaj jak najbardziej na miejscu. ”Bracia Grimm” mogą być trudni do przejścia za pierwszym razem, ale gdy tylko się załapie tryby tej partytury i wypatrzy pomysłowość Włocha, nie będziecie zawiedzeni. Gwarantuję.