Hans Zimmer

Black Rain (Czarny deszcz)

(1989)
Black Rain (Czarny deszcz) - okładka
Łukasz Koperski | 15-04-2007 r.

Czarny deszcz Ridleya Scotta to moim zdaniem jeden z najlepszych filmów sensacyjnych lat 80-tych. Wszystko co prawda opiera się na dość ogranych schematach: gliniarz kontra przestępca, który zabił jego partnera; dwaj tak różniący się od siebie policjanci muszą współdziałać, by dopaść bandytę, z początku nieufni wobec siebie, z czasem się zaprzyjaźniają… Wszystko to jednak dobrze zagrane (Michael Douglas, Andy Garcia) i świetnie podane: niezłe sceny akcji, bardzo dobre zdjęcia i muzyka. Za ten ostatni element odpowiedzialny był Hans Zimmer. Wówczas, świeżo po oscarowej nominacji za Rain Man, dopiero zaczynający robić karierę w Hollywood. Zimmer skomponował do Black Rain dokładnie taką muzykę jakiej można by się spodziewać po filmie akcji lat 80-tych, a więc opartej głównie o charakterystyczne syntezatory, pełną melodyjnych tematów. To, co wyróżnia ścieżkę dźwiękową z Czarnego deszczu od takich ilustracji jak Miami Vice, Beverly Hills Cop czy Tango & Cash, to elementy dalekowschodnie. Akcja obrazu bardzo szybko przenosi się do Japonii (ta egzotyka to też spory atut samego filmu) i Zimmer nie mógł nie uwzględnić tego w swojej muzyce.

Muzyka Zimmera w filmie brzmi świetnie, toteż niejeden widz, po obejrzeniu Czarnego deszczu może mieć ochotę wysłuchania jej poza obrazem. Sięga więc po wydany przez Virgin soundtrack i co? Jakaś piosenka, kolejna piosenka, znowu piosenka… i wreszcie na samym końcu czteroczęściowa suita z muzyką instrumentalną Niemca. Jakieś 20 minut score. To bardzo mało, czasem jednak i tak mało daje dużo radości (jak choćby w albumie z Króla lwa). Jednak zanim o muzyce instrumentalnej przyjrzyjmy się piosenkom.

Cóż, prawdę powiedziawszy nie ma za bardzo czemu się przyglądać. Utwory Iggy’ego Popa i UB40 są dość przeciętne i wykonawcy ci w swojej karierze mieli dużo lepsze kawałki. Jednak można ich posłuchać bez grymasu bólu na twarzy. O takich piosenkach jak „Back To Life” czy „Singing In The Shower” lepiej w ogóle nic nie pisać. Można by się tylko zastanawiać nad sensem ich umieszczenia na płycie. Jeśli w ogóle pojawiały się w filmie, to tylko na chwilę, w kilkunastosekundowych fragmentach i żaden widz raczej uwagi na nie zwrócił. Nikt by też na pewno nie płakał, gdyby nie znalazły się na krążku. No, może poza ich wykonawcami. 😉 Osobna kwestia to swoiste muzyczne dziwadło Ryuichi Sakamoto. Przyznam szczerze, że drugiego tak tandetnego miksu elektroniki i wokaliz (brzmiących wyjątkowo idiotycznie) chyba jeszcze nie spotkałem. Jedyna piosenka, która jest naprawdę ciekawa i której umieszczenie na soundtracku miało nie tylko sens, ale było wręcz obowiązkowe, to „I’ll Be Holding On” śpiewana przez Gregga Allmana, a otwierająca i zamykająca film. Została skomponowana przez samego Zimmera i zawiera w sobie świetny instrumentalny temat, łączący ją z instrumentalną częścią soundtracku.

Po mękach z kiczowatymi piosenkami i chwilą przyjemności z Greggiem Allmanem, możemy wreszcie przejść do esencji płyty, czyli score Zimmera. Niestety tu kolejne rozczarowanie. Trzy pierwsze suity są poskładane zupełnie bez sensu. Jeden utwór może zawierać bowiem w sobie zarówno fragmenty akcji, jak i stonowane, smutne melodie, a wszystko to na dodatek przedzielone wyciszonym, elektronicznym underscorem. I tak oto suity pomijają kilka świetnych tematów, które można było usłyszeć w filmie a zawierają w sobie zupełnie zbędne ilustracyjne tło. Na całe szczęście album kończy się naprawdę fantastycznym fragmentem (chociaż jeden!). „Nick and Masa” to melodia z finałowej sceny filmu, ilustrująca zwycięstwo głównych bohaterów. To stary, dobry Zimmer, przyjemna i łatwo wpadająca w ucho elektronika z drobnym dodatkiem japońskich brzmień. Temat ten (w smutnej aranżacji można go było usłyszeć wcześniej w „Charlie Loses His Head„) przepleciony zostaje dodatkowo melodią z „I’ll Be Holding On” zagraną na egzotycznie brzmiące flety. Ten krótki utwór podnosi ocenę całego albumu.

Black Rain to chyba modelowy przykład tego, jak nie powinno się wydawać muzyki filmowej. Instrumentalna partytura okrojona niemal do minimum i na dodatek zupełnie nie tak jak trzeba. Do tego kilka słabych piosenek luźno związanych z filmem. Pal licho, gdyby tak potraktowano byle jaką muzykę z byle jakiego filmu. Ale Czarny deszcz to naprawdę ciekawy score Zimmera w stylu lat 80-tych. Jest co prawda bootleg zawierający ponad 70 minut muzyki niemieckiego kompozytora, ale on też nie może usatysfakcjonować słuchaczy, choć z zupełnie innych powodów. Może kiedyś ktoś pokusi się o porządnie wydanie tej ścieżki dźwiękowej, gdyż to muzyka, z której można by złożyć znakomity 40- 50-minutowy soundtrack. Virgin tego nie potrafił (albo nie chciał). Niestety.

przeczytaj również recenzję bootlegu.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.