Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michael Stearns

Baraka

(1992/1993)
4,5
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 20-06-2013 r.

Baraka (arab. błogosławieństwo) to obraz wyjątkowy. Gdybym miał go opisać jednym zdaniem, to użyłbym sformułowania, że to wizualnie najbardziej kunsztowny film jaki widziałem. Ron Fricke, operator słynnego Koyaanisqatsi, oprawił ten wizualny poemat w ujęcia i kadry, które nie rzadko zbliżają się do znamion dzieła sztuki, kręcąc go na 70-mm taśmie, dającej efekt niezwykłej szczegółowości, barw oraz głębi obrazu. Zdjęcia powstawały przez kilka lat na kilku kontynentach (w tym w Polsce – obóz zagłady w Oświęcimiu i huta w Bytomiu), solennie wykorzystując technikę fotografii time-lapse (bardzo powoli przesuwająca się kamera rejestrująca obrazy w znacznie przyspieszonym tempie). Na szczęście w parze z warstwą wizualną idzie tu także treść. Baraka, choć podejmuje się podobnej do trylogii Qatsi formy, ma zupełnie inny klimat. Jest wyciszona, kontemplacyjna. Frickego interesuje bardziej duchowa, religijna, obyczajowa strona naszego gatunku. W tą atmosferę wpisuje się dość mocno muzyka oryginalna Michaela Stearnsa, amerykańskiego twórcy muzyki elektronicznej (i tzw. beamu) oraz utwory z obrębu muzyki świata, etnicznej, new age czy ambientu.

Około 20 minut oryginalnej muzyki Stearnsa jest bardzo mocno zakorzenione w ambiencie i etnice. Ten pierwszy element charakteryzują długie, kreujące przestrzeń akordy oraz przestrzenne brzmienie. Tworzy to nieco odrealnioną, nierzeczywistą atmosferę, która skłania do wspomnianego uczucia kontemplacji i zastanowienia, oglądając wymuskane, fascynujące obrazy serwowane przez reżysera. Kompozycja Stearnsa jest brzmieniowo w pewnych momentach podobna do muzyki innego pioniera elektroniki, Klausa Schultze a w innych choćby do Vangelisa. Szczególnie pewien motyw (Finale), który naciąganie można byłoby nazwać tematem głównym Baraki, przypomina kompozycje słynnego Greka, zawierając w sobie podobną dawkę optymistycznego rozwiązania, tudzież spełnienia. Stearns zainteresowany jest mocno także muzyką świata. Przede wszystkim muzyką japońską (z nieodzownymi dzwonkami i gongami – Monk With Bell), afrykańską (plemienne Village Dance) oraz hinduską. Najciekawszym utworem, za który odpowiada Amerykanin jest intensywny Broken Vows. To trochę tak, jakby kompozytor chciał w jednym utworze połączyć globalnie muzykę z różnych stron świata, tworząc niecodzienną, intensywną mieszankę tybetańskich rogów, szkockich dud, afrykańskich piszczałek oraz perkusji. Budująca struktura jego fragmentu wraz ze szkockimi dudami jest bardzo podejrzanie podobna do ilustracji Jamesa Hornera pod bitwę pod Sterling z Braveheart. Czyżby muzyka z Baraki była w tamtej sekwencji temp-trackiem…?

Dość eklektyczną mieszankę stanowią natomiast utwory wykorzystane specjalnie do filmu. Gwiazdą pierwszej wielkości jest z pewnością wybitne osiągnięcie formacji Dead Can Dance The Host of Serpahim, który chyba najbardziej kojarzony jest z tą ścieżką dźwiękową. Religijne, klimatyczne, przepełnione smutkiem i podrasowane geniuszem Lisy Gerrard arcydzieło kontempluje przygnębiające obrazy biedoty przeczesującej gigantyczne wysypisko śmieci w Indiach czy bezdomne, śpiące na ulicach Sao Paulo dzieci. Utwór to w wyrazie nobliwy, mistyczny acz i epicki. Utworem, który prawdopodobnie obił nam się również o uszy jest południowoamerykańskie, wesołe Wipala, z całym zastępem etnicznych fletów czy gitar. I choć nie asystuje scenom radości, ilustrując min. ukazywane dzieci z brazylijskich favel oraz trud życia mieszkańców Ameryki Łacińskiej, być może wskazuje nam na to, że tym ludziom wcale do szczęścia nie jest potrzebna technologiczna i konsumpcyjna cywilizacja… Warto zwrócić też uwagę na pulsującą, afrykańską rytmikę perkusyjną w African Journey czy oddalone wokalizy kreujące dziwaczną, nieco groźną w wyrazie atmosferę Rainbow Voice, przypominając brzmiące z japońska zawodzenia znane z Łowcy androidów.

