Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Mark Isham

Beast, the (Bestia)

(1988)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 01-03-2017 r.

W latach osiemdziesiątych Mark Isham był jednym z kilku hollywoodzkich twórców muzyki filmowej, którzy „przyszli” ze sceny muzyki popularnej. Ten trębacz jazzowy w 1988 roku, w chwili powstania dramatu wojennego Bestia, miał na koncie w zasadzie dwie rozpoznawalne ścieżki dźwiękowe, Autostopowicza oraz Panią Soffel. Dziś to już twórca o ugruntowanej pozycji, którego ścieżki praktycznie w ogóle nie przypominają tych wczesnych lat eksperymentów, kiedy dało się jeszcze odczuć jego osobisty styl przenoszony do świata filmu z połączenia muzyki new age, rocka, elektroniki oraz jazzu. Bestia (alternatywny tytuł: Bestia wojny) to zrealizowane na podstawie sztuki teatralnej intrygujące kino wojenne, w którym załoga radzieckiego czołgu po brutalnej pacyfikacji afgańskiej wioski podczas sowieckiej inwazji w 1981 roku sama staje się obiektem polowania miejscowych rebeliantów. Reżyser Kevin Reynolds, późniejszy twórca wielu porządnych filmów przygodowych, umiejętnie połączył kino akcji z dramatem psychologicznym a bardzo specyficzne umiejscowienie i bohaterzy (żołnierze Armii Czerwonej) są czymś dość unikalnym w amerykańskim kinie, co zbliża obraz bliżej kina niezależnego niż typowej produkcji studyjnej. I właśnie do tak nietypowego obrazu trafił na ówczesny czas tak nietypowy kompozytor.

Isham dostał „robotę” przy tym filmie właśnie dzięki znajomości z reżyserem, a ich ścieżki zawodowe połączyły się ponownie kilka lat później, kiedy kompozytor zaczął pracować nad superprodukcją Wodny świat. Jego muzyka została jednak odrzucona przez Kevina Costnera, który określił ją „zbyt posępną i etniczną”. Jak mógł brzmieć Waterworld możemy właśnie wysnuć w jakimś stopniu słuchając Bestii. W filmie Reynoldsa zasadniczą rolę odgrywa klimat. Wyobcowanie bohaterów pogłębiają wszechogarniające, wietrzne, spalone słońcem, wyschnięte, skaliste pustkowia (zdjęcia kręcono w Izraelu), stąd muzyka ma w obrazie czas na kreowanie i podkreślanie atmosfery. Na tle typowej muzyki hollywoodzkiej tamtego czasu, score Ishama należy uznać za wręcz rewolucyjny. To muzyka i mocno ambientowa, ale też i bogata w różne środki wyrazu, tworząc osobliwą przestrzeń i brzmienie. Określa ją specyficzne brzmienie syntezatorów, quasi-etniczne wokalizy, liczne środki perkusyjne, elementy jazzu, rocka oraz muzycznego new-age’u. Ilustracja momentami wpada w specyficzny trans, czy to za pomocą dźwiękonaśladowczych odgłosów elektroniki (metaliczne odgłosy w stylu Brada Fiedela i Erica Serry) czy niemal plemiennych uderzeń w bębny czy miski.

Trudno mówić tu o typowych tematach, choć ze dwa-trzy pomysły melodyczne udałoby się wyodrębnić, bowiem muzyka Ishama działa bardziej jako całość a utwory rozwijają się spokojnie prowadząc do różnych ciekawych konkluzji. Większość z nich trwa od sześciu do ośmiu minut, co zawsze dobrze wpływa na odbiór muzyki szczególnie poza filmem; oczywiście, jeżeli muzyka prezentuje jakiś poziom. Bardziej dynamiczne sceny filmu (jazda czołgiem, pogonie, starcia między wrogimi oddziałami) zazwyczaj opisywane są za pomocą ciekawej rytmiki, w której prym wiodą elementy perkusyjne. Miłym ozdobnikiem są wspomniane żeńskie wokale i z pewnością nie brzmią one tak, jak kliszowo będą one brzmiały jakieś dwie dekady później w wielu produkcjach, głównie kina politycznego osadzonego w realiach Bliskiego Wschodu. Szczególna uwaga należy się wokalizie z ostatniego utworu w asyście emocjonalnego motywu. Interesujące są brzmienia gitar – oddalone, refleksyjne, w pewien sposób relaksujące. Chociaż w momentach również nie pozbawione quasi-rockowego pazurka. W kilku miejscach Isham wykorzystuje też poetykę jazzu (trąbka, elektryczne skrzypce), co czyni muzykę również na swój sposób egzotyczną, grającą teoretycznie „przeciwko” obrazowi, niemniej oddaje ona stan psychiczny zmęczonych wojną bohaterów filmu. I słychać tu przede wszystkim echa jego solowych projektów z lat 80-ych, jak Vapor Drawings czy Tibet.

Ścieżka dźwiękowa jest również niekonwencjonalnie zbudowana. Co prawda album ma dziesięć utworów, ale połowa z nich nazywa się Badal a połowa Nanawatai. W języku afgańskich Pasztunów oznaczają odpowiednio zemstę oraz schronienie, dla tych, którzy o nie proszą. Także w tym aspekcie Isham interesująco odnosi się do kulturowej otoczki filmu związanej z tradycją i zdaje się rozumieć istotę filmu. The Beast to taki mały, zapomniany, intrygujący projekt muzyczny kompozytora, który w ówczesnym czasie wprowadzał do gatunku ciekawe, nieszablonowe brzmienia i rozwiązania. Sporo tu muzyki atmosferycznej i szeroko pojętego ambientu, więc nie będzie to raczej pozycja dla osób preferujących muzykę opartą na klasycznych lejtmotywach. Nie jest to zdecydowanie konwencjonalna muzyka do kina wojennego. Bestia to ciekawy, intrygujący muzyczny odsłuch, który jeżeli tylko damy się wciągnąć w jego atmosferę, zapewni sporo satysfakcji, nie pozbawionej też refleksji. Szczególnie jeżeli znany jest filmowy kontekst, choć również bez niego myślę, że spokojnie poradzi sobie jako słuchowisko. Płyta nieco gorzej wypada w jej drugiej połowie, gdy ciężar ilustracji przeniesiony jest na muzykę akcji – w tych momentach czuć pewne „zestarzenie” się materiału. Niemniej ten wczesny styl Marka Ishama był w perspektywie czasu bardzo ciekawy i szkoda, że współcześnie prawie nic z niego nie pozostało a twórca od paru lat ugrzązł w niewyszukanych akcyjniakach i przeciętnych produkcjach. Stąd tą wyprawę do muzycznych przestrzeni Afganistanu lat 80-ych z pewnością można zaliczyć do najciekawszych momentów kariery kompozytora i warto ją po prostu odbyć.

Najnowsze recenzje

Komentarze