W tym miejscu chciałbym zwrócić uwagę na dość unikalną koncpecję łączenia przez twórców filmu pozornie wykluczających się fragmentów muzyki i obrazu. Sceny z afrykańskiej wioski ilustrowane są na przykład zimną w wyrazie, oddaloną elektroniką. Z kolei ruchowi miejskiemu Nowego Jorku akompaniują afrykańskie perkusje. Muzyka z pochodzenia tybetańska opisuje monumentalny „parking” samolotów w USA, natomiast wspomniane dudy celebrują pokazywane na ekranie płonące szyby naftowe po wojnie w Kuwejcie. Znamienne jest też operowanie ciszą, jako że filozofia tzw. spottingu muzyki w Barace wcale nie opierała się na zasadzie ilustrowania filmowego obrazu od pierwszej do ostatniej sekundy. Dlatego też niektóre sekwencje, jak np. powolny przejazd kamery nad stosem butów w Oświęcimu, pozostawiony jest – być może bardzo słusznie – bez muzycznego komentarza.

Bez wątpliwości Baraka jest muzycznie jednym z ciekawszych projektów współczesnej muzyki filmowej. Jej rola w filmie Frickego jest nieoceniona, choć diametralnie różna od dokonań Philipa Glassa. Nie jest z pewnością tak wystawna, zwracająca na siebie uwagę, lecz nadrabia intelektualnym podejściem i oddziaływaniem na widza. Nie bez znaczenia jest tu wspomniane przeze mnie dość niecodzienne, zaskakujące wiązanie konkretnej muzyki z obrazem, co czyni ten soundtrack w kontekście filmu tak oryginalnym. Dlatego też ocena za rolę muzyki w filmie zasługuje na najwyższą notę. Nieco inaczej jest natomiast z odbiorem muzyki na albumie, gdzie niestety nieco brakuje wizualnego bodźca a sam soundtrack jawi się przede wszystkim bardzo eklektycznie. Część utworów, szczególnie mocno ambientowych jest trudna w odbiorze, choć osoby lubiące w muzyce pewne 'kreślenie’ przestrzeni mogą ją odbierać ją bardziej łaskawie. Oryginalne kompozycje Stearnsa są ważnym składnikiem, ale ilość jego materiału względem utworów źródłowych pozostawia pewien niedosyt a przy niektórych perełkach z tej drugiej grupy – nieco w cieniu. Mocną zaletą tej właściwie kompilacji jest jej off-owość, leżenie poza głównym nurtem i w jakimś sensie przeświadczenie, iż słuchanie tej muzyki to coś więcej niż typowa filmówka. Być może zabrzmiało to snobistycznie, ale jak inaczej określić obcowanie z takim arcydziełem jak The Host of Seraphim? Sama Lisa Gerrard powróci do współpracy z Frickem i producentem Markiem Magidsonem, tym razem w funkcji współ-kompozytora, przy Samsarze. Ten soundtrack sprzed roku jest stylistycznie bardziej zwarty i idzie w kierunku typowej muzyki filmowej, jednak Baraka, mimo swoich albumowych problemów, posiada większą siłę wyrazu. Jak widać nie jest to ścieżka dźwiękowa łatwa w ocenie. Niewątpliwie wymaga cierpliwości i nie jednego podejścia, które jednak się w ostatecznym rozrachunku opłacą.

Baraka była wydawana do tej pory aż trzykrotnie – za każdym razem rozszerzana o jeden dodatkowy fragment muzyczny. Oryginalne wydanie Milan Records ukazało się w 1993 r., rok po premierze filmu. W 2005 roku wytwórnia wypuściła soundtrack zremasterowany cyfrowo, tym razem w swojej serii Silver Screen Edition, z nie ujętym poprzednio na płycie 6-minutowym, spokojnie ‘płynącym’ prologiem, z prominentną rolą japońskiego fletu bambusowego shakuhachi w wykonaniu Kohachiro Miyata. Trzecie podejście nastąpiło w 2012 roku przy udziale Varese Sarabande, które wydało na rynek wersję Deluxe z dodatkowym utworem z sceny rytualnego tańca z Bali. Niektóre utwory zaprezentowano również w nieco dłuższych wersjach, wydłużając metraż najnowszego wydania 15 minut dłuższym od wersji pierwotnej. Wydaje mi się jednak, że właściwe muzyczne „mięso” jest na pierwotnym wydaniu i ono jest w zasadzie wystarczającą prezentacją materiału.

Najnowsze recenzje

Komentarze